Teksty Magisterium

 powrót


Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Postawa autorytarna, uzależniająca

 

świadectwo bez daty

opublikowane we włoskim katolickim miesięczniku Chiesa Viva (Żywy Kościół) w grudniu 1991 roku

Przewielebny Ks. Prałacie Luigi Villa!

"Nie możemy i nie powinniśmy milczeć!" Dlatego właśnie piszę do Ks. Prałata (…).

Droga neokatechumenalna, której członkiem byłem przez pięć lat, stanowi autentyczne niebezpieczeństwo dla katolików, a to z powodu swojej postawy autorytarnej, agresywnej, poniżającej godność ludzką.

Założył ją w Madrycie, w r. 1964, pewien "konwertyta", Francesco Argüello (Kiko), który przeszedł od ateizmu typu egzystencjalnego do wiary chrześcijańskiej. Następnie zaczął rozpowszechniać w swoim najbliższym kręgu zredagowany przez siebie "dokument-doktrynę", którego treści nie zna nikt z nas, gdyż jest absolutnie "tajny"! - już samo to nasuwa wiele wątpliwości.

Zdaniem Kiko, nikt nie może zostać adeptem Drogi z samego faktu, że jest chrześcijaninem, lecz według niego musi najpierw wysłuchać określonej katechezy, musi brać udział w "liturgii słowa", musi wytrwać w Drodze przez długich 20 lat, urozmaicanych częstymi "agapami", wypadami w dalekie strony, gdzie się uroczyście przeprowadza awanse i skrutynia. I po cóż to wszystko? Jego "katechiści" wyjaśniają to w sposób bardzo uproszczony i mało przekonujący: mówi się o "nawróceniu", o "kerygmie", o sensie krzyża każdego człowieka, o "ponownym odkryciu" chrztu jako o celu, o "kenozie", czyli o wstąpieniu w wody śmierci, z których się wychodzi jako człowiek nowy!

Otóż każda, pierwsza lepsza osoba może zdać sobie sprawę z poważnych niebezpieczeństw i zasadzek kryjących się u samych podstaw tej Drogi neokatechumenalnej.

Ci, co ją popierają, mówią o nowości, o oryginalnej syntezie całego chrystianizmu, o Drodze, która eliminuje władzę i magisterium Kościoła, wychodząc z założenia, że wszyscy jesteśmy "grzesznikami", a więc wszyscy jesteśmy "równi".

Istotnie, w grupach neokatechumenalnych spotykają się z sobą osoby z wszystkich warstw społecznych: ludzie z dyplomami uniwersyteckimi, bogaci, biedni, mężczyźni, kobiety, ludzie starzy, pary małżeńskie, osoby wolnego stanu, analfabeci, narkomani, mordercy, prostytutki, księża, siostry zakonne … Słowem, zwierciadło świata i zróżnicowane ciało Jezusa Chrystusa. Tu się przełamują wszelkie bariery: wieku, płci, kultury, pieniądza … z czego rodzą się w grupie stałe rozdźwięki.

Teraz stawiam sobie pytanie: jak ci "neokatechumeni" mogą roić sobie, że się wyzwalają od grzechu, skoro uprawniają sam grzech? Przecież w neokatechumenacie utrzymuje się, że grzechu nie da się uniknąć i że ci, co starają się nie obrażać Boga, wystrzegając się pokus, nie czynią nic innego walcząc z nimi, tylko czczą takich bożków jak praca, pieniądz, uczucia! Jest to nauczanie naprawdę amoralne, sprzeczne z rozumem! Społeczeństwo nie składa się z samych grzeszników, jak się to głosi we wspólnotach neokatechumenalnych, lecz są w nim także osoby prawe. Lekarz, na przykład, nie jest podobny do mordercy, ponieważ on ratuje życie, a morderca je odbiera. To samo można zastosować do księży i sióstr zakonnych, to znaczy, nie można ich stawiać na równi z cudzołożnikami i prostytutkami, ponieważ ci pierwsi praktykują czystość, gdy ci drudzy sprzedają swoje ciało, mieszkanie Ducha Świętego!

Jest więc rzeczą oczywistą, że w grupach neokatechumenalnych z konieczności rodzą się scysje, gdyż różne tu się zderzają sposoby myślenia i życia. Stąd te częste spory, które prowadzą do rozłamów i urazów psychicznych, także do głębokich ran duchowych.

Katechiści na początku Drogi starają się skoncentrować zainteresowania i dążenia grupy na technikach psychologicznych i socjologicznych, tak, by w tych najsłabszych obudzić entuzjazm i nastroje podgrzane aż do fanatyzmu, do mistycznej egzaltacji, podczas gdy w osobowościach silniejszych budzi to niesmak, lęk i opór, co jest jednak szybko tłumione surowością reguł neokatechumenalnych, przede wszystkim nakazem "milczenia" i zachowania w "tajemnicy" wszystkiego, co się dzieje we wspólnocie.

