Teksty Magisterium

 powrót

Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Ks. Enrico Zoffoli

 

Czy "droga" neokatechumatu

 

jest prawowierna?

 

 

Magisterium Papieża

 

a katecheza Kiko Argüello


 

Porównanie


Wstęp do polskiego wydania
Ks. bp. Zbigniew Józef Kraszewski
Tytuł oryginału: “MAGISTERO DEL PAPA E CATECHESI DI KIKO”
Edizioni SEGNO, via del Vascello 12, 33100 Udine, Italia
Tłumaczenie: Ks. Kanonik Henryk Czepułkowski

SŁOWO WSTĘPNE

Bardzo ciekawa książka księdza Enrico Zoffoliego w tłumaczeniu ks. Henryka Czepułkowskiego pt. Czy “Droga” neokatechumenatu jest prawowierna? Magisterium Papieża a katecheza Kiko Argü ello - porównanie, wydana przez pana Marcina Dybowskiego, jest niezwykle cenną pozycją.

Autor porównuje punkt po punkcie naukę Kościoła katolickiego - przedstawianą w wypowiedziach Najwyższego Autorytetu katolickiego Ojca Świętego Jana Pawła II - ze słowami założyciela “Drogi”, Kiko Argü ello.

W książce czytamy, co Ojciec Święty, a co pan Kiko mówi na temat Kościoła katolickiego, magisterium tegoż Kościoła, struktury hierarchicznej Kościoła, kapłaństwa, grzechu, nawrócenia, zadośćuczynienia za grzechy, Eucharystii, sakramentu pokuty, łaski i świętości, Pana Jezusa jako wzoru świętości, nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa, różańca, Mszy św. Niedzielnej i życia pozagrobowego.

W drugiej części tej cennej książki mamy podsumowanie tematów i bilans ogólny. Jest on negatywny w stosunku do neokatechumenatu. Autor podkreśla najważniejsze błędy neokatechumenatu, a mianowicie nauczanie, że Kościół katolicki nie jest konieczny do zbawienia, że hierarchia Kościoła nie ma żadnego znaczenia, że tylko Biblia samodzielnie, “niezależnie” wyjaśnia, zawiera prawdziwą naukę itd. Jest to więc odnowiony luteranizm.

Do tego dodać należy, że liturgia neokatechumenalna jest sprawowana niezgodnie z przepisami Kościoła katolickiego, a “spowiadanie się” na głos wobec całego zgromadzenia neokatechumenów jest nadużyciem i niesłychanym upokorzeniem wyznającego swoje grzechy. Następnie trzeba podkreślić, że pan Kiko świetnie dba o swoje interesy, nakazując swoim adeptom wyprzedaż tego, co posiadają, i przekazanie otrzymanych ze sprzedaży sum nie byle gdzie, tylko do kasy organizacji. Jest to więc nie tylko szerzenie błędnych nauk w Kościele katolickim, lecz również, mówiąc współcześnie, “świetny biznes”...

Książkę tę powinni przeczytać wszyscy. Przede wszystkim duszpasterze Kościoła katolickiego, aby nie dać się uwieść tej nowej herezji, a następnie wierni, aby w swej niewiedzy i dobroduszności nie popierali pana Kiko, nie dali się zatruwać błędnymi naukami i nie nabijali mu kasy pieniędzmi, używanymi dla niewiadomych celów.

Wszystkim czytelnikom tej książki z całego serca błogosławię.

+ Biskup Zbigniew Józef Kraszewski

Warszawa, 1 września 1998 r.

OD WYDAWCY POLSKIEGO

W tym samym czasie, kiedy decydowała się w Polsce sprawa ustawowej ochrony życia ludzkiego, a w Warszawie katolicy zorganizowali marsz na Sejm, wielu ludzi rozglądając się dookoła siebie, zadawało sobie pytanie, gdzie są te wielkie ruchy “odnowy religijnej”, dlaczego w tak przełomowej chwili są nieobecne te środowiska, które zapewniają o swym bliskim i bezpośrednim obcowaniu z Bogiem. Co “Pan im powiedział” (używając typowego żargonu jakim się posługują), że nie ma ich razem z nami?

Najczęstszą odpowiedzią “wielkich nieobecnych” było przedstawianie modlitwy, jako rzeczy ważniejszej, a nawet przeciwnej do tej formy świadectwa. Gdy jednak modlitwa organizowana jest w różnych miejscach kaźni przy proaborcyjnych klinikach, “wielcy nieobecni” również są nieobecni. Co zatem zmieniło się w naszym katolicyzmie? Czy wyznajemy jeszcze wiarę Ojców?

Na naszych oczach dokonuje się transformacja paradygmatu polskiego katolicyzmu, odrywanie go od korzeni, od tradycyjnej religijności i spychanie z pozycji “chrześcijańskiego przedmurza” w stronę wyalienowanych grupek “towarzystwa wzajemnej adoracji” i “katolicyzmu gitarowego”. Czy jednak w obecnej dobie socliberalizmu takie ma być nasze oblicze, czy tylko na to nas stać po okresie komunizmu, który ograniczał polski katolicyzm do “zakrystii”? Czy tak wypełniamy testament Prymasa Tysiąclecia?

“Biblioteczka Św. Wincentego z Lerynu” ma nas wszystkich zachęcić do refleksji nad naszą wiarą, do rachunku sumienia – na ile jest to jeszcze wiara katolicka, na ile jest sprotestantyzowana lub ogarnięta orientalnymi mgłami pogaństwa.

Najwyższy czas podjąć dyskusję nad naszym pokoleniem, któremu przekazany został depozyt wiary bez prawa do jego zmiany. Depozyt ten mamy przekazać w trzecie tysiąclecie.

Marcin Dybowski

WSTĘP

Ponieważ ostatni nakład mego dziełka pt. Herezje Ruchu Neokatechumenalnego jest na wyczerpaniu, zwrócił się do mnie z zachętą czcigodny kapłan, ks. Gino Conti, bym podjął się tej pracy, do której ów mój przyjaciel skutecznie chciał się przyczynić, ofiarowując mi bogaty i mądry zbiór tekstów, zaczerpniętych z nauczania Papieża, a przeznaczonych na to, by z nim zestawić wypowiedzi z Katechezy Kiko Argü ello. Nie można było wybrać lepszej metody, by wyjść naprzeciw oczekiwaniom coraz szerszej publiczności, spragnionej informacji o rzeczywistym stosunku poglądów Kiko do nauczania doktrynalnego Jana Pawła II, które z wiarą przyjmuje każdy dobry katolik.

Celem tej pracy jest udzielenie odpowiedzi - jak najbardziej udokumentowanej - wszystkim neokatechumenom i ich sympatykom, którzy mojemu oskarżeniu ich o herezję wciąż przeciwstawiają fakt, że jak oni powiadają, Papież wie wszystko, Papież jest z nimi, Papież potwierdził ich charyzmat, Papież ich błogosławił i po wielokroć zachęcał do działania na polu liturgii, duszpasterstwa, pracy misyjnej...

Byłem zdania, że Papież o "Drodze Neokatechumenalnej" jest poinformowany tylko częściowo, gdyż nie zna ich założeń dogmatycznych. Lecz przyjmując hipotezę, że Papież jest na bieżąco zorientowany we wszystkim, nie ośmieliłbym się nigdy roztrząsać powodów jego milczenia i poparcia udzielanego Ruchowi; historia będzie mogła już jutro odsłonić wszystko, a na razie pozostaje mi tylko zdać się na sąd Boży.

Pomimo to poczuwam się do obowiązku otwartego oskarżania o błędy przeciw wierze katolickiej zawarte w głośnym tekście katechez Kiko, które już poddałem krytyce: Orientacyjne wskazania dla ekip katechistów na stopniu nawrócenia.

Egzemplarz maszynopisu przeze mnie przestudiowany nosi datę roku 1982. Że jest to tekst autentyczny, potwierdza, między innymi, okoliczność, iż został wydany staraniem Centrum Neokatechumenalnego "Słudzy Jahwe" przy San Salvatore, plac San Salvatore in Campo, Rzym. Lecz jak słusznie zauważono, Kiko po szeregu lat nowych doświadczeń i przemyśleń, mógł go przeglądnąć i może także poprawić w punktach zakwestionowanych.

Nie chcąc ryzykować, że się mnie weźmie za "walczącego z wiatrakami", postarałem się o inne skrypty Autora, świeższe, raczej o jego zapisane wystąpienia, których wykaz przedstawiam, tych przynajmniej, które choć pochodzą sprzed roku 1982, nie różnią się jednak od cytowanych Orientamenti, których idee szerzej rozwijają i potwierdzają:

1. “Orientamenti” dla ekip katechistów nt. “shemá ” stron 110.

2. Jako wstęp do całego cyklu katechez o Zwiastowaniu podajemy przekład /oparty na nagranych taśmach/ wszystkiego, co powiedział Kiko na spotkaniu w Centrum Neokatechumenalnym w Madrycie 22 października 1981 r., celem poinstruowania katechistów skierowanych do głoszenia katechez w nowych parafiach, stron XVI.

3. "Orientamenti" dla ekip katechistów o odnowieniu spotkań dla pierwszego skrutynium przed chrztem", stron 14.

4. "Zapowiedź Wielkiego Postu" - 1 marca 1987 - krypta Męczenników Kanadyjskich, stron 14.

5. "Zapowiedź Adwentu" - krypta kanadyjska, 25 listopada 1967, stron 31.

6. Notatki z katechez Kiko na spotkaniu w Arcinazzo 22-25 września 1988, stron 18.

7. "Zapowiedź Wielkiejnocy", krypta Męczenników Kanadyjskich, 25 marca 1988, stron 21.

Przy uważnej lekturze tych materiałów nie znalazłem niczego ważniejszego, co wskazywałoby na krytyczne przemyślenie lub odwołanie tych poglądów najbardziej znanych i dopracowanych, które zamieściłem w dziełku "Herezje Ruchu Neokatechumenalnego".

To umożliwiło mi jak najbardziej obiektywne skonfrontowanie katechez Kiko z nauczaniem Papieża.

AUTOR

Rzym, 28 stycznia 1992, święto św. Tomasza z Akwinu

 

 

 

 

 

CZĘŚÆ PIERWSZA

 

ANALIZA

PORÓWNAWCZA

 

 

I

KOŚCIÓŁ KATOLICKI,

JEDYNA OWCZARNIA CHRYSTUSOWA

 

Papież

W naszych uszach wciąż żywo rozbrzmiewa nakaz Boskiego Mistrza: "Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem". Świadomi tak wielkiej odpowiedzialności, winniście odczuwać jako własne owo apostolskie zatroskanie św. Pawła, gdy wołał: "Biada mi, gdybym nie przepowiadał Ewangelii" I, jak nakazuje tenże Apostoł, winniście głosić słowo "przy każdej sposobności, w porę, nie w porę", głęboko przeświadczeni o mocy zawartej w prawdzie, którą Kościół wyznaje od dwóch tysięcy lat. Każda działalność ewangelizacyjna ma siłą rzeczy jeden cel: sprawić, by każda osoba i każda wspólnota otworzyły się w pełni na słowo Boże.

W świetle nowej Epifanii Bóg objawia się w Jezusie Chrystusie wszystkim ludom i wszystkim narodom ziemi. Dla wszystkich jest przeznaczone światło Boże, które przenika mroki ludzkiej egzystencji.

Chociaż się zmieniają czasy i poglądy, zawsze ważne i aktualne pozostają słowa Jezusa do Apostołów: "Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. Także i te trzeba mi przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia i jeden pasterz". "Jak Ojciec mnie posłał, tak ja was posyłam" "Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego; uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem". Taka jest niewątpliwie wola Boga wyrażona w nakazie Chrystusa, który dodaje: "Nie bójcie się /.../ Oto ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata"

Kiko

Gdy mówi o naturze, posłannictwie i przeznaczeniu Kościoła, Kiko nie bawi się w subtelności; nie pozostaje po prostu nic innego, niż uznać go za heretyka:

Może powinniśmy myśleć, że misją Kościoła jest wziąć wszystkich tych ludzi,. którzy znajdują się poza Kościołem, i wprowadzić ich do środka /.../. Gdyby taka była prawda, moglibyśmy słusznie powiedzieć, że Jezus Chrystus zbankrutował po dwóch tysiącach lat, ponieważ dzisiaj tych, co rzeczywiście są w Kościele, jest bardzo mało. Jeśli jest misją Kościoła, by wszyscy do niego weszli, jakże Bóg mógłby pozwolić, że jest bardzo mało tych, którzy dzisiaj są w Kościele?

Misja nie polega na tym, by wszystkich skłonić do wejścia i uczestnictwa w znaczeniu jurydycznym, lecz na tym, by ludzie zostali oświeceni przez Kościół i doszli do Ojca.

Poza Kościołem nie ma zbawienia /.../. W tym powiedzeniu, rozumianym jurydycznie, odbija się mentalność tych wszystkich ludzi, którzy będą was słuchać. To sformułowanie stanowi podstawę naszego myślenia o Kościele: stąd te ostatnie namaszczenia dla wszystkich chorych, spowiedzi w ostatniej chwili i przyspieszone chrzty dzieci tylko co urodzonych, itd. Gdyż jeśli Kościół jest jedyną deską ratunku, a ten, kto jurydycznie do niego nie należy, idzie na potępienie, tak właśnie powinno się robić.

Kościół jest wydarzeniem, jest historią, jest faktem...

Lecz jakże by to wszystko mogło istnieć, gdyby Kościół przede wszystkim nie był "społecznością", obdarzoną własnymi energiami, własnym posłannictwem? Kiko posuwa się aż do stwierdzenia, że Kościół nie jest nawet "żadną religią".

Kościół pierwotny wcale się nie uważał za jedyną deskę ratunku, lecz za pewną misję w nurcie historii.

Ponadto:

...My tak myślimy o Kościele: bez triumfalizmów, bez prozelityzmów, bez zamiaru zanoszenia Jezusa Chrystusa nie wiem już dokąd, ani żeby wszyscy do Kościoła wchodzili."

Byłoby więc nieważne, czy się należy, czy nie należy do Kościoła katolickiego, czyli do Kościoła hierarchicznego, widzialnego, który Kiko nazywa "jurydycznym", lecz który z całą pewnością jest jedynym założonym przez Chrystusa, a którego Pasterzem jest Jan Paweł II... Wynika z tego - oczywiście według charyzmatycznego przywódcy neokatechumenów - że "inne owce", które obecnie nie są z owczarni Chrystusa, nie należą w ogóle do Niego ani nie są zobowiązane wejść do niej, by utworzyć "jedną owczarnię"...

 

 

II

SŁOWO BOŻE I MAGISTERIUM KOŚCIOŁA

Papież

Wierni są wezwani do podporządkowania się Objawieniu Bożemu, a nie do posługiwania się Słowem dla poparcia swoich idei, choćby najbardziej wzniosłych. Nie można zapominać, że Słowo powierzone zostało Kościołowi i że nauczycielska posługa Kościoła jest odpowiedzialna za autentyczną interpretację jego przesłania.

To zadanie zostało powierzone wyłącznie żywemu Magisterium Kościoła, którego władza jest sprawowana w imieniu Jezusa Chrystusa.

Oto nowa charakterystyka wiary: wierzyć po chrześcijańsku oznacza również przyjmować prawdę objawioną przez Boga tak, jak jej naucza Kościół.

 

Kiko

Na tej "Drodze" chcemy, żeby ludzie spotykali wprost księgi Biblii. Na nic się nie zda, że ludzie czytają Biblię w domu, ponieważ są znużeni już po paru dniach. Biblia tłumaczy się sama przez się, dzięki paralelom...

