Teksty Magisterium

 powrót


Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Informacja o drodze neokatechumenalnej


WSTĘP

Informację tę opracowano z podkreśleniem tych cech, które są charakterystyczne dla grup sekciarskich. Jest to świadectwo osobiste, lecz postarano się w nim opisać metody i postawy typowe dla Drogi neokatechumenalnej, opierając się na doświadczeniu bezpośrednim i przeżytym "od środka" przez osobę, która należąc do wspólnoty neokatechumenalnej w pełni i z przekonania, przeżyła w niej szereg lat.

Kościół katolicki doszedł do przeświadczenia, że istnieje problem dostosowania do kryteriów regulujących uznanie jakiegoś ruchu za kościelny, i dotychczas nie zatwierdził jeszcze statutu Drogi, mimo iż był on dwukrotnie przedkładany do zatwierdzenia. Jest w tym promień nadziei: ten ruch, jeśli prawdziwie chce być wzbogaceniem katolickiego krajobrazu kościelnego, potrzebuje oczyszczenia z tych wszystkich niejasności, które są godne jakiejś sekty, a nie Kościoła powszechnego.

DROGA NEOKATECHUMENALNA

Jak już jest wiadome, wyjściowy pomysł Kiko i Carmen był ten, by wznowić w odświeżonej formie katechumenat pierwszych gmin chrześcijańskich, aktualizując go stosownie do potrzeb społeczeństwa niemal już niechrześcijańskiego, chociaż statystycznie katolickiego. Opracowali więc myśl odkrywania na nowo własnego chrztu i w tym celu zaprogramowali tworzenie małych wspólnot, które miałyby żyć duchem Kościoła pierwotnego. Drogę nawrócenia urozmaicono etapami i starożytnymi obrzędami, które sprawdzano i doskonalono w miarę, jak ten styl życia rozwijał się z biegiem lat, aż doszło się z czasem do pełnego oprogramowania drogi nawrócenia, która tworzy obecnie działającą Drogę neokatechumenalną.

Zazwyczaj werbuje się ludzi na wstępne katechezy poprzez osobiste zapraszanie albo przez rozwieszanie kartek z napisem: "Katechezy dla dorosłych". Nic nie pozwala domyślać się, że idzie tu o Drogę Neokatechumenalną, brak też wzmianki, na czym polegają te katechezy. Zebrania odbywają się co dwa tygodnie, wieczorami, i są przewidziane na okres mniej więcej dwóch miesięcy. Na te zebrania w wielu wypadkach zgłaszają się i uczęszczają osoby dotknięte cierpieniem i przeżywające kryzys, jednak tam nie można o nic pytać, mówi się im tylko, żeby nadal przychodzili, gdyż w przyszłości otrzymają wszelkie odpowiedzi. Gdy ktoś czuje rozpaczliwą potrzebę jakiegoś punktu oparcia, na ogół są gotowi do wysłuchania (czego nie zrobiliby w warunkach normalnych), a wtedy zwykle mięknie opór kandydatów i obniża się ich próg osobistego nastawienia krytycznego.

Na wykładach katechizmu porusza się bardzo różne tematy, ale jeszcze się nie zapowiada, co będzie "potem". Na zakończenie cyklu zaprasza się członków na trzydniową "spotkanie" konwiwencję (la convivenza) w jakimś schronisku lub hotelu poza miejscem zamieszkania. Naturalnie odpowiedź na wszelkie pytania brzmi: "Przyjdź i zobacz". Ta trzydniówka intensywnej katechezy kończy się "Eucharystią neokatechumenalną", wzbogaconą znakami, słowami i emocjami, w końcu każdemu z uczestników zadaje się pytanie, czy chce, czy też nie, pozostać nadal na tej drodze, która się rozpocznie od tego momentu, chociaż nie za dobrze się wie, na czym ona będzie polegać.

Aby się o tym dowiedzieć, potrzeba będzie uczestniczyć w życiu nowej wspólnoty, utworzonej z tych, co wytrwali w dotychczasowej katechezie i wzięli udział w kończącej ją konwiwencji. Nowa grupa będzie się od tego czasu zbierać dwa, nawet i trzy razy w tygodniu, a co czterdzieści dni na całodniowym odosobnieniu. Tak zapoczątkowuje się droga inicjacji chrześcijańskiej, która potrwa pomad dwadzieścia lat i która, coraz głębiej angażując adeptów, zmonopolizuje z czasem ich życie.