Wyznawanie "grzechów", które przez długie lata towarzyszy Drodze neokatechumenalnej, wprowadza zamęt i zniewala sumienia członków słabszych duchem i bezbronnych. Z zasady w czasie obrzędu głoszenia słowa Bożego i podczas celebry eucharystycznej zawsze jest ktoś, kto się spowiada publicznie, głośno, z tego, na przykład, że się masturbował przez całą noc, że zgwałcił córkę konkubiny, albo że brał narkotyki i oddawał się cielesnym uciechom itd.

I to się dzieje również w obecności dzieci i młodzieży powodując zgorszenie i pobudzając ich niezdrową ciekawość. Te fakty potwierdza także moje smutne doświadczenie: otóż moja córeczka, pięciolatka, którą zabrałam ze sobą, gdy usłyszała słowo "kazirodztwo", w samym środku nabożeństwa wstała z miejsca i przyszła, aby zapytać, co to znaczy.

(...) Teolog Richard Blasques w swym dziele "La Comunité neocatecumenale" (s. 14) pisze: "Akcent, jaki się tam kładzie na niezdolność człowieka do wysiłku moralnego, u wielu budzi niepokój…" "Jest zrozumiałe samo przez się przekonanie, że wolność człowieka jest jakby spętana łańcuchami. Tak - mówią - to prawda! Wolność człowieka jest skrępowana łańcuchami i dlatego upadek jest tak łatwy".

I tak właśnie tam jest! Na poszczególnych etapach drogi neokatechumenalnej "inicjowani" poddawani są próbom sił fizycznych i umysłowych, a katechiści po godzinach i godzinach słuchania słowa Bożego, nakazują milczenie, by nie dopuścić do spontanicznej wymiany wrażeń i myśli wśród obecnych, a potem przechodzą do "żądań". Apelują mianowicie do obecnych, żeby się zdobyli na hojność wobec Pana Boga, żeby z pieniądza nie robili bożka, żeby sobie uprzytomnili, że Pan Bóg w swej wspaniałomyślności ich ofiarność wynagrodzi stokrotnie większymi dobrami itd. itd.

Cyfry u nas wynosiły od pięciu do siedmiu milionów lirów (potrzebnych do opłacenia hoteli pierwszej kategorii, ponieważ Panu Bogu trzeba ofiarowywać rzeczy najpiękniejsze i najdroższe). Podobnie wyrzuca się tez wiele milionów na "agapy", przyjęcia, "przejścia" (podróże!), skrutynia itd. Prawdziwe trwonienie pieniędzy i prawdziwe okradanie członków!

Sprzedaż zaś dóbr stanowi najcięższe oszustwo, którego się dopuszczają na katechumenach! (Ale to się praktykuje we wszystkich sektach. Proszę tylko przypomnieć sobie, na przykład, Giliolę Ebe Giorgini, założycielkę fałszywego zgromadzenia "Dzieła Dobroczynne Jezusa Miłosiernego", zwaną "mamuśką Ebe", która ze swoją sektą zebrała masę pieniędzy).

Jest to nieuczciwość, która może zrujnować, nawet poważnie, niejedno życie, gdyż wywołuje rozłamy i spięcia we własnej rodzinie.

Jest to jawny skandal zawłaszczać sobie, jako łup, owoc tylu poświęceń i trudów! Wreszcie kto ma taki autorytet, by powiedzieć: "Jeśli sprzedasz wszystko, zostaniesz wpisany do księgi życia"? Czy na tym polega świętość, by wtrącać w ubóstwo własne dzieci, a nawet je porzucać, ponieważ są "osobami wolnymi" (zob. R. Blasques, dz. cyt., s. 26)? I cóż ma znaczyć owo wyruszanie w dalekie strony, na tereny misyjne, gdy się pozostawia rodziców i rodzeństwo na pastwę losu?

(…) Ruch neokatechumenalny jest więc dla mnie "Kościołem" w Kościele, równoległym i dywersyjnym wobec wiernego tradycji Kościoła katolickiego, jest on ołtarzem przeciwko ołtarzowi! Znamienne, że "liturgie słowa Bożego" odbywają się w salach wydzierżawionych, a tylko celebra sobotnia odprawia się w parafii; z tym jeszcze, że ani na jednych ani na drugich nabożeństwach nie mogą być obecne osoby spoza tej wspólnoty. Na tym tle dochodzi do awantur z parafianami, którzy czują się poza nawiasem. Stąd też zatargi, podziały i spory, na pewno nie konstruktywne i nie budujące!

A chciałabym jeszcze coś powiedzieć o ich zachowaniu się bardzo niewłaściwym, nawet w świątyni, gdzie tuż przed celebracją eucharystyczną spora część "katechumenek" wchodzi w strojach wydekoltowanych, w mini spódniczkach, inni znów palą papierosy, hałasują, kłócą się, a nawet przeklinają!