W swych "Orientamenti" Kiko rzadko przytacza niezliczone dokumenty doktrynalne Papieży dla wyjaśnienia lub zaczerpnięcia z nich myśli, a dotyczy to także tych Papieży, którzy tak bardzo go protegowali i zachęcali, Pawła VI, a szczególnie Jana Pawła II.

Z dwudziestu jeden Soborów powszechnych odbytych w Kościele wspomina on dwa zaledwie: Trydencki i Watykański II. I w tym jedynie celu, by je sobie przeciwstawić.

Sobór Trydencki, zwołany głównie celem odparcia błędów protestantyzmu, Kiko surowo gani i potępia:

...Od Soboru Trydenckiego, od w. XVI do XX, wszystko pozostaje zablokowane...

...W Trydencie wszystko jest nastawione na definicję istoty /essenza/, na skuteczność, a traci się z oczu sakramentalną wartość znaku...

Od Soboru Trydenckiego, w wieku XVI, wszystko sztywnieje, gdyż w sposób bezwzględny narzuca się ryt rzymski. Po tym narzuceniu nie można już absolutnie niczego ująć ani dodać do mszy. Taka msza doszła aż do nas. Ta niezmienność trwała tak długo, że gdy po raz pierwszy zmienili nam liturgię, byliśmy zgorszeni, gdyż ona wydawała nam się niezmienna. To był błąd...

Po Trydencie zostaliśmy z definicjami istoty i skuteczności, z niedocenieniem wartości znaków...

Natomiast Jan Paweł II, w zgodnej jedności ze wszystkimi swymi poprzednikami, po wielokroć przytacza i potwierdza bezwarunkowo Sobór Trydencki, mający definitywny walor dogmatyczny.

Kiko, jak z jednej strony potępia Sobór Trydencki, tak z drugiej strony raz po raz wygłasza panegiryki na cześć Soboru Watykańskiego II, dzięki któremu

wyszliśmy z unieruchomienia prawie całkowitego.

O teologach większych i mniejszych - włącznie ze św. Tomaszem z Akwinu - którzy zasłużyli się dla uzasadniania i obrony oficjalnego Magisterium Kościoła, ani wzmianki, owszem niechęć i pogarda dla nich wszystkich... Kiko z ironią odzywa się o ich "dysputach" na temat dogmatu eucharystycznego i w ogóle o ich traktatach.

Odpowiadając jednemu z obecnych na pytanie dotyczące egzegezy biblijnej, Kiko poucza:

Ty nie możesz na swój sposób tłumaczyć sobie tego Słowa, ponieważ istnieje tłumaczenie, jakie daje Kościół.

Istotnie, zestawienie zdań paralelnych nie wystarcza, trzeba trzymać się tekstu i odwoływać się do autorytetu Magisterium Kościoła. Kiko daje więc lekcję prawowierności. Lecz często przeczy sam sobie, ponieważ jego interpretacje słowa Bożego bywają jawnie sprzeczne z interpretacją daną przez Magisterium. Tak, na przykład, całkiem osobista i błędna jest jego egzegeza w kwestii sprzedaży dóbr, wspólnoty dóbr. I nie liczą się wypowiedzi Pisma św. diametralnie sprzeczne z egzegezą kikowską, dotyczącą Odkupienia, ofiarniczego pośrednictwa Chrystusa, Ofiary za grzechy świata.

Niestety, główny katechista "Drogi" uważa za "opętanego przez demona" każdego, kto się nie zgadza z jego wykładem, narzucanym z góry i nie podlegającym dyskusji.

 

 

III

STRUKTURA HIERARCHICZNA KOŚCIOŁA

Papież

...Oto tu, przy ołtarzu, Kościół objawia się w swojej najbardziej wewnętrznej naturze, jako hierarchiczna wspólnota wiary, nadziei i miłości.

Treścią naszego biskupiego posługiwania jest na pierwszym miejscu zadanie nauczania, uświęcania i zarządzania. Te zadania są wykonywane w hierarchicznej komunii z Głową Kolegium Biskupów i z członkami tegoż Kolegium...

Na fundamencie Wspólnoty, która w pewnym sensie wiąże razem i zespala cały Kościół, tłumaczy się i realizuje również hierarchiczna struktura Kościoła, którą Pan obdarzył cechą kolegialności i zarazem prymatu, gdy Sam ustanowił swych Apostołów jako kolegium czyli stały zespół, na czele którego postawił Piotra, wybranego spośród nich. /.../ Aby raz jeszcze posłużyć się tekstem Soboru Watykańskiego II, "biskupi wzięli więc na siebie posługiwanie wspólnocie wraz ze swymi współpracownikami, kapłanami i diakonami, przewodnicząc na miejscu Boga owczarni, której są Pasterzami jako nauczyciele prawd wiary, jako kapłani kultu Bożego, jako sprawujący władzę rządzenia.

Kiko

...Kościół nie jest zrzeszeniem jurydycznym, lecz sakramentalnym...

Kościół pierwotny, wprowadzając dyscyplinę penitencjarną, wszedł w:

wymiar jurydyczny.

Kiko odrzuca

jurydyczną wizję Kościoła.

Gdzie jest zatem Kościół? Tam, gdzie jest Duch Św., Duch ożywiający Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego, gdzie jest nowy człowiek według Kazania na Górze. Gdzie to jest, tam jest Kościół...

A więc Kościół nie hierarchiczny... Biskupi, kapłani i diakoni nie są przedstawieni jako istotne komponenty Kościoła, który naucza, uświęca, sprawuje władzę...

Chwilę przedtem powiedział, że parafia, proboszcz i jego pomocnicy nie tworzą Kościoła; i nic to nie znaczy, że jest wspólnota i kapłan na jej czele, że się odprawia Mszę św., że się naucza wiary i że się wierzy w prawdy objawione... Kościół, według niego, powstał z czegoś zupełnie innego, mianowicie z wiernych, którzy ożywieni przez Ducha Świętego, żyją w łasce Bożej według ducha i litery:

Kazania na Górze,

i dlatego nie tworzą społeczności widzialnej, złożonej również z grzeszników.

Jak widzimy, Kiko wznawia błędne tezy po wielokroć potępione przez Magisterium. Wystarczyłoby przypomnieć błędne poglądy Montanusa, za którymi w średniowieczu poszli begardowie, fraticelli, a potem John Wyclif, Jan Hus, Marcin Luter, Quesnel i janseniści (synod w Pistoi).

 

IV

KAPŁAÑSTWO MINISTERIALNE

I KAPŁAÑSTWO POWSZECHNE WIERNYCH

Papież

Sobór Watykański II przypomniał nam tę wspaniałą prawdę o "kapłaństwie powszechnym całego Ludu Bożego, które pochodzi z uczestnictwa w jednym kapłaństwie Jezusa Chrystusa”. Nasze kapłaństwo "ministerialne" zakorzenione w "sakramencie święceń" w sposób istotny różni się od kapłaństwa powszechnego wiernych /.../. Ten sakrament realizuje swój cel poprzez posługę słowa i sakramentów, która jest mu właściwa, a ponad wszystko poprzez Ofiarę Eucharystyczną, do której tylko on upoważnia.

Kapłaństwo, jakiego uczestnikami jesteśmy dzięki sakramentowi święceń, który na zawsze wycisnął znamię na naszych duszach przez szczególny znak Boży, to jest "charakter", pozostaje w wyraźnej relacji do powszechnego kapłaństwa wiernych, to jest wszystkich ochrzczonych, a jednocześnie różni się od niego "co do istoty, a nie tylko co do stopnia". Jeżeli te dwa kapłaństwa różnią się między sobą nie tylko co do stopnia, lecz i co do istoty, jest to owocem szczególnego bogactwa kapłaństwa samego Chrystusa, który jest jedynym centrum i jedynym źródłem tak tego uczestnictwa, które jest właściwe wszystkim ochrzczonym, jak i tego innego udziału, który się otrzymuje za pośrednictwem osobnego sakramentu, to jest właśnie sakramentu święceń...

Nasze sakramentalne kapłaństwo jest więc kapłaństwem hierarchicznym i zarazem ministerialnym, stanowi szczególne ministerium, to znaczy jest służbą w obrębie wspólnoty wierzących. Nie zawdzięcza zatem swego pochodzenia owej wspólnocie, jak gdyby to do niej należało powoływać lub delegować. Jest ono natomiast darem dla tej wspólnoty i pochodzi od samego Chrystusa, z pełności Jego kapłaństwa. Ta pełność znajduje swój wyraz w fakcie, że Chrystus, uzdalniając wszystkich do składania ofiary duchowej, powołuje niektórych i czyni ich szafarzami własnej Ofiary sakramentalnej, to jest Eucharystii, w której składaniu biorą udział wszyscy wierni i w której są zawarte ofiary duchowe Ludu Bożego.

Świadomi tej rzeczywistości, rozumiemy w jaki sposób nasze kapłaństwo jest hierarchiczne, to jest związane z władzą formowania ludu kapłańskiego i rządzenia nim, i stąd ministerialne zarazem...

Zatem:

Kapłan zajmuje miejsce w samym centrum misterium Chrystusa (...). On działa in persona Christi, szczególnie wtedy, gdy celebruje Eucharystię: za pośrednictwem jego posługiwania Chrystus nadal rozwija w świecie swoje zbawcze działanie.

Wiem dobrze, że katolicki laikat Hondurasu w coraz wyższej mierze uświadamia sobie swą odpowiedzialność wewnątrz Kościoła i przykłada się do rozpowszechniania przesłania ewangelicznego. To jednak nie uprawnia do zapominania o niezastąpionym i własnym miejscu, które w dziele uświęcenia Ludu Bożego przysługuje kapłanom, którzy z woli Pana “w społeczności wiernych mają świętą władzę, by składać Ofiarę i odpuszczać grzechy i by w imieniu Chrystusa dla dobra ludzi sprawować oficjalnie funkcję kapłańską”...

Kiko

Nie mamy też wcale kapłanów jako osób, które oddzielamy od wszystkich innych, by w naszym imieniu nawiązywali kontakt z Bóstwem, ponieważ naszym kapłanem, tym, którym wstawia się za nami, jest Chrystus. A skoro jesteśmy Jego Ciałem, jesteśmy wszyscy kapłanami. Cały Kościół jest kapłański w tym znaczeniu, że wstawia się za światem. Jest prawdą, że kapłaństwo uwyraźnia się w posługiwaniu i że są pewni bracia, którzy są sługami tego kapłaństwa, ministrami kapłaństwa. W Nowym Testamencie nie używa się wyrazu "kapłan", chyba że w odniesieniu do Chrystusa, mówi się natomiast minister lub prezbiter.

Kiko jednak nie bierze pod uwagę /lub nie wierzy/, że kapłan katolicki jest ministrem kapłaństwa, ponieważ żyje w nim Chrystus z całą potęgą swego pośrednictwa u Ojca, dzięki czemu tylko on /a nie poszczególni wierni, ani nie wspólnota wiernych/ wypowiada w pierwszej osobie słowa, które są użyciem władzy przysługującej wyłącznie Chrystusowi.

Niestety, jednogłośne i wiarygodne świadectwa potwierdzają, że we wspólnotach neokatechumenalnych nie "kapłan" /czyli prezbiter/, lecz "katechista" /czyli człowiek świecki/ wszystko organizuje, o wszystko się stara i wszystkim rozkazuje. Otóż właśnie do kapłanów Papież, 9 grudnia 1985 r., uznał za konieczne wypowiedzieć się następująco:

...Na tej drodze rola i praca kapłanów pozostaje czynnikiem fundamentalnym". Oni są "przewodnikami wspólnoty"; toteż "pierwszym wobec nas wymaganiem jest utrzymanie wiary w waszą tożsamość kapłańską.

Na mocy święceń zostaliście naznaczeni szczególnym znamieniem, które upodabnia was do Chrystusa Kapłana do tego stopnia, że możecie działać w Jego imieniu. Kapłan (il ministro sacro) powinien przeto być akceptowanym nie tylko jako brat, który podziela drogę wspólnoty, lecz przede wszystkim jako ten, który działając "in persona Christi", dźwiga na sobie jedyną w swoim rodzaju odpowiedzialność mistrza, który uświęca i prowadzi dusze, odpowiedzialność, od której w żaden sposób nie może się uchylić /.../. Byłoby iluzją wierzyć, że się służy Ewangelii rozwadniając wasz charyzmat w imię fałszywej pokory lub niewłaściwie rozumianego braterstwa /.../. Nie dajcie się wprowadzić w błąd! Kościół chce mieć w was kapłanów i wierni świeccy, których spotykacie, chcą w was mieć kapłanów i nic innego, jak kapłanów. Pomieszanie charyzmatów zuboża Kościół, nie wzbogaca.

To nie wszystko. Właśnie zwracając się do neokatechumenów, 10.02.1983, Papież zwrócił im uwagę:

Trzymać się metod, wskazówek, programów, tekstów zaproponowanych przez Episkopaty, jak również wykonywać posługę katechezy w łączności i karności kościelnej, z uwzględnieniem aprobaty założycielskiej Biskupa i kapłanów z nim stowarzyszonych, wszystko to będzie cennym wsparciem dla waszej katechezy na wszystkich poziomach...

Lecz w rzeczywistości dzieje się wręcz przeciwnie. Neokatechumeni mają swoje "katechezy" układane i organizowane na własną modłę, bez liczenia się ze wskazaniami i tematami Biskupów. Kapłan we wspólnotach jest tylko przewodniczącym, w zakresie rytualnym i sakramentalnym, a jego przewodniczenie nie oznacza żadnego autorytetu nauczycielskiego. Wspólnotą kieruje odpowiedzialny świecki.

Wielkie niebezpieczeństwo dla wspólnot tkwi w tym - według Kiko - że księża je mordują, nawet niechcący. Na tej drodze wspólnota będzie miała odpowiedzialnego świeckiego...

A zatem:

Te wspólnoty nie będą szły drogą same, według własnego zdania, kiedy to każdy robi, co mu przyjdzie do głowy: tymi wspólnotami kierujemy my w imieniu Biskupa. Mamy misję doprowadzenia was do wiary dojrzałej, do chrztu. Z tej racji nie ma katechumenatu bez posłuszeństwa władzy katechistów...

Wynika z tego, że proboszcz ma się ograniczyć do przewodniczenia:

Kościołowi miejscowemu,

który jest czymś całkiem innym niż "wspólnota".

Kto został wybrany na "katechistę", tym samym ma być uważany za pełnego Ducha Świętego i od tej chwili jego instrukcje i wypowiedzi nie podlegają dyskusji, są nieomylne... Ma on:

charyzmat rozróżniania duchów.

W rezultacie:

jeśli nie ma posłuszeństwa katechiście, nie ma też "Drogi"...

W tym rzecz, że ani Biskup, ani proboszcz nie wybierają katechisty. Im powierzono jedynie udzielanie "mandatu" w trakcie uroczystej ceremonii, która się odbywa według rytuału ustalonego przez Ruch, a polegającego na "włożeniu przez nich rąk". Jest to naśladownictwo obrzędu święceń kapłańskich... Otóż Jan Paweł II, chociaż uznaje władzę duszpasterzy do powierzania określonych zadań ludziom świeckim, podkreśla, że:

pełnienie pewnych zadań nie czyni człowieka świeckiego duszpasterzem, ponieważ w rzeczywistości to nie funkcja konstytuuje urząd, lecz sakramentalne wyświęcenie...

Niestety, "katechista" we wspólnocie neokatechumenalnej przywłaszcza sobie władzę, która absolutnie przekracza wszelkie granice jego stanu... Zażalenia i protesty wiernych, którzy wpadli w tę sieć, są alarmujące i częste.