Szczególnie w pierwszym okresie jest wiele pytań, które się rodzą w umysłach nowoprzyjętych, lecz hasłem dnia jest zawsze: "Każda rzecz w swoim czasie". I rzeczywiście. Każdy otrzyma objaśnienie w odpowiednim momencie, ani chwilę wcześniej, ani chwilę później. Wiele tajemniczych spraw nie można odsłaniać z góry, ponieważ katechiści muszą wpierw przygotować i prowadzić pod rękę do każdego nowego stopnia na drodze zbawienia. W ten sposób przytłumia się ciekawość neofitów i osiąga się podwójny cel: z jednej strony blokuje się naturalne pragnienie poszerzania wiedzy poza kontrolą grupy, z drugiej podtrzymuje się ciągłe oczekiwanie nowych informacji na nowych etapach, na których mają nastąpić dalsze "objawienia". Kreując postawę oczekiwania w umyśle adepta, rozpala się w nim pragnienie rewelacji i emocjonalnych satysfakcji, których, aby się nie poczuć oszukanym, poszukuje się we wszystkim i za wszelką cenę.

Jako jedną z pierwszych rzeczy mówi się im, że Droga neokatechumenalna nie mogłaby istnieć bez "doskonałego posłuszeństwa katechistom". Katechiści są członkami Drogi, których po latach należenia wybiera własna wspólnota, po to, by podjęli się roli inicjatorów i przewodników dalszych wspólnot. Nie ma żadnego przygotowania teologicznego ani pastoralnego do roli katechisty, owszem, ponieważ nabór członków jest całkiem przypadkowy, trafiają się i tacy, co byli ateistami, można przeto powiedzieć, iż często spotyka się katechistów, którzy nigdy nie mieli bliższego kontaktu z parafią. Zdarza się więc, że ich znajomość teologii i spraw Kościoła ogranicza się tylko do informacji otrzymanych w samej wspólnocie.

Jednym z pierwszoplanowych kierunków działania jest propagowanie Drogi i tworzenie nowych wspólnot, co się realizuje wtedy, gdy biskupi i proboszczowie wyrażą na to zgodę, a dzieje się to dwa-trzy razy do roku, przy pełnej mobilizacji ekip katechistów, którzy przygotowują pierwsze zebrania według schematu opisanego powyżej.

Treść katechezy to rezultat przećwiczonego scenariusza, który znają wyłącznie sami katechiści. Mimo to wytwarza się opinię, że wszystkie katechezy są owocem spontanicznego przepowiadania. Na tę spontaniczność pozostawia się jednak znikomo mało miejsca. We wspólnotach prawie nikt nie zdaje sobie sprawy, że zebrania, konwiwencje i etapy Drogi są prowadzone według wytycznych powziętych na innych zebraniach, mianowicie na zebraniach liderów Ruchu. Jeśli ktoś zażąda udostępnienia mu tych skryptów, z trudem uzyskuje na to zgodę, gdyż roją się one od błędów teologicznych, herezji, byle jakich frazesów, które świadczą również o ich niskim poziomie merytorycznym. Teksty owe zachowują charakter wykładów, wygłoszonych do wąskich grup i przy drzwiach zamkniętych, podczas których przywódcy Ruchu formułują swoje stanowisko w różnych kwestiach i wypowiadają twierdzenia, pod którymi nie chcieliby się podpisać publicznie lub przed Urzędem Nauczycielskim Kościoła. Teksty, o których mowa, odsłaniają dwoistość zamierzeń: z jednymi występuje się oficjalnie, według drugich rządzi się od środka.

Wiele rzeczy radykalizuje się tam do tego stopnia, że aż niezbędną się staje fundamentalistyczna interpretacja Pisma św. Jakkolwiek Kiko uważa Drogę za owoc Soboru Watykańskiego II, często odrzuca się w Ruchu krytyczno-historyczne odczytywanie tekstów natchnionych. Pomimo "awangardowej" szaty liturgicznej i pewnych rozwiązań rzeczywiście interesujących, innowacyjnych i autentycznie chrześcijańskich, często treść tych katechez bywa błędna i jest odbiciem osobistych poglądów i obsesji przywódców Ruchu.