Przed ołtarzem z marmuru ustawia się zwykły stół, tyle że zastawiony kwiatami. Z boku stawia się świecznik, w środku zasiada prezbiter… Śpiewają przy akompaniamencie instrumentów tak hałaśliwych, że aż przeszkadza to tym, co o tej porze już pokładli się spać.

Gdy byłam na tym widowisku i patrzyłam, jak dokoła katechumeni tańczą, śpiewając jednocześnie hymny ku czci Boga, to gdy przyszedł na mnie moment przystąpienia do Komunii Świętej pod postacią przaśnego chleba i wina, odczułam w sobie niemały opór, gdy przyszło mi pić z kielicha, z którego pili wszyscy. Lecz przejęła mnie prawdziwa zgroza, gdy ujrzałam okruchy Chleba konsekrowanego, spadające na ziemię i zadeptywane nogami wszystkich. Co za udręka, co za ból!

A gdy się zbuntowałam przeciwko takim obyczajom, "zarobiłam sobie" na antypatię katechistów, szczególnie jednego, który posunął się aż do insynuowania mi domniemanego przyszłego kochanka, i to jeszcze w obecności mego męża, który, nie chcąc dalszych zajść, z miejsca wystąpił z tej "neokatechumenalnej Drogi".

(…) Innym aspektem Ruchu jest zasiewanie nienawiści, stwarzanie napiętych sytuacji, dla wywinięcia się z których plecie się, co ślina na język przyniesie.

Mogę uczciwie powiedzieć, że wielu katechumenów prowadzi podwójne życie: głoszą ubóstwo, na przykład, a kupują sobie mikrobusy za 40 milionów i kosztowne apartamenty, urządzają wystawy obrazów i nimi handlują. Inni proszą o pożyczenie pieniędzy, których nigdy nie oddają! Wielu z nich w dodatku było komunistami i ateistami, a teraz udzielają ewangelicznych pouczeń. Jak można głosić miłość nieprzyjaciół, skoro wielu z nich żywi nienawiść do najbliższych bliźnich, doprowadza ich do rozpaczy albo swymi pogróżkami zamyka im usta. Głoszą "kerygmę", czyli zmartwychwstanie Chrystusa, i gwarantują wszystkim zbawienie wieczne, pod warunkiem, że dochowają wierności Drodze neokatechumenalnej, a jeśli nie - mówią - to zostaną wykreśleni z księgi życia, chociaż poprzednio byli w niej zapisani.

Otóż obserwując to całe ich postępowanie, niepodobna jest uwierzyć, że pośród tylu anomalii może się narodzić nowy człowiek! Łatwiej jest przyjąć, że wystąpi patologia w sferze uczuć i wykolejenie duchowe, które ich popchnie do połączenia się z innymi sektami, co się już zresztą niejednokrotnie potwierdziło. Faktem jest bowiem, że wielu neokatechumenów przeszło do "świadków Jehowy", inni do "Ewangelistów", jeszcze inni, nawet katechiści po 18-letnim stażu w Drodze, skończyli jako ateiści!

(…) Również dowolne tłumaczenie Pisma św., stosownie do indywidualnych potrzeb, jest jeszcze jedną z herezji neokatechumenalnych. Wszyscy katechiści mianowicie tłumaczą arbitralnie Pismo św., instrumentalizują słowo Boże, wszystkich wzywają do wypowiadania publicznie tego, czym "słowo" ich natchnie (a na ogół daje im "natchnienie" do publicznego wyznawania grzechów!).

Sam prezbiter, tak jak wszyscy inni, musi umieć znaleźć swoje miejsce we wspólnocie i musi odbywać taką samą drogę nawrócenia i wiary. I tak upada coraz niżej jego pozycja nauczyciela wiary, tak tracą swój walor sakramenty, zwłaszcza spowiedź indywidualna i Komunia, którą tutaj przedstawiają i pojmują jedynie jako "symbol", a nie jako realną obecność Jezusa!

(…) Podobnie biskupa zaprasza się jedynie w szczególnych momentach, a on nie może wtedy zdać sobie sprawy z herezji programowo nauczanych w Ruchu neokatechumenalnym (zob. R. Blasques, dz. cyt., s. 38).

(…) Przewielebny Ks. Prałacie, proszę mi wybaczyć rozmiar tego listu i być może małą jego klarowność, a wynikło to z faktu, że te wspomnienia sięgające wstecz ku Drodze sprawiły mi dojmującą przykrość. Przesyłam Ks. Prałatowi serdeczne pozdrowienia i najgorętsze życzenia, by się powiodła ta osobista misja pasterza Kościoła katolickiego.


Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone
strona główna