 

 

VI

GRZECH

 

Papież

Grzesząc, człowiek

jak gdyby wyklucza Boga przez swój otwarty sprzeciw wobec Jego przykazań, przez gest równania się z Nim, przez godny potępienia zamiar, aby być "jak On" /.../. W wydarzeniu, które miało miejsce w raju, ujawnia się w całej swej ciężkości i dramatyczności to, co stanowi najbardziej intymną i mroczną istotę grzechu: nieposłuszeństwo Bogu, Jego prawu, normie moralnej, którą On sam nadał człowiekowi /.../. Wykluczenie Boga, zerwanie z Bogiem, nieposłuszeństwo Bogu: w ciągu całej ludzkiej historii grzech, pod różnymi postaciami, był i jest czymś, co może doprowadzić aż do negacji Boga i Jego istnienia, do fenomenu zwanego ateizmem /.../. Nieposłuszeństwo człowieka, który aktem swej wolności nie uznaje panowania Boga nad swoim życiem...

Dlaczego i w jakiej mierze grzech może stanowić ciężką obrazę, którą wyrządza Bogu, i powodować w następstwie fatalne skutki dla człowieka? Kościół ma w tej kwestii swoją doktrynę i ponownie ją potwierdza w jej istotnych elementach...

Człowiek czuje, że to nieposłuszeństwo okazane Bogu przecina jego łączność ze źródłem życia: jest to grzech śmiertelny, to znaczy akt, który ciężko obraża Boga i z kolei z mroczną i potężną siłą niszczycielską zwraca się przeciwko samemu człowiekowi...

Próżne jest przeto spodziewanie, że się głębiej pozna znaczenie i skutki grzechu dla człowieka i wartości ludzkich, jeśli brakuje zrozumienia dla obrazy wyrządzonej Bogu, to jest prawdziwego zrozumienia, czym jest grzech.

Bóg jest zawsze pierwszym i głównym obrażonym przez grzech - "tibi soli peccavi" - i jedynie Bóg może go przebaczyć...

Ci, co przystępują do sakramentu pokuty, otrzymują od miłosierdzia Bożego przebaczenie aktów obrazy Jemu wyrządzonej i jednocześnie pojednanie z Kościołem...

Na początku Wielkiego Postu 82 Jan Paweł II wygłosił przemówienie o miłości Boga, który jest Bogiem "zazdrosnym", a który doznaje obrazy od człowieka, co grzesząc staje się winnym zatarcia w sobie Jego obrazu.

W encyklice Dominum et vivificantem Papież powraca do grzechu jako obrazy Boga, aż do przypuszczenia, że Bóg realnie cierpi.

Kiko

Jest pytanie, czy można obrazić wyłącznie Boga. Pytanie postawiono, gdyż mamy o grzechu pojęcie wertykalne, indywidualistyczne, że my w sposób szczególny obrażamy Boga, jak gdyby grzech był obrazą Boga w tym znaczeniu, że można okraść Boga z Jego chwały. Nam się zdaje, że można wyrządzić szkodę Bogu. Pierwszą rzeczą, jakiej powinniśmy być świadomi, że nie można Bogu wyrządzić żadnej szkody. Bóg jest nie do zranienia. Nie możesz Mu zabrać Jego chwały w żaden sposób...

W jakim sensie można mówić o obrażaniu Boga? W tym, że grzech rozbija plan Boży. Jaki jest plan Boży, jaki jest zamysł Boży względem człowieka? Miłość. Grzech jest zawsze zranieniem miłości...

 

Musimy sobie pewne sprawy wyjaśnić:

  • To pewne, że grzech nie obraża wyłącznie Boga, lecz z drugiej strony jest rzeczą niezaprzeczalną, że jest on przede wszystkim obrazą Boga; prawdziwe pojęcie grzechu jest z samej swej istoty wertykalne, ponieważ grzech szkodzi temu, kto go popełnia, i jego bliźniemu, tylko z tej racji, że jest obrazą Boga. I wbrew temu, co myśli Kiko, jego pojęcie jest również "indywidualistyczne", ponieważ grzech dokonuje się w sytuacji bezpośredniej sprzeczności pomiędzy poszczególną osobą ludzką (świadomą i wolną) a Bogiem. To nie wspólnota grzeszy, lecz jednostki, które się na nią składają, z których każda najpierw ponosi odpowiedzialność za swe działanie...
  • Nikt nie może sądzić, że grzech ujmuje lub zabiera cokolwiek Bogu, którego szczęśliwość pozostaje niezmienna pomimo wszelkich nędz ludzkich...
  • Grzech mimo to naprawdę obraża Boga w tym znaczeniu, że człowiek odmawia Bogu miłości, na którą Bóg zasługuje, nie chcąc uznać Jego absolutnego prymatu, prawdy o Jego nieskończonej doskonałości, własnej całkowitej zależności od Niego, jako od najwyższego Dobra, wiekuistego Prawa, suwerennej Opatrzności. Otóż ten brak uznania jest najgorszą z niesprawiedliwości, ponieważ człowiek nie przyznaje Bogu tego, co obiektywnie co Jemu przysługuje, i właśnie dlatego obraża Go, chociaż szkodzi tylko sobie samemu, odmawiając przylgnięcia do jedynego swego Dobra.

Mówiąc krótko: Kiko widzi tylko płaszczyznę miłości Boga do człowieka, nie bierze zaś pod uwagę, że człowiek może się nią cieszyć jedynie pod warunkiem, że będzie miłował Boga na pierwszym miejscu i ponad siebie samego, ponieważ jego prawdziwe dobro zależy jedynie od tej miłości.

Jak zobaczymy dalej, Kiko "naucza", że człowiek, ponieważ nie obraża Boga, nie jest też obowiązany do żadnej pokuty i żadnego zadośćuczynienia, będącego duszą "ofiary", którą Kiko - logicznie - odrzuca.

 

VI

MOŻLIWOŚÆ GRZECHU

 

Papież

Pisze św. Jan Apostoł: "Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy, odpuści je nam." Te natchnione słowa zapisane w zaraniu Kościoła, lepiej niż jakiekolwiek inne ludzkie wyrażenie otwierają refleksję nad grzechem, która wiąże się ściśle z problemem pojednania /.../. Uznać własny grzech, owszem - zastanawiając się głębiej nad własną osobowością - uznać siebie za grzesznika, zdolnego do grzechu i skłonnego do grzechu, jest to nieodzowny początek powrotu do Boga...

Wyrażenie "tajemnica grzechu" ukazuje nam to, co mroczne i niezrozumiałe kryje się w grzechu, a jest bez żadnej wątpliwości aktem wolności człowieka...

Grzech, w swym prawdziwym i właściwym znaczeniu jest zawsze aktem osoby, ponieważ jest aktem wolności pojedynczego człowieka, a nie jakiejś grupy czy wspólnoty. Ten człowiek może być uwarunkowany, zmuszany, może znajdować się pod presją wielu i trudnych do odparcia nacisków zewnętrznych, może także podlegać skłonnościom, wadom, przyzwyczajeniom związanym z jego osobistymi warunkami. W niejednym wypadku te czynniki zewnętrzne i wewnętrzne mogą w większej lub mniejszej mierze ograniczać jego wolność, a przeto umniejszać jego odpowiedzialność i stopień jego winy. Lecz jest prawdą naszej wiary, potwierdzoną doświadczeniem i rozumem, że osoba ludzka jest wolna. Nie można tej prawdy nie brać pod uwagę, aby grzechy ludzi zrzucić na jakieś czynniki zewnętrzne - na struktury, systemy, na innych ludzi. Poza wszystkim innym byłoby to przekreśleniem godności i wolności osoby, które się potwierdzają - chociaż w postaci negatywnej i fatalnej - także w odpowiedzialności za popełniony grzech. Toteż w żadnym człowieku nie ma niczego tak osobistego i nieprzekazywalnego, jak zasługa cnoty lub odpowiedzialność za winę...

Znaczenie grzechu /.../ jest ściśle związane ze świadomością moralną, z poszukiwaniem prawdy, z wolą, by ze swej wolności czynić odpowiedzialny użytek...

 

Kiko

Człowiek nie może czynić dobra, ponieważ odłączył się od Boga i stał się z gruntu bezsilnym, w mocy złych duchów. Stał się niewolnikiem Złego. Zły jest jego panem. Dlatego nic nie znaczą ani dobre rady, ani stawiane wymagania. Człowiek nie może czynić dobra /.../. Nie może wypełniać prawa; prawo ci mówi, żebyś kochał, żebyś nie reagował na krzywdę, ale ty nie możesz: ty robisz to, czego chce Zły.

Człowiek

jest głęboko skażony. Jest cielesny. Musi tylko kraść, wadzić się z innymi, być zawistnym, zazdrościć itd., nie może postępować inaczej. I nie ma w tym jego winy...

Właśnie dlatego

na nic się nie zda żadne gadanie. Na próżno mówić: "Poświęćcie się, bądźcie życzliwi, kochajcie!" A jeśli ktoś tego spróbuje, zrobi się z niego największy faryzeusz, ponieważ będzie to wszystko robił dla swojej osobistej doskonałości...

Jakiż to niesłychany, irytujący sposób rozumowania!... Zatem doskonalenie się osobiste, którego żąda Bóg, nie jest już naszym obowiązkiem? I dlaczego miałby być "faryzeuszem" ten, kto stara się dążyć do doskonałości i zachęca do tego innych? Widać z tego, że Kiko nie wie, co mówi, na pewno nie według języka Pisma św., który jest także językiem Kościoła i wszystkich Świętych...

Pewna pani, matka rodziny, napisała między innymi: "Wdałam się w dyskusję z neokatechumenami i ich księżmi na temat spowiedzi i grzechu. Odpowiedzieli mi: Czy chodzimy do spowiedzi, czy nie, zawsze jesteśmy w stanie grzechu. Co do Łaski, odnosi się wrażenie, jakby jej wcale nie było, zresztą nie służy do niczego: ten, komu się zdaje, że ją posiada, jest zarozumialcem, ponieważ chce stać się jak Bóg, a jest w rękach Szatana, gdyż nie akceptuje siebie takim, jakim jest (przecież Bóg nie chce, żebyśmy byli innymi, bo kocha nas właśnie takich, jacy jesteśmy); a to oznacza, że się będzie dalej grzeszyło..."

Czy taka jest meta, do której zmierza "Droga Neokatechumenalna"?

 

 

VII

NAWRÓCENIE

 

Papież

Przesłanie Pisma św.,

gdy mówi o pokucie, kładzie akcent przede wszystkim na nawróceniu; jest to wyraz, który oddaje znaczenie greckiego słowa metanoia, co dosłownie oznacza zaprzestanie deprawacji ducha, aby go skierować ku Bogu. Są to zresztą dwa główne elementy wynikające z przypowieści o synu straconym i odnalezionym: "wejść w siebie" i "postanowić powrót do Ojca". Nie może być pojednania bez tych zachowań poprzedzających nawrócenie...

Czynić pokutę oznacza również zaprowadzić na nowo równowagę i harmonię, także kosztem ofiary...

Istotnym aktem sakramentu pokuty, ze strony penitenta, jest skrucha, czyli wyraźne i zdecydowane odrzucenie popełnionego grzechu, a zarazem postanowienie, że się go nigdy więcej nie popełni, a to dla miłości Boga, która się odradza wraz ze skruchą. Tak rozumiana skrucha jest więc początkiem i duszą nawrócenia, tej metanoi ewangelicznej, która zwraca człowieka Bogu, jako syna marnotrawnego, który powraca do Ojca...

Kiko

Nawrócenie nie jest nigdy zaciśnięciem zębów, wysiłkiem człowieka...

Jest ono

darem Boga, wezwaniem Boga, inicjatywą Boga...

Inicjatywa ze strony Boga, prymat Jego łaski itd. to bez wątpienia stanowisko przeciwne tendencjom pelagiańskim, lecz chrześcijaństwo odrzuca również wszelką kwietystyczną pasywność, przypominając wszystkim, że trzeba "zacisnąć zęby" i podjąć wszelki "wysiłek", by zaprzeć się samych siebie, brać swój krzyż na każdy dzień, wybierać Chrystusa ponad własne korzyści i ponad najbardziej drogie osoby, poświęcać własne życie...

Kiko zdaje się zapominać, że "nie toczymy walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw Rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła..."; nie bierze pod uwagę, że wierzący powinien przywdziać "pełną zbroję Bożą", aby "w dzień zły zdołał się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko." Dlatego też powinien "stawać dzielnie, przepasawszy biodra prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość /.../, biorąc wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego"...

Pan nasz nie przyszedł przynieść pokój, lecz miecz... Tymoteusz ma "toczyć dobrą walkę", posługując się "orężem posiadającym moc burzenia, dla Boga, twierdz warownych... i wyniosłości przeciwnej poznaniu Boga." Słowem, nie jest możliwe nie "zaciskać zębów" i uchylać się od wszelkiego "wysiłku", kiedy się jest zobowiązanym walczyć przeciw "cielesnym pożądaniom, które walczą przeciwko duszy".

Jest oczywiste, że Kiko nie zrozumiał samej istoty życia chrześcijańskiego; łudząc siebie i innych, zdradził przesłanie Ewangelii, polegające na mądrości krzyża Chrystusowego. On nie rozumie też, jak to jeszcze potwierdzimy, że wierzący nie powinien ograniczyć się do czczenia Krzyża Chrystusowego w przekonaniu, że Chrystus całkowicie go zwolnił od dźwigania krzyża własnego , na którym ma umorzyć "swoje namiętności i pożądania".

Kiko, wcale się tym wszystkim nie przejmując, nadal trzyma się swego:

Wzywać do nawrócenia nie znaczy wymagać go, lecz raczej dawać możliwość, okazję do nawrócenia /.../. Nawrócenie jest ogromnym darem Bożym, owocem zmartwychwstania Jezusa Chrystusa /.../. Nawrócenie jest dziełem Boga, a wcale nie jest jakimś wysiłkiem ludzkiej woli...

Nawrócenie nigdy nie ma znaczenia moralistycznego lub wolitywnego; przeciwnie, w swej istocie jest zmianą mentalności, zmianą kierunku...

Nawrócenie nie oznacza, że się żałuje przeszłości, lecz że się wyrusza w drogę, naprzód, ku przyszłości...

Ku jakiej przyszłości? Oczywiście ku tej, która się urzeczywistnia w całkowitej zmianie kierunku życia, która angażuje wszystkie siły nawróconego, uprzedzonego i podtrzymywanego przez Łaskę. Lecz Kiko myśli inaczej.

Według niego "metanoia", jako zmiana mentalności, polega na wewnętrznym oświeceniu, dzięki któremu człowiek rozpoznaje swój grzech i akceptuje to, czyli wierzy, iż przebaczono mu w Jezusie Chrystusie:

Kiedy mówimy: wszystkie grzechy zostały przebaczone w Jezusie Chrystusie, mówimy prawdę; jesteśmy jednak świadomi, że abyśmy mogli otrzymać to przebaczenie, potrzeba najpierw znaleźć się w duchu nawrócenia, mieć to oświecenie, że ty jesteś w grzechu. Dlatego nawrócenie dokonuje się z inicjatywy Boga, który daje ci ujrzeć, że jesteś w grzechu...

Lecz to przecież za mało. Według nauki wiary, Bóg oprócz oświecenia sumienia grzesznika, by rozpoznał i uznał własne błędy, wlewa również łaskę konieczną, by żałował za nie i postanowił poprawę życia. A to Kiko ignoruje i odrzuca, wypaczając jedną z najbardziej fundamentalnych prawd dotyczących Łaski i jej współdziałania z ludzką wolą.

I to nie wszystko.

Jest wielką prawdą, że Bóg darował wszystkie grzechy w swoim Synu Jezusie Chrystusie; lecz jest również prawdą, że ty powinieneś przyjąć to darowanie grzechów. Aby zaś to przebaczenie przyjąć, nasamprzód powinieneś przyznać, że jesteś grzesznikiem, co jest rzeczą bardzo trudną. Dlatego też Bóg przychodzi z pomocą wzywając cię do nawrócenia...