Podkreśla się, że to Kiko i Carmen co roku ustalają odgórnie temat "wielkiego zgromadzenia" na rozpoczęcie kursu. Arcysprawna sieć połączeń sprawia, że to, co Kiko dzisiaj powiedział w Rzymie, jeszcze tego wieczora zostaje przekazane przez pięciuset, którzy brali udział w spotkaniu, dalszym pięćdziesięciu tysiącom, którzy jutro powiadomią o tym uroczyście innych braci. W ciągu paru dni ponad trzynaście tysięcy wspólnot całego świata będzie znało wypowiedź Kiko, a to dzięki systemowi bardzo podobnemu do tego, którym się posługuje marketing.

Świadomość przynależności dla osoby, wezwanej do uczestniczenia w tym "zgromadzeniu"-wydarzeniu, jest istotnie czymś bardzo ważnym. Mocno się tam podkreśla rozróżnienie: dobro - zło, my - i ci inni, choć używa się zwrotów stereotypowych i zestawu haseł wywoławczych, typowych dla Drogi. Omawia się również tematy aktualne, lecz wszystko to jest przekazywane z wyłączeniem refleksji i głębszej analizy. Chce się co prawda wywołać tego rodzaju wrażenie, gdyż referenci powołują się na pewne dzieła, zaprasza się też pseudoekspertów, którzy w oczach członków kompetentnych w danej materii często okazują się uczniami czarnoksiężników, rzucających piaskiem w oczy. Chce się robić wrażenie, że już się posiada wszystkie odpowiedzi, chociaż nigdy nie dochodzi do konfrontacji z poglądami odmiennymi.

OD PREKATECHUMENATU DO KATECHUMENATU

Przychodzi moment w życiu wspólnoty, który zapowiada przejście od prekatechumenatu do katechumenatu prawdziwego i właściwego; mówi się wtedy, że ten etap "ma zaprowadzić ład w twoim życiu" i że "drzwi, które się otwarły przy pierwszym "przejściu", teraz się zamykają za tobą, ponieważ wkraczasz w katechumenat". Dowiadujesz się więc, że średnio po trzech-czterech latach spędzonych w Drodze, zostajesz ledwo-ledwo katechumenem! Podczas długich konwiwencji, które poprzedzają "przejście", między katechistami a resztą grupy zaznacza się wyraźny przedział, który utrudnia wymianę myśli i sprzyja wytworzeniu się postawy rewerencji względem katechistów.

Rytualne obrzędy przeprowadza się rygorystycznie przy drzwiach zamkniętych, nawet członkowie innych wspólnot nie mogą w nich uczestniczyć. W czasie tego drugiego "przejścia" tężeje klimat psychicznego podporządkowania, wieczorne zebrania ciągną się miesiącami i każdy adept poddawany jest ocenie, której dokonuje ekipa sześciu katechistów w obecności całej wspólnoty. Kandydatowi na katechumena każe się usiąść na krześle w pośrodku sali, przy nim, po jego prawej ręce, drążek z krzyżem u szczytu, przed nim stoi "komisja sędziowska", a dokoła, kręgiem, reszta wspólnoty. "Podsądny" jest zobowiązany odpowiadać na wszystkie pytania, również na te bardzo intymne, które mu się stawia odnośnie różnych stron jego życia, a często stawia się je w atmosferze zastraszenia. Katechiści zachowują się jak spowiednicy, zdarza się często, że odgrywają jakby role kierowników duchowych lub zaimprowizowanych psychologów, nie mając przecież najmniejszego przygotowania lub upoważnienia kościelnego. Oni osądzają twoje życie i twoja wiarę, utrzymując, że mają boską nominację, uprawniającą do wydawania tego rodzaju wyroków. Pomimo napomnienia: "Nie sądźcie!", wciąż powtarzanego we wspólnocie, katechistom przyznano władzę sądzenia, i stąd to "przejście" nosi nazwę "skrutynium", czyli prawdziwego przesłuchania, we właściwym słowa znaczeniu. Jeśli ktoś z przesłuchiwanych nie zgodzi się zmienić postępowania niezgodnego ze stylem życia Drogi, to mu komunikują, że brak mu wiary i że musi być wykluczony z własnej wspólnoty i kontynuować Drogę w grupie dopiero przygotowywanej do drugiego "przejścia". Naturalnie, gdy się wspólnie przeżyło całe lata, przyjaźnie, radości i smutki wraz z całą wspólnotą, perspektywa wymuszonej zmiany środowiska i rozpoczynania wszystkiego od nowa jest szokiem i jest odbierana jako prawdziwa, dotkliwa kara.