Uwaga!

- Bóg przebacza nam grzechy tylko w tym znaczeniu, że w Chrystusie ofiaruje nam łaskę, byśmy się mogli opamiętać i z Nim pojednać.

- Nieścisłe jest mówienie, że powinniśmy "przyjąć" przebaczenie grzechów; nie, my powinniśmy zasłużyć na nie, usposabiając się do przyjęcia go przez skruchę serca, która staje się możliwa dzięki łasce Chrystusa Pana, wzywającego nas przez nią do uczestniczenia w Jego odkupieńczej Męce.

- Bóg wzywa nas do nawrócenia nie tylko pobudzając nas do uznania swego grzechu, lecz także inspirując do żalu za grzech i do postanowienia przezwyciężenia go dzięki coraz gruntowniejszej odmianie życia.

Lecz Kiko nie poprzestaje na tym, mówi bowiem dalej:

Zatem,

Ty oddasz Bogu chwałę, jeśli uwierzysz, że z ciebie, który jesteś grzesznikiem, rozpustnikiem, egoistą, chciwym na pieniądze, Bóg może zrobić dziecko Boże, które potrafi kochać tak jak Jezus Chrystus. Ty wierzysz w to? To jednak zrobi Bóg, nie ty. Dlatego chrześcijaństwo jest dobrą nowiną dla ubogich i nieszczęśników; chrześcijaństwo nie wymaga niczego od nikogo, a obdarowuje wszystkim...

Zdaniem Kiko, właśnie tylko ufność w moc zmartwychwstania Chrystusa przekreśla grzeszną przeszłość człowieka, który dzięki temu powraca do życia w Nim, zmarłym i zmartwychwstałym:

Jeśli zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, jeśli On umarł za grzechy nasze, również i my umarliśmy dla naszych grzechów /.../. Jeśli On zajął twoje miejsce i moje, i został pogrzebany w grobie, który nam się należał, a Ojciec Go wskrzesił, to wskrzesił także nas. Ponieważ Jego wskrzesił jako rękojmię, jako gwarancję, że wszystkie grzechy zostały darowane, że mamy dostęp do życia Bożego, że teraz możemy narodzić się z Boga...

Śmierć i grzech zostały pokonane w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, który w swym ciele pogrzebał i zniweczył moc grzechu /.../. Jeśli ktoś został wskrzeszony ze śmierci, to znaczy, że grzech został mu przebaczony /.../. On powstał z martwych jako pierwszy, aby usprawiedliwić całą ludzkość, aby okazać wszystkim ludziom, że śmierć została darowana wszystkim, gdyż grzech został darowany...

Słowem,

w Chrystusie Bóg rozpoczyna nowe stworzenie, tworzy nową ludzkość...

Sprzeczność między pojęciem "nawrócenia" przedstawionym przez Papieża, a tym podtrzymywanym przez Kiko, bije w oczy. Wbrew poglądom pelagiańskim, jest dogmatem, że inicjatywa w całym procesie nawrócenia należy do Boga, który zamierza pojednać ze sobą grzesznego człowieka; lecz również wbrew poglądom luterańskim, nie mniej jest pewne, że nawrócenie musi być koniecznie powodowane "skruchą" , to znaczy smutkiem i boleścią serca, że się obraziło Boga, i postanowieniem, że się poprawi swoje postępowanie. Skrucha ma się rodzić z miłości wlanej, która ją kształtuje w sposób skuteczny i związany z życiem... Tymczasem Kiko przypisuje nawrócenie jedynie wierze w przebaczenie, jakiego Bóg pragnie udzielić grzesznikowi, niezależnie od "skruchy" i zwalniając człowieka od wysiłku poprawy, możliwej przecież dzięki łasce Bożej.

Innymi słowy: Kiko, wraz z Lutrem, negując wolność ludzką, z przesadą ocenia skuteczność łaski aż do wypaczenia jej istotnej natury. Ona jest darem miłosierdzia Bożego nie dlatego, że czyni wszystko bez udziału woli ludzkiej, lecz dlatego, że wspomaga wolę ludzką, dając jej możność dokonania wszystkiego z nią i przez nią, tak że wola ponosi odpowiedzialność za swe działania dobre, jeśli idzie za tchnieniem łaski, jak i za działanie złe, jeśli łaskę odrzuca.

Słowem, Bóg działa w człowieku respektując jego godność jako osoby, zdolnej ze swej istoty do dokonywania własnych wyborów w sposób autonomiczny, odpowiedzialny. Taka jest wiara, wyznawana przez Kościół, w dzieło Odkupienia, w dzieło Miłosierdzia koniecznie i nierozerwalnie złączonego ze Sprawiedliwością.

 

 

VIII

ZADOŚÆUCZYNIENIE ODKUPIEÑCZE I OFIARA

Papież

Wierny źródłom Objawienia (Pismu św. i Tradycji) i krocząc drogą Magisterium powszechnego - zwyczajnego i uroczystego - Papież wielokrotnie podejmuje i rozwija centralne misterium chrześcijaństwa, mianowicie misterium zbawienia dokonanego dzięki odkupieńczemu pośrednictwu Chrystusa mocą ofiary na krzyżu, którą zadośćuczynił za grzechy świata, dokonując najwyższego aktu miłości ku Ojcu i solidarności z braćmi w zadośćuczynieniu nieskończenie miłosiernej sprawiedliwości Boga. Ta prawda wciąż jest obecna we wszystkich dokumentach magisterium Jana Pawła II, z których wystarczy zacytować tu kilka fragmentów.

Jeśli w Chrystusie, na skutek Jego ofiary, Jego posłuszeństwa aż do śmierci, człowiek otrzymuje przebaczenie grzechów, to w ten sposób również świat znajduje swe pojednanie z Bogiem w Chrystusie.

Sprawą najistotniejszą w całej misji Chrystusa jest dzieło zbawienia /.../. On rzeczywiście "zbawi swój lud od grzechów ich." "Zbawić to znaczy "uwolnić od zła". Jezus Chrystus jest Zbawicielem świata, ponieważ przyszedł, by uwolnić człowieka od tego fundamentalnego zła, które opanowało wnętrze człowieka po pierwszym zerwaniu przymierza ze Stwórcą /.../. Zło grzechu jest właśnie tym złem fundamentalnym, które oddala od ludzkości realizację królestwa Bożego.

Oto Baranek Boży. Oto Ten, który gładzi grzech świata." W tych słowach zawiera się wyraźne odniesienie do Izajaszowego obrazu cierpiącego sługi Pana. Prorok mówi o Nim jako o Baranku, który jest prowadzony na rzeź i w milczeniu, /"jak niema owca", Iz 53,7/ przyjmuje śmierć, przez którą usprawiedliwi wielu, a ich nieprawości dźwigać będzie . Tak więc to określenie "Baranek Boży, który gładzi grzech świata" wskazuje na dzieło zbawienia, co oznacza, że uwolnienie od grzechu dokona się za cenę męki i śmierci Chrystusa...

Miłość Ojca objawia się w ofierze Syna, podjętej z głębi Jego całkowitej wolności /.../. To właśnie miłość Syna, zrodzona w Jego całkowitej wolności, sprawia, że zbawczą jest Jego odkupieńcza ofiara /.../. Z cenę Jego ofiary to nowe życie (boskie, nadprzyrodzone) jest w nas...

Poprzez swoją śmierć na krzyżu zwyciężając zło i potęgę grzechu, poprzez swoje pełne miłości posłuszeństwo przyniósł On zbawienie wszystkim i dla wszystkich stał się "pojednaniem". W Nim Bóg pojednał człowieka ze Sobą...

Chrystus, jak człowiek, który cierpi prawdziwie i okrutnie w Ogrodzie Oliwnym i na Kalwarii, zwraca się do Ojca, do tego Ojca, którego miłość głosił ludziom, którego miłosierdziu dawał świadectwo całym swoim postępowaniem. Lecz nie została oszczędzona Jemu, właśnie Jemu, straszliwa boleść śmierci na krzyżu: "Tego, który nie znał grzechu, Bóg - dla naszego dobra - potraktował jak grzesznika", napisze św. Paweł, ujmując w krótkich słowach całą głębię misterium Krzyża i zarazem boski wymiar prawdy odkupienia.

Właśnie to odkupienie jest najwyższym i ostatecznym objawieniem świętości Boga, który jest absolutną pełnią doskonałości: pełnią sprawiedliwości i miłości, ponieważ sprawiedliwość opiera się na miłości, z niej wypływa i do niej powraca.

W męce i śmierci Chrystusa, w tym, że Ojciec nie oszczędził swego Syna, lecz "potraktował Go jako grzesznika dla naszego dobra", wyraża się absolutna sprawiedliwość, ponieważ Chrystus podlega męce i krzyżowi z powodu grzechów ludzkości. To zaiste stanowi ową "nadobfitość" sprawiedliwości, ponieważ grzechy człowieka zostają "zrównoważone" Ofiarą Człowieka-Boga.

Jednak taka sprawiedliwość, która jest właściwie sprawiedliwością "na miarę" Boga, rodzi się cała z miłości, z miłości Ojca i Syna, i cała owocuje w miłości. Właśnie dlatego Boska sprawiedliwość, objawiona z krzyża Chrystusa, jest "na miarę" Boga, ponieważ rodzi się z miłości i w miłości się dopełnia, rodząc owoce zbawienia. Boski wymiar odkupienia nie polega jedynie na wymierzeniu sprawiedliwości grzechowi, lecz na przywróceniu miłości, tej siły twórczej w człowieku, dzięki której on na nowo ma dostęp do pełni życia i świętości, pochodzącej od Boga.

Tak oto odkupienie przynosi w sobie objawienie miłosierdzia w całej jego pełni...

Kościół, który bezustannie kontempluje całość misterium Chrystusa, wie z całą pewnością wiary, że Odkupienie, które przyszło poprzez krzyż, ostatecznie przywróciło człowiekowi jego godność i zarazem sens jego istnieniu na świecie /.../. I dlatego Odkupienie dokonało się w misterium paschalnym, które poprzez krzyż i śmierć prowadzi ku zmartwychwstaniu..

...Odkupienie dokonało się za pośrednictwem Krzyża Chrystusowego, czyli za pośrednictwem Jego cierpienia /.../. Kościół, który się rodzi z misterium odkupienia na Krzyżu Chrystusowym, jest zobowiązany do spotkania z człowiekiem zwłaszcza na drodze jego cierpienia...

“Tego, który nie znał grzechu, Bóg potraktował jak grzesznika dla naszego dobra.” Wraz z tym okropnym ciężarem, z tym bezmiarem zła, które zawiera się w grzechu i zmusza niejako Boga do odwrócenia się plecami od niego, Jezus Chrystus, dzięki boskiej głębokości synowskiego zjednoczenia z Ojcem, podejmuje w sposób dla nas ludzi niewyrażalny to cierpienie rozłąki, odrzucenia od Ojca, zerwania z Bogiem. Lecz właśnie poprzez takie cierpienie Jezus dokonuje odkupienia i może wyrzec te słowa nadziei: "Wszystko się wykonało!"

Można także powiedzieć, że wypełniło się Pismo, że zaktualizowały się i dosłownie urzeczywistniły zapowiedzi z Pieśni "cierpiącego Sługi": "Podobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem". Ludzkie cierpienie osiągnęło swój szczyt w męce Chrystusa /.../. Dobro najwyższe odkupienia świata wynikło z Krzyża Chrystusa i jego aktualną skuteczność stałe czerpiemy z niego. Krzyż Chrystusa stał się źródłem, z którego wypływają strumienie wody żywej...

Wielkość Odkupienia /.../ dopełniła się poprzez cierpienia Chrystusa. Odkupiciel poddany został cierpieniu zamiast człowieka i dla człowieka...

Ofiara Chrystusa jest ofiarą odkupieńczą, czyli ofiarą, która przynosi zadośćuczynienie, by otrzymać przebaczenie win...

Ofiara Krzyża jest ofiarą zadośćuczynienia i wynagrodzenia. W niej zamknięte są odkupienie i odpuszczenie grzechów.

Kiko

Według niego, na aktualny

proces desakralizacji, dechrystianizacji i kryzysu wiary Duch Święty /.../ odpowiedział Soborem.

Stało się zaś tak, ponieważ Sobór

odpowiedział odnowieniem teologii. I już się więcej nie mówiło o dogmacie odkupienia...

Jest to oczywiście twierdzenie fałszywe, jako że Sobór Watykański II, po wielokroć mówiąc o odkupieniu, potwierdził teologię zaczerpniętą ze źródeł objawienia - przeciwko błędom dawnym i współczesnym.

- Kiko zaprzecza, jakoby człowiek mógł obrazić Boga grzesząc. Lecz nasza wiara naucza, że:

Kościół, idąc za Objawieniem, wierzy i wyznaje, że grzech jest obrazą Boga...

Oczywiście, gdy się zaprzeczy, jakoby grzech był obrazą Boga, nie ma sensu mówić o przebłagalnym odkupieniu, według dogmatu katolickiego dokonanym przez ofiarowanie się Chrystusa...

- Tymczasem, według Kiko,

w "liturgii chrześcijańskiej" "idea ofiary" "cofałaby" Kościół "do Starego Testamentu, zawracałaby go do idei ofiarniczych i kapłańskich pogaństwa." Nawet Izrael przez pewien okres miał uprawiać ten kult ofiarniczy,

od którego potem przeszedł

do liturgii chwały, uwielbienia.

Nowo nawróceni w Kościele pierwotnym mieliby znajdować

w liturgii chrześcijańskiej obrzędy religijne pogańskie, przezwyciężone już przez lud Izraela.

- Dwie racje, zdaniem Kiko, sprawiają że ofiara jest w ogóle zbędna i niepotrzebna:

  • Grzech, ponieważ Boga nie obraża, nie wymaga też żadnego zadośćuczynienia Jego sprawiedliwości.
  • Grzech nie może obrażać Boga, gdyż nie będąc czynem "ludzkim", nie jest też faktem "moralnym", ponieważ, jak to przedstawiliśmy powyżej,

człowiek nie może czynić dobra,

jest głęboko uwarunkowany, jest cielesny. Niczego innego robić nie jest w stanie, jak kraść, wadzić się z innymi, być zawistnym, zazdrościć itd., nie może postępować inaczej. I nie jest temu winien...

Taka jest rzeczywista natura człowieka: chce czynić dobro i nie może.

Oto gdy ktoś nie może nie grzeszyć, rzeczywiście nie grzeszy, nie będąc odpowiedzialnym za swe postępowanie. W konsekwencji, nie może też wcale obrazić Boga.

Toteż w kwestii zbędności "ofiary" Kiko jest kategoryczny:

Ofiarowywać jakieś rzeczy Bogu dla przejednania Go było cechą "religii naturalnych", pogańskich.

Bóg nie jest takim sędzią, którego ty masz przejednywać, którego musisz prosić o pomoc...

Chrystus przyszedł, aby przezwyciężyć religię naturalną,

w której zwykło się iść

do świątyni, by prosić Boga o przebaczenie.

Czyżby Bóg potrzebował krwi swego Syna, przelanej w ofierze, by się dać przebłagać? Lecz jakiegoż to Boga uroiliśmy sobie? Doszliśmy aż do tego, że nam się wydaje, iż wzorem bogów pogańskich Bóg uśmierzył swój gniew dzięki ofierze swego Syna. Dlatego też ateiści mówią: "Cóż to za Bóg, który zwraca swój gniew przeciwko swemu Synowi przybitemu do krzyża."

Jeśli człowiek nie może obrazić Boga i Bóg nie wymaga żadnego zadośćuczynienia za grzech popełniony, nie można Mu przypisać żadnej doskonałości oprócz Miłosierdzia, ponieważ nie ma On żadnego powodu, by okazać sprawiedliwość. Jego przebaczenie jest zatem bezwarunkowe, byleby człowiek wierzył, miał ufność i w radości przeżywał wielką wigilię wiekuistego święta:

Jezus Chrystus przyszedł po to, by cierpieć, abyś ty nie cierpiał; przyszedł, by umrzeć, abyś ty nie umarł; On, tak, On umiera, ty nie: w ten sposób jest ci za darmo podarowane życie, tobie i ostatniemu nędznikowi na świecie, największemu grzesznikowi, największemu przestępcy, mordercy, każdemu, każdemu daje się w podarunku życie wieczne.

- Religia chrześcijańska nie wymaga niczego od nikogo, obdarowuje wszystkich.

- Żyć w łasce oznacza to żyć w darmowym udzielaniu ci się Boga, który swą miłością wszystko ci przebacza, i wierzyć w to przebaczenie i w tę stałą miłość Boga /.../. Chrześcijanie wiedzą, że są grzesznikami naprawdę, i w swym grzechu doświadczyli miłosierdzia Boga, który przebacza i daje nowe życie, owoc swej łaski...

-Bóg jest miłosierdziem i miłością.

Dla przezwyciężenia

całej religijności naturalnej /.../ opartej na bojaźni,

wystarczy w to wierzyć,

pokładać ufność w Bogu, ufność absolutną, że Bóg cię kocha.

Jeśli jest prawdą, że Bóg zrodził wewnątrz ciebie Jezusa Chrystusa, otrzymałeś dar od Boga: miłosierdzie, życie wieczne, przebaczenie...

- Toteż,

jaką wieść głosi nam Kościół? Że Jezus Chrystus powstał ze śmierci, że my nie umrzemy, ponieważ zostaliśmy włączeni w żywe Ciało Chrystusa zmartwychwstałego...,

czyli w Kościół, który

zbawia wszystkich /.../. Kościół zbawia wszystkich, ponieważ przebacza wszystkim. I jeśli Kościół jest Chrystusem, a Chrystus Bogiem, to sam Bóg jest tym, który im przebaczył. Kościół nie sądzi, nie stawia wymagań, natomiast zbawia, leczy, przebacza, przywraca do życia, a czyni to wszystko uobecniając eschatologię.

Wynikające z takich teorii logiczne implikacje są liczne i bardzo poważne. Ukażemy je, prowadząc dalej porównawczą analizę myśli Jana Pawła II i poglądów Kiko.

 

 

IX

EUCHARYSTIA - OFIARA

Papież

Kochajcie Jezusa obecnego w Eucharystii. Jest On obecny w sposób ofiarniczy we Mszy św., która ponawia Ofiarę Krzyża. Pójść na Mszę św., znaczy to pójść na Kalwarię, by spotkać się z Nim, naszym Odkupicielem...

Jezus (w Kafarnaum) mówi o swej własnej osobie, o swej całej osobie, realnie, nie symbolicznie, i daje do zrozumienia, iż jest to zapowiedź "ofiarnicza", która po raz pierwszy spełni się na Ostatniej Wieczerzy, uprzedzając mistycznie ofiarę Krzyża...

W liturgii Chrystus przemawia z mocą przede wszystkim o swej Ofierze...

Te dzieje swej miłości Bóg nam

przedkłada za pośrednictwem owej odkupieńczej Ofiary, którą nam przekazał w znaku sakramentalnym, abyśmy nie tylko często o niej myśleli, wspominali, lecz żebyśmy ją wznawiali, celebrowali.

Misterium eucharystyczne, odłączone od właściwej sobie natury ofiarniczej i sakramentalnej, po prostu przestaje nim być...

Eucharystia jest przede wszystkim Ofiarą, Ofiarą odkupienia i, jednocześnie, ofiarą Nowego Przymierza, jak wierzymy i jak wyraźnie wyznają Kościoły Wschodu: "Ofiara dzisiejsza - stwierdził przed wiekami Kościół grecki - jest tą samą, którą kiedyś złożyło Jednorodzone Wcielone Słowo, pochodzi od Niego /dzisiaj podobnie jak wtedy/, będąc identyczną i jedyną ofiarą." Dlatego też, przez uobecnianie tej jedynej ofiary naszego zbawienia, człowiek i świat zostają pojednani z Bogiem dzięki paschalnej nowości Odkupienia...

Mocą konsekracji postacie chleba i wina przedstawiają w sposób sakramentalny i bezkrwawy krwawą Ofiarę przebłagalną, przez Niego złożoną na krzyżu Ojcu za zbawienie świata...

Eucharystia /.../ jest sakramentem Jego Ciała i Jego Krwi, którą On sam złożył w ofierze raz na zawsze, aby nas uwolnić od grzechu i od śmierci, i który powierzył swemu Kościołowi, aby składał tę Jego własną ofiarę pod postacią chleba i wina i karmił nią do końca świata swoich wiernych, to jest nas zgromadzonych dokoła ołtarza. Eucharystia jest więc ofiarą w najwyższym tego słowa znaczeniu, ofiarą samego Chrystusa na krzyżu, mocą której przyjmujemy samego Chrystusa, całego Chrystusa, Boga i człowieka...

Ofiara Syna jest jedyną i niezastąpioną. Dopełniła się ona tylko jeden raz w historii ludzkości. I ta ofiara jedyna i niezastąpiona "trwa". Wydarzenie na Golgocie należy do przeszłości. Istnienie Trójcy Przenajświętszej stanowi wiekuiste, boskie "dzisiaj". Dlatego też cała ludzkość uczestniczy w tym "dzisiaj" Syna Bożego. Eucharystia jest sakramentem niezgłębionego "dzisiaj". Eucharystia jest sakramentem - największym w Kościele - dzięki któremu boskie "dzisiaj" Odkupienia świata spotyka się z naszym ludzkim "dzisiaj" w sposób jak najbardziej ludzki.

W sakramencie Ciała i Krwi, złożonych na mensie ołtarza, Chrystus ponownie ofiaruje za nas swoje Ciało i swą Krew, aby na nędzę naszej ludzkiej grzeszności raz jeszcze wylała się fala Bożego miłosierdzia i aby w ułomność naszego śmiertelnego ciała wszczepiony został zaród życia nieśmiertelnego.

Istotnie, w Eucharystii Odkupienie jest przeżywane na nowo, aktualizowane: ofiara Chrystusa, stająca się ofiarą Kościoła, rodzi także we współczesnej ludzkości właściwe sobie owoce pojednania i zbawienia.

Gdy kapłan w imieniu i w osobie Chrystusa wypowiada słowa: "To jest ciało moje, które za was będzie wydane", nie stwierdza jedynie obecności Ciała Chrystusa; on urzeczywistnia również Ofiarę, w której Jezus oddał swe życie dla zbawienia wszystkich. To właśnie zamierzył Chrystus ustanawiając Eucharystię.

W ten sposób w konsekracji chleba i wina została uobecniona odkupieńcza Ofiara. Za pośrednictwem kapłana sam Chrystus w sposób tajemniczy składa siebie w ofierze, oddając Ojcu dar własnego życia, złożony ongiś na krzyżu. W Eucharystii nie zawiera się jedynie wspomnienie Ofiary złożonej raz na zawsze na Kalwarii. Ta ofiara powraca jako aktualna, ponawiając się sakramentalnie w każdej wspólnocie, która ją składa przez ręce konsekrowanego szafarza.

To prawda, że ofiara złożona na Kalwarii wystarczyła, by wyjednać dla ludzkości wszystkie łaski zbawienia; ofiara (Mszy św.) to nic innego, jak zebranie jej owoców. Lecz Chrystus postanowił, by Jego ofiara wciąż się uobecniała dla jednoczenia wspólnoty chrześcijańskiej. W każdej Mszy św. Kościół włącza się w ofiarę swego Pana, a chrześcijanie są wzywani, by dołączyli do niej swój dar osobisty. Eucharystia jest jednocześnie ofiarą Chrystusa i ofiarą Kościoła, dzięki czemu Chrystus włącza Kościół do swojej ofiary.

Słowa ustanawiające Eucharystię nie tylko uprzedzają to, co się dokona już następnego dnia, lecz również wyraźnie podkreślają, że ta bliska realizacja zapowiedzi Pana posiada znaczenie i doniosłość ofiary. Rzeczywiście, "Ciało zostało wydane... i krew została wylana za was"

Sakrament jest więc trwałym znakiem obecności Ciała wydanego na śmierć i Krwi wylanej "na odpuszczenie grzechów", i jednocześnie, ilekroć jest sprawowany, uobecnia zbawczą ofiarę Odkupiciela świata...

Eucharystia jest sakramentem tej ofiary. Jest sakramentem wiecznego odkupienia w Ciele i Krwi Chrystusa...

Kiko

W jego katechezie nauka Kościoła o Eucharystycznej Ofierze zdaje się nie znajdować żadnego odbicia: wszystko jest wypaczone, pomieszane, niejasne i niezrozumiałe. I tak:

- Msza św. miałaby być

sakramentem przejścia Jezusa Chrystusa od śmierci do zmartwychwstania,

czyli od śmierci do życia, nie od życia do śmierci, jak to zakłada realne złożenie Siebie w ofierze, zgodnie z wiarą katolicką. Toteż

Eucharystia jest obwieszczeniem, kerygmą o powstaniu Jezusa Chrystusa ze śmierci,

a jest to sprzeczne z tym, co pisze św. Paweł: "Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie". Gdyż tylko dzięki tej śmierci - na mocy jej zasługi - Pan Jezus uczynił zadość sprawiedliwości Ojca i odkupił świat. Chwała Jego i naszego zmartwychwstania jest owocem tego zadośćuczynienia, czyli śmierci mającej walor "ofiary-wynagrodzenia."

- Właśnie dlatego, że Kiko odmawia przyjęcia tragedii dokonanej na Kalwarii jako "ofiary krwawej" lub "ofiary" złożonej dla uśmierzenia gniewu Boga obrażonego przez grzech, w ślad za Lutrem określa on Mszę św. jako

ofiarę chwały, chwały pełnej z racji nawiązania łączności z Bogiem poprzez Paschę Pańską.

- Papież naucza czegoś wręcz przeciwnego:

Ponawiając sakramentalnie odkupieńczą Ofiarę, Eucharystia ma na celu przekazywać ludziom dzisiejszym pojednanie otrzymane raz na zawsze przez Chrystusa dla ludzkości wszechczasów /.../. Każda konsekracja Eucharystii udostępnia światu odpuszczenie grzechów i tak przyczynia się do pojednania grzesznej ludzkości z Bogiem.

Ofiara składana w Eucharystii nie jest w rzeczywistości zwyczajną ofiarą chwały: jest to ofiara ekspiacyjna czyli "przebłagalna", jak ją określił Sobór Trydencki, ponieważ w niej odnawia się sama ofiara Krzyża, w której Chrystus zadośćuczynił za wszystkich i wysłużył przebaczenie występków ludzkości. Ci, którzy biorą udział w Ofierze Eucharystycznej, otrzymują specjalną łaskę przebaczenia i pojednania...

Mimo to, dla Kiko

w Eucharystii nie ma żadnej ofiary,

toteż gani on wierzącego,

który we Mszy widzi Kalwarię.

I jeszcze:

...w Eucharystii nie ma żadnej ofiary...

Będziemy musieli zatrzymać się dalej nad tym tematem, by wyrobić sobie dokładniejsze i szersze pojęcie o teologii Kiko dotyczącej Eucharystii.

 

X

EUCHARYSTIA - KULT I RZECZYWISTA OBECNOŚÆ

Papież

  1. Prawowierność przede wszystkim:
  2. Papież wzywa na pierwszym miejscu do postawienia w pełnym świetle przede wszystkim podstaw doktryny eucharystycznej, tak jak była ona przyjęta, rozważana i przeżywana, począwszy od Apostołów i, bez żadnej przerwy, przez męczenników, Ojców Kościoła, przez chrześcijaństwo średniowiecza, przez Sobory, przez pobożność nowożytną, przez uprawnione dociekania naszej epoki./.../ Duszpasterze i teologowie powinni przekazać to, co sami przejęli.../.../ Pierwszym aktem /.../ Kongresu będzie więc kontemplacja “Tajemnicy wiary”, będzie adoracja...

    Eucharystia jest prawdziwą tajemnicą wiary. Eucharystia jest dla nasz źródłem nadziei na przyszłość; pomyślne wyniki naszego pasterzowania z Nią są związane; zdrowie duchowe Ludu Bożego od Niej zależy. Eucharystia i sakrament pokuty są wielkimi skarbami Kościoła Bożego...

    Trzeba wyjaśniać wiernym, że Eucharystia jest centrum Kościoła i świata /.../. Szczyt ewangelizacji realizuje się w Eucharystii. W Niej istotnie osiąga się pełne utożsamienie się człowieka z Chrystusem...

  3. Rzeczywista Obecność:
  4. - W tabernakulum jest realnie i prawdziwie obecny nasz Pan, Jezus Chrystus, ukryty pod postaciami sakramentalnymi, i stąd odnawia obyczaje, żywi i podtrzymuje cnoty, pociesza strapionych, umacnia słabych i pobudza do naśladowania Siebie wszystkich, którzy zbliżają się do Niego...

    - On jest rzeczywiście obecny w Eucharystii i we wszystkich tabernakulach naszych kościołów.

    - Poprzez sakrament Eucharystii, można powiedzieć prawdziwie, choćby to nawet zabrzmiało nader tajemniczo, że Bóg mieszka w swojej świątyni. I w Jego świątyni, w tabernakulum, zawsze możemy z Nim się spotkać i kontemplować Go, obecnego za zasłoną postaci eucharystycznych, znajdując pocieszenie w dolegliwościach, światło w wątpliwościach i niepewnościach, natchnienie do nowych inicjatyw miłości chrześcijańskiej.

    - Kochajcie Jezusa obecnego w Eucharystii. Jest On obecny w sposób ofiarniczy we Mszy świętej, która ponawia ofiarę Krzyża /.../. On wchodzi w nas w Komunii świętej i pozostaje obecny w tabernakulach naszych kościołów.

    - Stąd wynika obowiązek ścisłego zachowania przepisów liturgicznych i tego wszystkiego, co świadczy o wspólnotowym kulcie oddawanym samemu Bogu, tym bardziej, że w tym Znaku sakramentalnym On się nam powierza z bezgranicznym zaufaniem, jak gdyby nie brał pod uwagę naszej ludzkiej słabości, naszej niegodności, siły przyzwyczajenia, rutyny, możliwości zniewagi.

  5. Przeistoczenie:
  6. - Ponieważ żyjemy w społeczeństwie agnostycznym, skrajnie hedonistycznym i permisywnym, jest dla nas rzeczą istotną pogłębiać doktrynę dotyczącą wzniosłego misterium Eucharystii, tak by osiągnąć i utrzymać całkowitą pewność co do natury i celu Sakramentu, który słusznie nazwać można centrum chrześcijańskiego przesłania i życia Kościoła. Eucharystia jest tajemnicą tajemnic, toteż jej przyjęcie oznacza totalną akceptację przejścia Chrystusa i Kościoła od pierwszych przesłanek wiary aż do prawdy o Odkupieniu, do pojęcia Ofiary i konsekrowanego kapłaństwa, do dogmatu "przeistoczenia", do uznania ważności prawodawstwa w zakresie liturgii.

    - Dzisiaj konieczna jest przede wszystkim pewność wiary, aby na właściwym, centralnym, miejscu usytuować Eucharystię i kapłaństwo, aby właściwie oceniać Mszę świętą i Komunię, by powrócić do pedagogii eucharystycznej, źródła powołań kapłańskich i zakonnych i siły wewnętrznej do praktykowania cnót chrześcijańskich...