Zachowania, które potępiają katechiści i które zasługują na "ścięcie" przy egzaminie, również sam Kościół uważa często za grzeszne, z tą jednak różnicą, że Kościół szanuje osobistą drogę nawrócenia, konkretne okoliczności czasu, indywidualną wrażliwość. W Drodze nie ceni się pozytywnych postaw ukształtowanych poprzednio, pod wpływem Kościoła przedsoborowego, toteż wciąż się rozlegają instrukcje katechistów: "Nie musicie sami niczego robić, sam Pan Bóg was nawróci", "Nie wysilajcie się, żeby być dobrymi, bo zostaniecie faryzeuszami", "Pan Bóg was kocha za to, że jesteście tacy, jacy jesteście, nie musicie się zmieniać". Ale na drugim "przejściu" taśma nagle się zmienia, teraz żąda się czynów heroicznych, a wyższych poziomów duchowości nie proponuje się, lecz się je narzuca. Trzeba tu jednak trzeźwo zauważyć, że jest pewna kategoria grzechów, które się obsesyjnie bierze pod lupę, gdy natomiast inne wcale się nie pojawiają w słowniku katechistów.

Po tym skrutynium członków wspólnoty, od których przy pierwszym "przejściu" zażądano wyrzeczenia się wszystkich swoich dóbr, teraz wzywa się do wpłacania 10% swych dochodów, od teraz i na przyszłość, "dla ubogich wspólnoty i parafii". Zebranymi pieniędzmi nie rozporządza się w sposób przejrzysty i demokratyczny, usprawiedliwiając to maksymą, że "nie powinna wiedzieć twoja prawica, co czyni lewica", i tylko "odpowiedzialni" wiedzą, na co idą te pieniądze. Jakże często i oni nie mogą kontrolować rzeczywistego przeznaczenia tych sum, na przykład, gdy na pewnych konwiwencjach zarządza się wielka składkę "dla rodzin katechistów wędrownych", a zebraną kwotę wysyła się poza obręb parafii. Gdy się robi te wielkie zrzutki, dochodzi się od razu do wielu dziesiątków milionów (lirów włoskich - uw. tłum.), a wtedy żywiołowo wybucha radość wśród obecnych, poruszonych tak wielką "Opatrznością Bożą". Ludzie, którzy nie mają przy sobie pieniędzy, do torby, krążącej wśród zebranych, wrzucają wszystko, co popadnie, także klejnoty, zegarki, czeki lub kartki papieru, na których wypisano obiecaną sumę (nawet apartamenty i auta). Katechiści apelują wtedy, żeby już w następnym dniu wypełnić od ręki to, co się obiecało, aby się nie ulotnił sprzyjający nastrój nawrócenia, które skłoniło do uwolnienia się od dób materialnych, i często dorzucają frazesy w typie: "Dzisiaj Pan przeszedł wpośród was, a któż wie, czy wykorzystacie tę okazję, być może jedyną w waszym życiu. Nie jest powiedziane, że Pan przejdzie po raz drugi i że wtedy będziecie jeszcze tutaj (czytaj: czy będziecie żyli)…" Wszystkie te naciski wysnuwa się z przypowieści Ewangelii, przywoływanych i tłumaczonych według inspiracji Kiko, zazwyczaj w sposób fundamentalistyczny i ekstrawagancki. Tym naleganiom wielokroć razy towarzyszą opowieści o wydarzeniach, które czerpane są z bogatej ustnej tradycji anegdotycznej neokatechumenatu, przekazywanej podczas katechezy. Tak jak historia o tym bracie ze wspólnoty, który spotkał na drodze zarośniętego włóczęgę, a było to w sam raz po konwiwencji, na której wezwano go do "uwolnienia się" od swoich dóbr. Chciał temu biedakowi dać pokaźna jałmużnę, ale zwlekał, bo był niezdecydowany, ile mu ofiarować. Wreszcie pomyślał, że najlepiej byłoby oddać temu nędzarzowi wszystko, ale gdy się odwrócił, ów człowiek już znikł i na próżno go szukał, bo po prostu jakby się rozpłynął w powietrzu w jakiś tajemniczy sposób. Tym włóczęgą był oczywiście Jezus w postaci biedaka. Kto wie, czy jeszcze kiedyś przejdzie tędy po raz wtóry. A ten brat zmarnował swoją dobrą okazję, bo "za wiele się zastanawiał".