    - Obecnie przeżywamy czas refleksji, medytacji i modlitwy, by na nowo ożywić w wyznawcach Chrystusa pojęcie adoracji i zapału religijnego, gdyż tylko od Eucharystii, głęboko poznanej, umiłowanej i przeżywanej, oczekiwać można tej jedności w prawdzie i miłości, której chciał Jezus Chrystus i którą głosił Sobór Watykański II.

  7. Adoracja i szczególne akty kultu:
  8. - Wyrażam życzenie, aby wasz przykład pociągnął wiele dusz do adorowania Jezusa obecnego w ołtarzu po to, aby być pociechą i nadzieją dla tych wszystkich, którzy Mu zaufali i skupiają się przy Nim z wiarą i miłością, widząc w Nim Emanuela, "Boga z nami"...

    - Jest naglącą koniecznością rozbudzać i podtrzymywać wśród wiernych głęboką cześć dla tego niewymownego Sakramentu, dla celebracji Ofiary Mszy świętej i częstego uczestniczenia w niej z należytym przygotowaniem.

    - My adorujemy i uznajemy tę obecność Chrystusa pod postaciami chleba i wina, przechowywaną w tabernakulum, by umożliwić wiernym nawiedzanie Pana i modlitwę, adorowanie Go w ciągu mijających dni, a także by można było zanieść Komunię św. chorym i umierającym.

    Oddajemy kult publiczny Eucharystii, gdy jest celebrowana w czasie Kongresu Eucharystycznego albo w uroczystość Bożego Ciała. Ta realna Obecność wśród nas podczas celebrowania Eucharystii, i zawsze w łączności z Nią, jest dla nas chrześcijan jednym ze znaków Emanuela, Boga-z-nami, jak Izrael nazwał mającego nadejść Mesjasza...

    - Mówię wam przeto: bądźcie przekonanymi wielbicielami Eucharystii, z pełnym poszanowaniem przepisów liturgicznych, z powagą nabożną i pełną czci, która nie ujmuje niczego poufałości i czułości...

    - Zaiste, ponieważ to miłość ustanowiła Misterium Eucharystyczne, jest ono godne i dziękczynienia, i kultu. A to uwielbienie powinno być widoczne przy każdym naszym spotkaniu z Najświętszym Sakramentem, czy wtedy, gdy nawiedzamy nasze kościoły, czy też gdy Najświętszy Sakrament jest niesiony i udzielany chorym.

    Adorowanie Chrystusa w tym Sakramencie miłości powinno znajdować swój wyraz w różnych formach pobożności: osobista modlitwa przed Sanctissimum, godziny adoracji, wystawienia krótkie lub dłuższe, doroczne czterdziestogodzinne nabożeństwo, błogosławieństwa i procesje eucharystyczne, kongresy eucharystyczne.

    Na szczególne przypomnienie zasługuje w tym miejscu uroczystość Ciała i Krwi Chrystusa, jako akt kultu publicznego oddawanego Chrystusowi obecnemu w Eucharystii, zarządzonego przez mego poprzednika Urbana IV na pamiątkę ustanowienia tej wielkiej Tajemnicy.

    To wszystko odpowiada więc zasadom ogólnym i normom szczegółowym istniejącym już od dawna, a sformułowanym ponownie podczas Soboru Watykańskiego II i po wielokroć w latach następnych.

    Ożywianie i pogłębianie kultu eucharystycznego są dowodem tej autentycznej odnowy, którą Sobór założył sobie jako cel, i są tej odnowy punktem centralnym.

    Jezus oczekuje nas w tym Sakramencie miłości. Nie żałujmy czasu na nawiedzanie Go, na adorację, na kontemplację pełną wiary i gotową do wynagrodzenia za ogromne winy i występki świata.

    Nasza adoracja niech nigdy nie ustaje...

    Kult Eucharystyczny jest centrum i celem całego życia sakramentalnego. Na nas wszystkich, którzy z łaski Boga jesteśmy szafarzami Eucharystii, w sposób szczególny ciąży odpowiedzialność za uświadomienie i zachowanie się naszych braci i sióstr powierzonych naszej opiece duszpasterskiej. Naszym powołaniem jest pobudzać, przede wszystkim przykładem osobistym, wszelkie zdrowe oddawanie czci Chrystusowi obecnemu i działającemu w tym Sakramencie miłości Niech Bóg nas broni, byśmy postępowali inaczej, byśmy ten kult osłabiali, "odzwyczajali" od różnych przejawów i form kultu eucharystycznego, w których wyraża się może "tradycyjna", lecz zdrowa pobożność, a nade wszystko ten "zmysł wiary", który cały Lud Boży posiada, jak to przypomniał Sobór Watykański II.

    Chciałbym poprosić o przebaczenie - w imieniu własnym i was wszystkich, czcigodni i drodzy Bracia w biskupstwie - za wszystko, co z jakiejkolwiek motywacji i z powodu jakiejkolwiek ludzkiej słabości, niecierpliwości, zaniedbania, w wyniku także jakiejś stronniczej, jednostronnej lub błędnej interpretacji ustaleń Soboru Watykańskiego II, mogło wywołać zgorszenie i niepokój w kwestii dogmatu i czci należnej temu wielkiemu Sakramentowi.

    I proszę Pana Jezusa, byśmy unikali w przyszłości w naszym traktowaniu tego świętego Misterium wszystkiego, co mogłoby osłabić i zamącić w jakikolwiek sposób uczucie czci i miłości u naszych wiernych.

    ...Pragnę w tym miejscu skupić waszą uwagę na doniosłej prawdzie sformułowanej przez Sobór Watykański II, a mianowicie: iż życie duchowe nie ogranicza się tylko do uczestniczenia w liturgii. I dlatego zachęcam was do tych innych praktyk pobożności, któreście z przywiązaniem zachowywali przez wieki, szczególnie do tych, które się odnoszą do Najświętszego Sakramentu/.../.

    Nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, które tak jest w Irlandii rozpowszechnione i stanowi tak ważny element waszej pobożności, jak i waszych pielgrzymek do Knoch - jest wielkim skarbem wiary katolickiej; ten zwyczaj nadaje żywotność waszej miłości społecznej i stwarza możliwość dla adorowania Boga, dla modlitwy dziękczynnej, wynagradzającej i błagalnej.

    Błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem, Godziny święte i procesje eucharystyczne są również cennymi elementami waszego dziedzictwa, w pełnej zgodności z nauką Soboru Watykańskiego II ...

    Eucharystia, w czasie Mszy św. i poza nią, jest Ciałem i Krwią Jezusa Chrystusa, zasługuje przeto na adorację należną Bogu żywemu, i tylko Jemu samemu. Dlatego ważny jest każdy akt czci, każde przyklęknięcie, które czynicie przed Najświętszym Sakramentem, ponieważ jest aktem wiary w Jezusa Chrystusa, aktem miłości względem Niego /.../

  9. Uroczystość i procesja Bożego Ciała
  10. ...W ciągu wieków okazało się, że ten dzień najbardziej stosowny (Wielki Czwartek), ten jeden dzień nie wystarcza... Nie możemy bowiem wypowiedzieć o Eucharystii tego wszystkiego, czym są przepełnione po brzegi nasze serca. Dlatego w średniowieczu, a dokładnie w r. 1246, odczuwana potrzeba adoracji, liturgicznej i zarazem publicznej, Najświętszego Sakramentu znalazła swój wyraz w osobnej uroczystości, mianowicie Bożego Ciała.

    Procesja eucharystyczna jest obrazem pielgrzymowania ludu Bożego. Idziemy za Chrystusem, który jest Pasterzem dusz nieśmiertelnych... Idziemy śpiewając i adorując Boską Tajemnicę. I wiemy, że nie ma słów, które byłyby zdolne Ją wyrazić i uwielbić tak, jak na to zasługuje.

    I jak logiczne i naturalne wydaje się to, iż chrześcijanie w ciągu swej historii odczuli potrzebę wyrażenia także na zewnątrz swej radości i wdzięczności za Rzeczywistość tak wielkiego Daru...

    Mają oni bowiem świadomość tego, iż uczczenie tego Boskiego Misterium nie mogło ograniczać się tylko do murów świątyni, choćby najbardziej obszernej i pięknej, lecz że należało z tą adoracją wyjść na ulice świata, ponieważ Ten, którego przesłaniają kruche postacie Hostii św., przyszedł na Ziemię właśnie po to, by stać się "życiem świata".

    Tak się zrodziła procesja Bożego Ciała, którą Kościół urządza od wielu stuleci z najszczególniejszą uroczystością i radością...

  11. Poszanowanie dla norm liturgicznych
  12. ...Celebrujcie Eucharystię, a już zwłaszcza święta Wielkiejnocy, z prawdziwą pobożnością, z wielką godnością, z umiłowaniem liturgicznych obrzędów Kościoła, z dokładnym przestrzeganiem przepisów, ustanowionych przez kompetentne władze.

    ...Kapłan nie może uważać się za "właściciela", który dowolnie dysponuje tekstem liturgicznym i świętymi obrzędami, jakby swoją osobistą własnością, nie może nadawać im osobistego i arbitralnego stylu. Może się to czasem wydawać bardziej efektowne, może też bardziej odpowiadać subiektywnej pobożności, obiektywnie jednak zawsze jest zdradą tej jedności, która właśnie w tym Sakramencie jedności powinna znajdować właściwy sobie wyraz.

    Każdy kapłan, który składa Bogu tę świętą Ofiarę, nie składa jej sam i tylko ze swoją modlitewną wspólnotą, lecz modli się wtedy za cały Kościół, wyrażając w ten sposób, także dzięki trzymaniu się zatwierdzonego tekstu liturgicznego, swoje duchowe zjednoczenie w tym Sakramencie. Jeśliby ktoś takie stanowisko chciał nazwać "uniformizmem", dowiódłby tylko swojej ignorancji co do obiektywnych wymagań autentycznej jedności i swego nagannego indywidualizmu.

  13. Konieczność sakramentu pokuty przed Komunią św.
  14. Godność, czystość i niewinność są głównymi zaletami, zalecanymi przez św. Pawła pierwszym wspólnotom chrześcijańskim w Koryncie /.../. Żadna katecheza o sakramentach, którą koniecznie należy przeprowadzić, nie może pominąć tak ważnej sprawy.

    Jak dobrze wiecie, teoria, że Eucharystia miałaby gładzić grzech śmiertelny, gdy grzesznik nie ucieka się do sakramentu pokuty, ta teoria jest nie do pogodzenia z nauką Kościoła. Jest prawdą, że Ofiara Mszy św., z której spływają na Kościół wszelkie łaski, wyjednywa też dla grzesznika łaskę nawrócenia, bez którego przebaczenie Boże nie jest możliwe, lecz to wcale nie oznacza, że ci, co popełnili grzech śmiertelny, mogą przystąpić do Komunii, nie pojednawszy się najpierw z Bogiem za pośrednictwem szafarza sakramentu pokuty...

    Kiko

  15. Ofiara eucharystyczna
  16. Kiko jest konsekwentny; skoro nie uznał, że śmierć Chrystusa ma charakter i skuteczność "ofiary przebłagalnej", całkiem logicznie odmawia uznania charakteru prawdziwej i autentycznej ofiary we Mszy św.

    Dla niego nie jest potrzebny ani kościół, ani ołtarz:

    My chrześcijanie (nie powie nigdy: my katolicy) nie mamy ołtarza, ponieważ jedynym świętym kamieniem jest Chrystus, kamień węgielny. Dlatego też możemy sprawować Eucharystię na stole i możemy ją celebrować na placu, w polu i gdzie się nam spodoba! Nie mamy jakiegoś miejsca, na którym wyłącznie powinno by się sprawować akty kultu...

    Potem przechodzi do filipiki pseudohistorycznej i otwarcie heretyckiej:

    ...Gdy w średniowieczu wdają się w dyskusje o "ofierze", tak naprawdę rozprawiają o rzeczach, które nie istniały w Eucharystii pierwotnej. Gdyż "sacrificium" w religii oznacza "sacrum facere", czynić "rzecz świętą", wchodzić w kontakt z bóstwem poprzez krwawe ofiary. W tym znaczeniu nie ma żadnej ofiary w Eucharystii /.../. W tej epoce idea ofiary nie jest tak rozumiana (jako "ofiara chwały", według Kiko). To, co oni widzą we Mszy, to tylko to, że ktoś się ofiaruje, to jest Chrystus. W Eucharystii widzą tylko ofiarę krzyżową Jezusa Chrystusa. I gdybyście dziś zapytali ludzi o cokolwiek na ten temat, każdy by wam odpowiedział, że we Mszy widzi Kalwarię...

    Tymczasem w istocie - jakeśmy to już przedstawili -

    w Eucharystii nie ma żadnej ofiary...

    - Msza jest pozostałością po kulcie pogan, oddawanym bożkom. Po tym kulcie, który Kościół zaaprobował w celebrowaniu

    ofiary eucharystycznej,

    typowej dla chrystianizmu,

    przeżywanego /.../ jako religijność naturalna,

    to znaczy pogańska.

    Teraz nadszedł czas

    wyjścia z religii, by wejść w wiarę. A czymże jest wiara? Jest spotkaniem z Jezusem Chrystusem zmartwychwstałym...

    Sprawdza się to, co się przydarzyło narodowi hebrajskiemu: Bóg

    nie zniszczył ich religijności naturalnej, lecz /.../ przystąpił do jej oczyszczenia - szczególnie na wygnaniu, w czasie którego oczyścił ryty ofiarne /.../. Bóg nie rozpoczął od zniesienia ofiar z kozłów i krów, lecz wyszedł od tych ofiar, by doprowadzić swój lud do liturgii i duchowości bardziej czystej. Stopniowo uszlachetniał te krwawe ofiary, tak że gdy przybył Jezus Chrystus, duchowość hebrajska nie była już oparta na ofiarach z krów i byków, lecz głównie na obrzędach hebrajskiej Paschy, będącej świętem obchodzonym w obrębie rodziny, a jest to ofiara chwały i składania darów. To samo stało się w Kościele...

    Kiko udaje, że nie wie, iż gdy miały ustać ofiary Starego Prawa jako już nieużyteczne, Chrystus, Najwyższy Kapłan, złożył w ofierze samego Siebie na ołtarzu krzyża i postanowił, by Jego krwawa ofiara trwała, jako jedyna, doskonała i niepowtarzalna, w liturgii eucharystycznej, sprawowanej przez "sługi" Nowego Przymierza, uczestniczące w Jego kapłaństwie. Wszystko to jest przedstawione w sposób niedościgniony w Liście do Hebrajczyków.

    Z całą pewnością Jan Paweł II nie mógłby uznać, że ta katecheza Kiko jest wiernym komentarzem jego nauczania.

  17. Rzeczywista Obecność:
  18. Kiko nie zaprzecza jej, lecz rozumie ją na swój sposób, zawsze odrzucając naukę Kościoła, mającą oparcie w najbardziej prawowiernej teologii katolickiej.

    Według niego,

    Kościół pierwotny nie miał nigdy problemów z rzeczywistą obecnością.

    Lecz sednem sprawy nie jest obecność Jezusa Chrystusa...

    O jakiej obecności trzeba mówić?

    O "obecności sakramentalnej", rzeczywistej, autentycznej, upamiętniającej. Jak by się realizowała Pascha, gdyby nie było potężnego ramienia Jahwe, który wyprowadza z Egiptu? To samo dzieje się z Jezusem Chrystusem. Pamiątka, którą On pozostawia, to Jego Duch wskrzeszony z martwych, który stał się życiem, by przywieść do Ojca tych wszystkich, którzy obchodzą Paschę, tych wszystkich, którzy spożywają Wieczerzę wraz z Nim. Kościół pierwotny nie ma problemów z tą obecnością.