Na ogół nikt nie wątpi w tłumaczenia przypowieści ewangelicznych, przekazywane zgodnie z nauczaniem Kościoła, ale przedstawiane jako rewelacje dla wybranych. Niedowierza się za to tym opowieściom przytaczanym podczas obrzędów "przejścia", a nie jest to tylko kwestia naruszania prywatności.

DROGA POD WŁADZĄ "PROROKÓW"

Rolę kierowniczą w Drodze spełniają katechiści, którzy, jak powiedziano wyżej, nie posiadają żadnego szczególnego przygotowania. Zbyt często natomiast powołują się oni na owo Pawłowe "głupstwo głoszenia Słowa" (1 Kor 1, 21), co ma oznaczać, że nie trzeba być teologiem, intelektualistą czy profesorem, by móc głosić Ewangelię, lecz kiedy ci głosiciele uzurpują sobie władzę nad życiem katechumenów… gra staje się naprawdę niebezpieczna. Katechistom należy się posłuszeństwo doskonałe, są określani jako "aniołowie, których Pan posłał do ciebie, aby cię nawrócić". Kontakty z nimi otaczane są aurą szczególnej rewerencji. Postawa Kiko, narzucająca się i pewna siebie, jest wzorem dla ekip całego świata. Na szczęście nie wszyscy są tego pokroju, lecz fakt, że takie postawy są szeroko tolerowane, a nawet że się do nich wprost zachęca, każe myśleć, że katechiści łagodni są wyjątkami, a ci inni - regułą. Odnosi się wrażenie, że im katechista jest bardziej autorytarny, tym ludzie bardziej mu ulegają. Nie znają oni pokory. Co gorsza, ta ich postawa wywołuje zjawisko, dość powszechnie występujące w duszy ludzkiej, mianowicie masochizm. Pewnego razu na konwiwencji młodzieży jedna z dziewcząt oznajmiła wśród łez, że jej katechista przez długi czas znęcał się nad nią psychicznie z wielką dla niej udręką. Lecz gdy ten człowiek wyruszył w dalekie strony jako świecki misjonarz, zostawił w niej pustkę nie do zniesienia i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że straciła swego "anioła stróża". To wszystko kojarzy się nam z pewnym typem sytuacjiopisywanej w literaturze, w których ofiara i kat związani są wzajemnym sadystycznym i chorobliwym uzależnieniem, a przecież niczego podobnego nie widzimy w Ewangelii.

Ta zależność psychiczna jest nader niebezpieczna i może spowodować uzależnienie prawdziwe, w całym tego słowa znaczeniu. Wielu katechumenów dochodzi do kolejnych "przejść" (i passaggi), gdy ich indywidualność i sumienie - w powolnym procesie - już uległy uśpieniu. Racjonalne postrzeganie i autonomiczna myśl krytyczna zostały zredukowane do minimum, jeśli nie napiętnowane, jako "diabelska pokusa". Jakby irracjonalność i ciągłe błąkanie się w mroku miały charakteryzować prawdziwego chrześcijanina. Częste są apele, by podeptać własne sumienie w imię posłuszeństwa bez żadnych dyskusji, a nawet, nawet by palić książki, które mogłyby to sumienie obudzić.

We wspólnotach sprawuje się władzę albo wydając wprost polecenia, albo stosując metodę układnej i łagodnej perswazji z pozycji autorytetu. Sprawowanie władzy, gdy wyrodnieje i przechodzi w autorytaryzm, może się stać szczególnie niebezpieczne zwłaszcza w dziedzinie religijnej, gdyby się komuś wydawało, że ta domniemana władza "wybrańców" jest poręczana przez samego Pana Boga. Ci, którzy są u władzy, nie tylko czynią wszystko, by ją umocnić, ale jeszcze ważą się oświadczać, że przemawiają w imieniu Boga, z czego się rodzi tym większa arogancja i próżność i pogłębianie się różnicy między tym, który gra rolę uznanego proroka, a tym, co ma wyłącznie słuchać. W tej sytuacji katechumeni, którzy wierzą słowom katechistów, dosłownie oddają swe życie w ich ręce, a ci jakże często nieodpowiedzialnie wygłaszają różne "proroctwa", na chybił trafił otwierając Pismo św.! Są już liczne przykłady osób i rodzin, które z podobnych przeżyć i doświadczeń wyszły zniszczone, gdyż zawierzyły tym fałszywym prorokom.

DLACZEGO TRUDNO STĄD ODEJŚĆ

Do wspólnot docierają nieraz krytyczne opinie o Ruchu albo wieści, że jacyś proboszczowie i biskupi są przeciwni tym katechezom, zwykle jednak są to informacje ogólnikowe. Lecz tego rodzaju opozycja staje się powodem dumy, jakby to było prześladowanie z tej racji, że właśnie oni chcą być chrześcijanami do szpiku kości. Drogę się zwalcza, bo jest "radykalna", ci zaś, co jej nie akceptują, "chcą być chrześcijanami na pół gwizdka", albo "nie uznają Soboru".

Krytyka, że się upodobniają do sekty, wcale nie przejmuje adeptów Drogi, bo skoro raz tam wszedłeś:

1.to wciąż ci wbijają do głowy, że należymy do Kościoła katolickiego i że Papież osobiście i Watykan darzą nas sympatią i popierają nas;

2.gdy jesteś tam "w środku", to ci się wydaje, że we wspólnocie nie ma nic sekciarskiego; rzeczy, które przedtem wydawały ci się dziwne, teraz stały się normalne; język i postawy zmieniają się stopniowo i zanim zdasz sobie z tego sprawę, już upodobniłeś się do innych. Dopiero po dłuższej nieobecności daje się zauważyć ujednolicenie, do którego doszło w trakcie powolnej asymilacji przez środowisko wspólnoty.

Podczas Drogi z przesadną emfazą mówi się o tym, jakie było życie "przed", a jakim się stało "po" wejściu do wspólnoty. Przedtem żyło się byle jak, w nieładzie, nic nie miało sensu. Ale teraz, jako katechumen, sam czujesz, że żyjesz na wysokim poziomie samoświadomości. Spotkanie z Drogą stało się wydarzeniem par excellence, przełomem w twoim życiu. Przy kolejnych "przejściach" (i passaggi) wciąż się o tym przypomina i wzywa się do przemyślenia, do zadania sobie pytania, jak się żyło i jakie się wyznawało wartości przed katechezą i co się zmieniło potem.

Często bywa, iż ludzie nabierają przekonania, że ich poprzednie życie godne było tylko pogardy, uznają się za wielkich grzeszników, nie pamiętają już, że i przedtem byli w jakiejś łączności z Bogiem, modlili się do Niego i mieli w sobie autentyczne życie duchowe, które musiało być, skoro przyjęli zaproszenie na "Katechezę dla dorosłych". Ale cóż, wszystko tu jest nastawione na ugruntowanie przekonania, że tylko w Drodze można znaleźć prawdziwe życie i to wszystko, co przedtem wydawało się być pozbawione prawdziwego smaku.