    Wynika z tego, że "chleb" i "wino" byłyby tylko "znakami" lub "symbolami" takiej Obecności. A w takim razie wszystko, co w Kościele katolickim powiedziano dla wyjaśnienia Obecności eucharystycznej w Chlebie konsekrowanym, nie ma po prostu żadnego znaczenia:

    ...Gdy się już wcale nie rozumie tej obecności Paschy, tego sakramentu, wtedy chce się rzecz tłumaczyć filozoficznie /.../ i zaczynają się debaty. Jak jest obecny, z oczami czy bez oczu, fizycznie lub inaczej itd. Wszystkie te tłumaczenia wychodzą z fałszywego założenia, bo się chce racjonalnie wytłumaczyć coś odmiennego...

    I dalej według Kiko,

    chleb i wino, jako znak, pomagają i przygotowują do przyjęcia działania Bożego, do uległości potrzebnej dla dokonania się sakramentu...

    Jest zatem rzeczą bezpożyteczną zatrzymywać się nad tymi elementami /chleba i wina/, zastanawiać się nad ich "istotą", która według dogmatu katolickiego zamienia się całkowicie w substancję Ciała i Krwi Chrystusa. Właśnie to zarzuca Kiko teologom, przed i po Soborze Trydenckim. Z tego też powodu, jego zdaniem, Luter bynajmniej nie zasługuje na potępienie z tej racji, że odrzucił

    jedno słówko: przeistoczenie, słówko filozoficzne, które chce wyjaśnić tajemnicę...

    Tak więc Kiko Obecności eucharystycznej nie łączy z cudem przeistoczenia, które jest przedmiotem wiary według uroczystej definicji Soboru Trydenckiego, potwierdzonej przez niezliczone akty Magisterium aż do Jana Pawła II. Kiko jest tu fundamentalnie zgodny z protestantami:

    W pewnym momencie /.../, dla przeciwstawienia się protestantom trzeba było podkreślić realną obecność. Ale w momencie, gdy to nie jest konieczne, nie trzeba przy tym się upierać. Gdyż ten historyczny moment już przeminął....

    Kiko wzdraga się przed uznaniem faktu, że poprzez dzieje Eucharystię pojmowano wyłącznie z punktu widzenia Ofiary, co tak dalece jest prawdą, że nazwaliśmy Eucharystię Ofiarą Mszy św. Oto jego słowa:

    ...Dzisiaj wszelkie odnowicielskie dociekania odkrywają centrum sakramentu, i teraz pojmuje się Eucharystię jako pamiątkę męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, jako celebrację misterium Paschy Jezusa Chrystusa. Odkrycie centrum, sedna sakramentu Eucharystii (czyli, według niego, wykluczenie "ofiary zadośćczyniącej" i "przeistoczenia") sprawia, iż wyjaśniają się inne aspekty, skutkiem czego znikają rozbieżności z protestantami, ponieważ zdążając do centrum, do tego, co istotne, spotykamy się z nimi.

    Przeto, cytując Congara i Rahnera, Kiko jest przekonany, że

    w przyszłości Kościoła nie będzie już protestantów i nieprotestantów, powstanie natomiast nowa schizma: ci, co opowiadają się za Soborem, i ci, co są przeciwni Soborowi. To jest zapowiedź profetyczna, ponieważ już jesteśmy w tej sytuacji. Jesteśmy bliżsi wielu protestantom, niż niektórym katolikom, którzy chcą nas bić i zabijać. Obecnie schizma dokonuje się wśród tych, co nie uznają Soboru i powiadają: "Ale jaki Sobór? Sobór Trydencki, tak, to jest Sobór!" I są zdania, że Sobór Watykański II to są kretyństwa /sic!/, które pogrążają Kościół; z drugiej zaś strony są ci, co idą za Papieżem i za Soborem, który uchwalił odnowę Kościoła z tym wszystkim, co to oznacza...

    Odrzucając Sobór Trydencki - o charakterze dogmatycznym, definitywnym, niezmiennym - Kiko, niczym zuchwały mistyfikator, tworzy sobie w imaginacji fikcyjnego Papieża (Jana Pawła II) i Sobór (Watykański II), bo przecież i Jan Paweł II i Sobór Watykański II pozostają nadal wierni doktrynie Trydentu i przekazują naukę wręcz odmienną od tej, którą Kiko próbuje wmawiać. Stanowisko Jana Pawła II udokumentowaliśmy jasno. Co do Soboru, proszę wziąć do ręki Lumen gentium...

    Gdy się zanegowało przeistoczenie, a Mszę św. zredukowało do świątecznej biesiady z racji obchodzenia Paschy, upadek okruchów Hostii na ziemię nie powinien nikogo niepokoić:

    Takiej kwestii, jak jakieś okruchy lub rzeczy tego typu, po prostu nie ma...

    Co jest zatem kwestią i o co w końcu chodzi ?

    Jest kwestia sakramentu, zgromadzenia ludzi...

    Oto, co dosłownie pisze Kiko:

    Niedopuszczalny jest absolutnie obrzęd indywidualny. Żydzi nie mogą świętować Paschy, jeśli nie ma jedenastu osób w gronie rodzinnym. Dlatego sakrament nie jest tylko chlebem i winem, lecz również zgromadzeniem wiernych, całego Kościoła, który proklamuje Eucharystię. Nie może być Eucharystii bez zgromadzenia. Nie kto inny, tylko całe zgromadzenie celebruje święto i Eucharystię, ponieważ Eucharystia jest radością zgromadzenia się ludzi we wspólnocie /.../. I to z tego zgromadzenia wypływa Eucharystia...

    Otóż jest rzeczą najpewniejszą, że według Jana Pawła II, na mocy przeistoczenia Jezus jest substancjalnie obecny w całej Hostii i w każdej jej części. Papież jest niemniej pewny, że zgodnie z tysiącletnią tradycją ma się nadal wierzyć, że Msza św. "jest zawsze aktem Chrystusa i Jego Kościoła, także wtedy, gdy nie jest możliwa obecność wiernych.

    Podsumujmy: skoro Kiko zaprzeczył Obecności eucharystycznej wynikającej z przeistoczenia, to może już tylko podśmiewać się z dociekań teologicznych, które w ciągu stuleci zawsze się to kwestią zajmowały:

    ...Wyobraźcie sobie, że teraz, wraz z problemami filozoficznymi znowu zaczyna się obsesja, czy Chrystus jest obecny w chlebie i winie, i jak jest obecny. Mógłbym wam pokazać dyskusje teologiczne nad tym problemem, nad którymi można się tylko roześmiać...

    Jan Paweł II, przeciwnie, na pewno by zapłakał, gdyby go poinformowano o tym wszystkim: został on bowiem niegodnie wyprowadzony w pole przez założyciela "Drogi Neokatechumenalnej".

  19. Kult eucharystyczny
  20. W tej kwestii Kiko jest logiczny aż do krańcowych konsekwencji i pozwala sobie na bezczelne wyskoki przeciw magisterium Papieża, odsłaniając niechcący to, co się dzieje wewnątrz jego "wspólnot", winnych obrazy - oprócz dogmatu - najbardziej zakorzenionej i czułej pobożności eucharystycznej ludu katolickiego, wyrosłej z przykładu setek i tysięcy świętych ze wszystkich epok:

    Rozpoczynamy wielkie wystawienia Sanctissimum, jakich nigdy dotąd nie było /.../. Chleb i wino nie są już do jedzenia i picia.

    Ja zawsze mówię tym sakramentalistom, którzy zbudowali ogromne tabernakulum: gdyby Jezus Chrystus życzył sobie, by Eucharystia tam się przechowywała, to zrobiłby się obecnym w kamieniu, który się nie psuje...

    Lecz trzeba wreszcie zapytać, kimże jest ten Kiko, który ośmiela się wygłaszać swoje wyroki przeciw Magisterium, przeciwko prawom, obrzędowości i doświadczeniu Kościoła katolickiego? Dlaczego nie przedstawia tych swoich przekonań Papieżowi, który po tylekroć okazał wręcz odmienny sposób myślenia?

    O tej porze roku — kontynuuje Kiko — rozpoczyna się "Boże Ciało"; najuroczystsze wystawienia Sanctissimum, procesje z Sanctissimum, Msze coraz bardziej prywatne, nawiedzenia Sanctissimum i wszystkie dewocyjne praktyki eucharystyczne...

    Jako rzeczy oderwane od celebry (to nieprawda!) rozpoczynają się sławetne dewocje eucharystyczne: adoracja, przyklękanie podczas Mszy co chwila, podnoszenie w górę, aby wszyscy adorowali. W średniowieczu w czasie podniesienia bito w dzwony, a ci, co byli w polu, adorowali Sanctissimum...

    A jednak Papież w Dublinie, w dniu 29 września 1979 r., przypomniał wszystkim:

    Eucharystia, zarówno w czasie Mszy św. jak i poza nią, jest Ciałem i Krwią Jezusa Chrystusa, zasługuje na adorację, która jest należna Bogu żywemu, i tylko Jemu...

    W wieku XVII - rezonuje dalej Kiko - wraz z uprzemysłowieniem zanika świętowanie i ludzie, którzy są bardzo religijni, biorą udział po swojemu w "godzinach świętych", w Drodze Krzyżowej itp. ...

    I tu znów wychodzi ze "swoim" Soborem Watykańskim II" interpretowanym jako wdrożenie pewnej ekumenicznej wizji chrześcijaństwa, w którym pewnego dnia znikną wszelkie różnice między katolikami, protestantami i prawosławnymi:

    Odnowa wprowadzona przez Sobór Watykański II /.../ wyniesie Kościół do chwały nie do opisania i napełni zdumieniem i podziwem prawosławnych i protestantów. Wszyscy razem usiądziemy na kamieniu węgielnym, na skale, na której nie ma podziałów. Sobór jest ekumeniczny...

    A jednak Sobór Watykański II wypowiedział się, że "życie duchowe /.../ nie ogranicza się tylko do uczestniczenia w samej liturgii...". Owszem popiera "pobożne praktyki ludu chrześcijańskiego...", przyznaje im nawet "szczególną godność."

    Kiko na domiar, oszukując naiwnych dwuznacznymi słowami, zadeklarował, że jest "chrześcijaninem" (?), lecz nie katolikiem w rozumieniu "katolickości" właściwej Kościołowi Rzymskiemu, założonemu na Piotrze, a obecnie rządzonemu przez Jana Pawła II, właśnie Kościołowi Soboru Watykańskiego II, który on, Kiko, fałszywie przeciwstawia Soborowi Trydenckiemu...

     

    XI

    SAKRAMENT POKUTY

     

    Papież

  21. Czym jest sakrament pokuty?
  22. Sakrament pokuty jest drogą zwyczajną i konieczną dla wszystkich tych, którzy po chrzcie św. upadli w grzech ciężki. Jego znaczenie nie ogranicza się jednak wyłącznie do zgładzenia grzechów ludzi skruszonych w sercu, jest on bowiem również przejawem miłosiernej dobroci Boga i Jego chwały...

    ...Wielki sakrament miłości Boga /.../. Ilekroć przystępujemy do sakramentu pokuty czyli pojednania, otrzymujemy przebaczenie Chrystusa, i wiemy, że to przebaczenie spływa na nas poprzez zasługi Jego śmierci...

  23. Ustanowienie sakramentu pokuty
  24. Sami tylko Apostołowie - w ścisłym związku z Paschą Chrystusa - zostali wyposażeni we władzę odpuszczania grzechów. Chrystus z natury swej posiadał tę władzę. Tę że władzę przekazał On Apostołom po swym zmartwychwstaniu, gdy tchnął na nich i powiedział: "Weźmijcie Ducha Świętego". Odpuścić grzechy oznacza, od strony pozytywnej, przywrócić człowiekowi udział w życiu, którym jest Chrystus.

    Jak poprzednio udzielił władzy sprawowania Eucharystii, czyli odnawiania w sposób sakramentalny swojej własnej Ofiary paschalnej, tak następnym razem dał im władzę odpuszczania grzechów.

    Sakrament pokuty /.../ jest pewnym rodzajem przewodu sądowego, lecz dokonuje się on bardziej przed trybunałem miłosierdzia, niż ścisłej i rygorystycznej sprawiedliwości...

  25. Sakrament udzielany tylko przez kapłana
  26. Kapłan i Hostia w Eucharystii, powinien on być zarazem i ofiarą, i rękojmią zmartwychwstania, gdy słucha spowiedzi sakramentalnych...

    Przez włożenie rąk biskupa ordynariusza każdy kapłan zostaje konsekrowany i ofiarowany całkowicie swemu posługiwaniu dla dusz sobie powierzonych.

    Z woli Chrystusa /.../ kapłan jest szafarzem pojednania /.../. Kapłan odziedziczył po Apostołach zaszczytne zadanie jednania ludzi z Bogiem w imieniu Chrystusa. Jak św. Paweł, tak i on, w roli ambasadora Chrystusa, zachęca wiernych chrześcijan do pojednania się z Bogiem poprzez sakrament, którego celem jest udzielenie przebaczenia...

    Z mocy zmartwychwstania Chrystusa, poprzez Krzyż, czerpie Kościół władzę odpuszczania grzechów, przywiązaną do posługiwania apostolskiego pełnionego przez biskupa i kapłanów...

    Chrześcijanin wie, że poprzez sakrament pokuty kapłan, działając w zastępstwie samego Chrystusa, obdarowuje go łaską i pewnością przebaczenia Bożego.

    My dziś odkryliśmy na nowo, lepiej niż w wieku poprzednim, aspekt wspólnotowy pokuty, przygotowania do przebaczenia, dziękczynienia po otrzymaniu przebaczenia. Lecz przebaczenie sakramentalne zawsze będzie wymagało osobistego spotkania z Chrystusem ukrzyżowanym za pośrednictwem szafarza Jego łaski...

    W wykonaniu tego posługiwania kapłan utożsamia się z Chrystusem, działa w imieniu Chrystusa i z mocą Ducha Świętego reprezentuje Kościół, który serdecznie przyjmuje grzesznika i jedna go z Bogiem...

    On wybrał nas, swoich kapłanów, abyśmy sami mogli odpuszczać grzechy w Jego imię. Ta posługa należy wyłącznie do nas i jest to posługa, której powinniśmy dawać pierwszeństwo.

    Sprawowanie tego sakramentu, jeśli chodzi o jego formę, ma za sobą długi proces rozwoju, jak o tym świadczą najstarsze sakramentarze, akta Soborów i synodów biskupich, kazania Ojców i nauczanie Doktorów Kościoła.

    Lecz co do istoty sakramentu zawsze istniała w samowiedzy Kościoła ugruntowana i niezmienna pewność, że z woli Chrystusa każdemu ofiarowane jest przebaczenie poprzez absolucję sakramentalną, udzieloną przez szafarzy sakramentu pokuty, a jest to pewność ze szczególną siłą ponownie potwierdzona zarówno przez Sobór Trydencki, jak i przez Sobór Watykański II.

  27. Grzech
  28. Wierny swemu posłannictwu /.../ Kościół powinien głosić istnienie grzechu i zła /.../. Już Kościół pierwszych wieków reagował zdecydowanie, gdy w pewnych kręgach pojawiały się iluzje co do nieistnienia grzechu, jak o tym świadczy pierwszy List św. Jana: "Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy.

    Obecnie istnieją prądy umysłowe, które relatywizują pojęcie grzechu i z tej racji bagatelizują władzę jego odpuszczania, nadawaną w święceniach kapłańskich...

  29. Struktura sakramentu
  30. Dla chrześcijanina sakrament pokuty jest drogą zwyczajną do otrzymania przebaczenia i odpuszczenia grzechów popełnionych po chrzcie św. /.../. Byłoby więc rzeczą nierozumną, owszem, zuchwałą, wyobrażać sobie, że w jakimś szczególnym przypadku można otrzymać przebaczenie, zrywając arbitralnie z narzędziem łaski i zbawienia, które Pan sam ustanowił, i lekceważąc sakrament, ustanowiony przez Chrystusa właśnie dla odpuszczania grzechów. Odnowienie obrzędu dokonane po Soborze nie uprawnia żadnej iluzji ani żadnej zmiany w tym kierunku..