Obserwuje się też coś w rodzaju pogardy w odniesieniu do księży, osób zakonnych i wiernych, którzy do Drogi nie należą, jakby to byli księża "drugiego sortu" i "chrześcijanie od niedzieli", którzy nie chcą się nawrócić. Jest to ważna metoda odstraszania dotkniętych kryzysem członków wspólnoty, gdyż oni z trudem tylko zwracają się do księży diecezjalnych i zakonników, ponieważ rok po roku wpajano w nich jakąś nieufność względem nich, a także przekonanie, że jedynym Kościołem jest ten neokatechumenalny. Z drugiej strony przeżycie doświadczenia tak ekskluzywnego uodparnia ich na jakikolwiek inny tryb życia duchowego, i nie jest przypadkiem, że ten, co opuszcza wspólnotę, ma wrażenie, że opuszcza Boga i Prawdę.

Inną zaporą utrudniającą opuszczenie Drogi jest teologia "kikowska", którą przepojone są katechezy, a która prowadzi do determinizmu. Z jednej strony występuje w duszy katechumena dezorientacja wobec tylu dróg życia, z drugiej strony ogarnia go coraz większy lęk, by nie zejść z drogi zbawienia, która została osobiście dla niego od wieków wyznaczona. Według katechistów, kto wszedł do wspólnoty, otrzymał powołanie, by tą drogą kroczyć, ona bowiem stanowi jego prawdziwe powołanie, którego nie wolno mu zdradzić. Kto ośmiela się otwarcie wyrzec się Drogi po przemyślanym do niej wejściu i po latach w niej przeżytych, uznawany jest za odstępcę od wiary, za Judasza. Z takimi ludźmi nie radzi się mieć żadnego kontaktu, czasem mówi się wprost: "Zostawcie go, niech się smaży we własnym sosie". Żywi się też nadzieję, że te osoby same powrócą do owczarni, co się nierzadko przydarza, gdy się odczuje brak tego lunaparku emocji, jakich dostarczają neokatechumenalne ceremonie liturgiczne, a także brak kontaktu z "braćmi". A są to nieraz "bracia", którzy celowo unikają spotkania i rozmowy z "dezerterem" z obawy, że dojdzie do konfrontacji. Na ogół wcale się nie zachęca do utrzymywania przyjaznych kontaktów z członkiem, który wycofał się z grupy w cierpieniu i skonfliktowaniu. Przypowieści o Dobrym Pasterzu z zasady nie bierze się pod uwagę. Zagubionej owieczki nie szuka się, lecz się ją "smaży w sosie własnej pychy".

MŁODZIEŻ

Niezwykle niepokojącym aspektem Drogi jest praktyka, że młodzież wstępuje do wspólnoty w wieku około 12-13 lat, z tym, że od dzieciństwa przez długi czas przebywa tam biorąc udział wraz z rodzicami w obrzędach, mszach i spotkaniach.

Młodzież indoktrynuje się tymi samymi metodami, gdyż sądzi się, że jedyną drogą wybawienia od świata skażonego pokusami i złem, jest jak najwcześniejsze pozytywne ukierunkowanie młodego człowieka. Kto jako pierwszy zawładnie jego umysłem, ten wygra. Wszczyna się więc prawdziwą wojnę przeciwko złu. Zamiast wychowywać młodych rozwijając w nich sumienie i trzeźwą, krytyczną myśl, wszczepia się w nich ducha uzależnienia. To wspólnota od czasu do czasu powie im, co jest dobre, a co złe, a oni, raz jeszcze zawierzając swoim mistrzom, nabędą umiejętności poruszania się w świecie, pewni, że jeśli użyjesz swojej własnej głowy, wpadniesz w pokrętne ścieżki rozumu, a rozum może cię tylko oddalić od Boga.

Często młodzi ludzie kończą na tym, że powtarzają zwroty i pojęcia przejęte z innych ust i najwyraźniej nie przetrawione. Widać w nich szczere zainteresowania, także wyróżniający ich entuzjazm, lecz uniemożliwia się im wszelki kontakt, właśnie dla porównania się, z innymi kościelnymi organizacjami młodzieży, już przez to samo, że ich czas jest całkowicie wypełniony i poświęcony życiu wspólnoty.

Nawet gdy dochodzi do spotkań młodzieży na szerszej platformie, możność wymiany myśli jest uniemożliwiona, gdyż po długiej i nużącej katechezie, wystąpienia polegają wyłącznie na dawaniu "świadectwa" (koniecznie budującego), nie ma natomiast żadnej wymiany poglądów czy krytycznej refleksji.

Przy podobnej okazji powiedział kierujący spotkaniem katechista: "Wygłoście swoje świadectwo bez uwag krytycznych. Nie jest naszą intencją organizowanie dyskusji".

POWOŁANIA

Innym aspektem wartym podkreślenia są powołania duchowne.

Na świecie istnieją 23 seminaria duchowne neokatechumenalne, warto więc zapytać, czy ten Ruch chce służyć Kościołowi tą swoją mnogością powołań i wypełnić słabsze seminaria, zamiast tworzyć nowe.

Ten temat wymagałby szerszego omówienia, lecz poprzestańmy na opisaniu sytuacji, w których pojawia się "powołanie".

Pod koniec wielkich zgromadzeń, na które przybywają setki, a czasem tysiące ludzi, katechiści występują z konkretnym i energicznym apelem do tych, którzy czują się "powołani", aby wstali. Młodzieńcy, którzy wychodzą przed tłum, pójdą do jednego z seminariów "Redemptoris Mater", dziewczęta do klauzurowych klasztorów. Jest to chwila wielkiego patosu i wezbrania uczuć. Osoby, które powstają, przechodzą potem okres próbny, lecz nie jest wykluczone, że niejedno z tych powołań zostało "wyprorokowane" wcześniej, na skrutyniach. Okazji do wywierania sugestii nie brakuje podczas "drugiego przejścia", kiedy katechiści wysłuchują opowieści z życia, w których nie brak upadków i problemów uczuciowych.

Zdarzało się, że w czasie tych skrutyniów niektórzy z młodzieńców, gdy im zasugerowano podobny projekt życia, doznawali szoku i bali się potem uczestniczyć w tych tłumnych zgromadzeniach, aby i dla nich nie wybiła "godzina powołania".

Mogą być oczywiście powołania samorzutne i szczere, niemniej raz jeszcze trzeba postawić pytanie, na ile te powołania są inspirowane kryteriami prawdy i mądrości, zawsze niezbędnej w materii tak delikatnej, jak wnętrze duszy ludzkiej, i na ile sposoby, za pomocą których wzbudza się powołania, mogą się przekładać na mechanizmy sugestii.

WNIOSKI

"Jeden tylko jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy jesteście braćmi". Nikt przeto nie ma prawa stawać na piedestale i mówić innym, co mają robić z własnym życiem, lecz być może łatwiej jest poczuć się tylko człowiekiem, zrezygnować z trudu własnego poszukiwania pewnych odpowiedzi i bezpiecznych schronów przed burzami życia… na pewno jeszcze łatwiej jest zmusić do zamilknięcia wszelki sprzeciw, stłumić wszelkie opory, kiedy decyzje przychodzą z wysoka, kiedy iluzorycznie uzyskuje się zgodę, uciekając się do przymusu. Trudniej jest podjąć drogę dialogu i wzajemnego szacunku.

Różnorodność kierunków i sposobów myślenia stanowi wzbogacenie, tymczasem w Drodze różnorodność uważa się za przeszkodę, którą trzeba zwalczyć, by osiągnąć ujednolicenie wokół pewnej prawdy, jedynej, według jedynego jej rozumienia, które podaje Kiko. Jeśli uważasz, że posiadasz jedyną pewność, będziesz spoglądał z góry na wszystkich innych i nigdy nie wdasz się w dyskusję z nimi. Czy mamy powrócić do wojen religijnych? W imię Boga i zbawienia dusz w Drodze zniewala się ludzi duchowo metodami religijnego terroryzmu. Są osoby, które po wyjściu stamtąd musiały podjąć odbudowę własnej indywidualności, zwracając się o pomoc do specjalistów. Jest to cena zbyt wysoka, nawet jeśli można popisywać się owocami nawrócenia wielu innych osób. Lecz czy są to nawrócenia w wolności duszy i autentyczne? Katechumenat w Kościele pierwotnym trwał trzy lata; czy jest dopuszczalne, żeby Kiko przedłużał go do dwudziestu lat? Wydaje się, że to za wiele, nawet dla "ludu twardego karku"!


Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone
strona główna