    Inna kwestia dotyczy funkcji sakramentu pokuty względem osoby, która się doń ucieka. Jest on, według najbardziej starożytnego pojęcia, rodzajem przewodu sądowego, lecz prowadzonym przed trybunałem miłosierdzia raczej, niż ścisłej i twardej sprawiedliwości, jedynie przez analogię porównywalnym do trybunałów ludzkich...

    Trzecia kwestia /.../ dotyczy realnych elementów składających się na sakramentalny znak przebaczenia i pojednania. Częścią tych elementów są akty penitenta, o różnej doniosłości, każdy jednak jest niezbędny albo do ważności, albo do integralności, albo do owocności znaku...

    Jednym z niezbędnych warunków jest przede wszystkim prawość i jasność sumienia penitenta /.../. Znakiem sakramentalnym tej jasności sumienia jest czynność tradycyjnie zwana rachunkiem sumienia...

    Lecz aktem istotnym sakramentu ze strony penitenta jest skrucha, czyli jasne i zdecydowane odrzucenie grzechu połączone z postanowieniem nie powracania do niego...

    Rozumie się /.../, że od zarania ery chrześcijańskiej, to jest w więzi z Apostołami i z Chrystusem, Kościół do znaku sakramentalnego pokuty włączył oskarżenie się z grzechów. To jest tak ważne, że od wieków potoczną nazwą sakramentu była i jest dotychczas: spowiedź.

    Inny istotny element sakramentu pokuty należy tym razem do spowiednika, sędziego i lekarza, obrazu Boga Ojca, który przyjmuje i obdarza przebaczeniem powracającego: to jest rozgrzeszenie...

    Zadośćuczynienie jest aktem końcowym, który wieńczy znak sakramentalny sakramentu pokuty...

    Wreszcie

    trzeba stwierdzić, iż nie ma nic bardziej osobistego i intymnego niż ten sakrament, w którym grzesznik znajduje się w obliczu Boga jedynie ze swym grzechem, swoją skruchą i swą ufnością.

    Lecz jednocześnie ujawnia się niezaprzeczalny wymiar społeczny tego sakramentu, gdyż cały Kościół - ten walczący, ten oczyszczający się i ten chwalebny w niebie - wstawia się za penitentem i na nowo przyjmuje go na swoje łono, tym bardziej, że cały Kościół był obrażony i zraniony jego grzechem. Kapłan, szafarz sakramentu pokuty, występuje na mocy swego świętego urzędu jako świadek i reprezentant całej społeczności Kościoła. Są dwa uzupełniające się aspekty sakramentu: indywidualny i eklezjalny...

  31. Konieczność sakramentu pokuty w przypadku grzechów śmiertelnych i powszednich.
  32. Sakrament pokuty/.../ jest środkiem niezbędnym z rozporządzenia Bożego - przynajmniej w szczerym pragnieniu otrzymania go - dla wiernego, który popełniwszy grzech ciężki, pragnie powrócić do życia Bożego.

    Kościół przez długie wieki, tłumacząc wolę Chrystusa, zachęcał zawsze wiernych do częstego przystępowania do tego sakramentu, także po to, by mogli otrzymać odpuszczenie grzechów powszednich. Ta ewolucja (w porównaniu z przeszłością), jak powiedział mój poprzednik Pius XII, dokonała się nie bez asystencji Ducha Świętego.

    To prawda, odpuszczenie grzechu powszedniego może nastąpić przy użyciu innych środków sakramentalnych lub niesakramentalnych /.../. Nie wolno zapominać, że grzechy powszednie mogą niebezpiecznie poranić grzesznika. Wobec takiej możliwości rozumiemy, jak niesłychanie korzystne jest, by te grzechy znajdowały odpuszczenie także w sakramencie pokuty...

    Jest rzeczą ważną, by nie tracąc z oczu ogólnokościelnego wymiaru sakramentu pokuty, dobrze zrozumieć znaczenie spowiedzi indywidualnej; według trwałej i nienaruszalnej tradycji Kościoła, jest ona zawsze konieczna dla uzyskania odpuszczenia grzechów ciężkich i we wszystkich przypadkach obdarza wzbogaceniem duchowym...

  33. Spowiedź indywidualna i zbiorowa.
  34. Co do problemu absolucji generalnej udzielanej wielu penitentom bez uprzedniej spowiedzi indywidualnej, przede wszystkim stwierdzam z przykrością, że pomimo dokładnych zaleceń zawartych w Kodeksie Prawa Kanonicznego (kanony 961-963) i przypomnianych w Egzortacji Apostolskiej, w niemałej liczbie Kościołów partykularnych zdarzają się przypadki nadużycia.

    W tej kwestii poczuwam się do obowiązku raz jeszcze potwierdzić, że ta forma udzielania sakramentu “ma charakter wyjątkowy, nie jest przeto pozostawiona do swobodnego wyboru”. Przepisy prawa są tu wyraźne: Kościół, wierny woli swego Mistrza i Pana, nie zamierza ich zmieniać..."

    W imieniu Chrystusa i Kościoła, w imieniu moim i także swoim wzywajcie wiernych Kanady do nawrócenia i do spowiedzi osobistej.

    Chcę przypomnieć z naciskiem skrupulatne zachowanie przytoczonych warunków, chcę podkreślić, że w przypadku grzechu śmiertelnego, także po absolucji generalnej, pozostaje obowiązek dokładnego wyznania grzechu w sakramencie, i chcę potwierdzić, że w każdym wypadku wierni maja prawo do własnej spowiedzi prywatnej...

    Kościół zatem, zachowując wielowiekową praktykę sakramentu pokuty - praktykę spowiedzi indywidualnej, połączonej z osobistym aktem żalu i postanowieniem poprawy i zadośćuczynienia - broni tego szczególnego prawa duszy ludzkiej. Jest to prawo do najbardziej osobistego spotkania człowieka z Chrystusem ukrzyżowanym i przebaczającym, z Chrystusem, który mówi przez usta szafarza sakramentu pojednania: "Odpuszczone ci są grzechy twoje".

  35. Spowiedź częsta.
  36. Także w tej egzortacji kieruję /.../ naglące wezwanie do wszystkich kapłanów świata, zwłaszcza do moich Braci w biskupstwie i do proboszczów, by ze wszystkich sił popierali częste korzystanie wiernych z tego sakramentu i używali wszelkich możliwych i stosownych środków, by próbowali wszelkich dróg, aby do jak największej liczby naszych braci dotarła "łaska, która jest nam dana" w sakramencie pokuty dla pojednania w Chrystusie każdej duszy i całego świata z Bogiem...

    ...Raz jeszcze korzystamy ze sposobności, by podkreślić wobec naszych wiernych wielkie korzyści, które wynikają z częstej spowiedzi...

  37. Spowiedź dzieci.
  38. ...Wierny, przystępujący do tego sakramentu, który jest wyrazem zwycięskiej miłości Chrystusa zmartwychwstałego, nie doświadcza sprawiedliwości, która potępia, lecz miłości, która przebacza /.../. Jakże wobec tego nie dostrzegać wielkich korzyści, jakie z udostępnienia tego sakramentu mogą odnosić także dzieci, dzięki stopniowemu i harmonijnemu poznawaniu siebie i panowaniu nad sobą, dzięki akceptacji samych siebie i własnych możliwości, jednak bez biernego godzenia się z nimi?

    Niezależnie od kwestii, jakiego wieku potrzeba, by popełnić grzech ciężki, prawdą pozostaje, iż nawet lekkie nasilenie się zła ma swoje znaczenie, nawet niemałe, gdy się spojrzy z perspektywy wychowawczej na dalszą drogę rozwoju ludzkiego i chrześcijańskiego.

    Kiko

  39. Znamienna strategia przemilczania.
  40. Niepokojące jest nakazywane katechistom zachowanie tajemnicy na temat tego co Kiko mówi krytycznie o przeciętnym wiernym, który z wiarą przyjmuje artykuły "Credo" i spowiada się. Kiko poucza katechistów: "Tego ludziom nie powinniście mówić..."

    Właśnie takie stwierdzenie pada po uwadze, że

    spowiedzi dla kierownictwa duchowego

    i otrzymywanie

    drobnych wskazówek

    mają być zastąpione przez

    słowo Boże, które rozwiązuje wszystkie problemy kierownictwa i pomaga do uznania się za grzeszników,

    mimo

    że się chodzi do spowiedzi prywatnej, będącej jeszcze w użyciu...

    Jak zobaczymy, Kiko jest zawzięty w swej odrazie do

    spowiedzi indywidualnej, prywatnej.

    Kończy tym zdaniem:

    Nie wdawajcie się za nic w tę tematykę, rozmawiając z ludźmi, bo byście stworzyli całą kupę problemów...

    Słowem:

    Nie starajcie się ich przekonywać, mówiąc im rzeczy, któreśmy przedtem powiedzieli o spowiedzi...

    Ale dlaczego przemilczać, ukrywać swoje myśli? Kiko oczywiście jest świadom, że odstępuje od praktyki Kościoła katolickiego, nie podziela przecież magisterium Jana Pawła II... Wkrótce dowiemy się, dlaczego...

  41. Mylne założenia.
  42. Z tych założeń Kiko nie robi tajemnicy, a z nich logicznie wynika (z punktu widzenia teoretycznego, istotnego dla prawowiernego stanowiska) radykalne wykluczenie samego istnienia sakramentu pokuty:

    1. Pierwsze założenie odnosi się do grzechu, który jakoby nie jest możliwy;

    a. ponieważ Bóg nie może zostać obrażony przez człowieka;

    b. ponieważ człowiek nie może nie popełniać grzechu, a więc z tej racji “nie ma też winy...” Nie musi również odczuwać żadnej skruchy serca, ani nie ma obowiązku zadośćuczynienia...

    2. Drugie założenie dotyczy spowiednika, którego kapłaństwo nie odróżnia się od kapłaństwa wszystkich ochrzczonych, ani go nie przewyższa.

    3. Trzecie założenie, konsekwentnie, to odrzucenie "Kościoła hierarchicznego", obdarzonego władzą odpuszczania grzechów; Kiko akceptuje wyłącznie "Kościół charyzmatyczny".

    Dodajmy, że także w kwestii grzechu upomina on swoich katechistów, by o nim nie mówili:

    ...Nie będziecie teraz nikomu mówić o grzechu, bo by się wam w twarz roześmiali...

    Jakże więc można by twierdzić, że się wierzy jeszcze w sakrament pokuty zgodnie z tradycją katolicką, uroczyście potwierdzoną przez Sobór Trydencki? Właśnie ten dogmat Kiko odrzuca wraz ze wszystkimi protestantami...

    Idźmy dalej, postępując krok w krok za katechezą Kiko, ryzykując nawet, że będziemy się powtarzać.

  43. Grzech.
  44. Z całą pewnością, jak tego naucza Papież,

    nie ma żadnego grzechu, nawet najbardziej intymnego i sekretnego, najbardziej osobistego, który by dotyczył wyłącznie tego, co go popełnia. Każdy grzech odbija się z większą lub mniejszą siłą, z większą lub mniejszą szkodliwością na całej wspólnocie Kościoła i na całej ludzkiej rodzinie...

    Lecz to nie oznacza, że odpowiedzialność za tę szkodę nie spada na grzesznika i że on swój grzech może przypisać wspólnocie. Pojedyncza osoba poprzedza wspólnotę i jest jej fundamentem, podobnie jak jest rzeczą pewną, że jej dobro jest jedynym celem wspólnoty.

    Grzech, w sensie prawdziwym i właściwym sobie, jest zawsze aktem osoby, ponieważ jest aktem wolności pojedynczej osoby, a nie jakiejś grupy ludzi czy jakiejś wspólnoty /.../. Akt osoby, grzech, powoduje pierwsze i najważniejsze następstwa w samym grzeszniku, to znaczy w jego relacji z Bogiem, który jest samym fundamentem życia ludzkiego...

    Jest prawdą oczywistą, że nawrócenie jest

    aktem wewnętrznym o szczególnej głębi, że w nim dany człowiek nie może być zastąpiony przez innych, nie może dać się "wyręczyć" przez wspólnotę...

    Nie wygląda na to, by się Kiko z tym zgadzał:

    Każdy grzech ma wymiar społeczny, nigdy - indywidualny...

    Akcent położony na społeczny lub wspólnotowy wymiar grzechu, z uszczerbkiem dla absolutnie ważniejszego wymiaru osobistego, powtarza się także, gdy Kiko mówi o nawróceniu.

  45. Nawrócenie.
  46. Kiko w ogóle nie dostrzega tego pierwszego momentu, daru łaski uprzedzającej, który grzesznik przeżywa w sposób absolutnie osobisty, rozstrzygający, w najbardziej intymnym i bezpośrednim spotkaniu z Bogiem, który go kocha i przyciąga go do Siebie z głębi jego duszy. Wszystko jest dla niego przygotowane, dopełnione ze strony wspólnoty kościelnej:

    ...Kościół widzi nawrócenie jako długie dojrzewanie, wspomagane przez egzorcyzmy, skrutynia itd. Kościół przez długi okres czasu czuwa nad nawróceniem katechumena i nigdy nawrócenia nie uważa za coś, co się dokonuje własnym wysiłkiem, lecz sądzi, że jest to dar, dzieło, którego dokonuje Bóg za pośrednictwem Kościoła pracującego nad nawróceniem.

    Nawrócenie się penitenta zależało od modlitwy Kościoła i od jego oddziaływania na ten proces duchowy, który się na nowo w nim dokonywał. Udział wspólnotowy Kościoła w nawróceniu, które się dokonuje w penitencie, jest czynnikiem fundamentalnym. Wspólnota bardzo się o swoich pokutników troskała. To znaczy, że istotny w owych czasach walor sakramentu pokuty był wspólnotowy i kościelny, ponieważ to Kościół zabiega o nawrócenie i doprowadza do niego...

  47. Żal za grzechy.
  48. Zdaniem Papieża, a warto je powtórzyć,

    istotnym aktem sakramentu pokuty jest żal za grzechy, czyli jasne i zdecydowane odrzucenie popełnionego grzechu wraz z postanowieniem, że się go już nigdy nie popełni.

    Kiko jest odmiennego zdania:

    Nawrócenie to nie jest żal z powodu tego, co było, lecz wyruszenie w drogę do przodu, ku przyszłości.

    Lecz nie mieć żalu to znaczy z uporem trwać w grzechu, albo też wcale nie czuć się winnym... Otóż w obu wypadkach nie ma żadnego sensu "wyruszanie w drogę"... Dokąd właściwie?

  49. Rachunek sumienia.
  50. Jest to "warunek nieodzowny", tak twierdzi Papież, i ma na myśli grzech już popełniony, gdy rachunek sumienia pobudza serce do skruchy i postanowienia na przyszłość. Lecz także w tym punkcie Kiko mistyfikuje wszystko i zmyśla, że

    Kościół pierwotny nie wyznaczał go na koniec dnia, lecz na rano, przy wstaniu ze snu...

    A robienie rachunku sumienia wieczorem

    wprowadzili Jezuici...

    Oprócz mieszania różnych pojęć łatwo mu też przychodzi przekręcanie faktów. Lecz wszystko staje się zrozumiałe, jeśli się przyjmie, że "skruchą serca" jest to, co on sobie wykoncypował...

  51. Wyznanie grzechów.
  52. Według Jana Pawła II

    Jest ono tak ważne, że ten sakrament nazywał się i dotąd nazywa się zwykle spowiedzią...

    Lecz Kiko zaprzecza, jakoby spowiedź była konieczna, rojąc, że wprowadzono ją dopiero w VI wieku, co jest bezczelnym zaprzeczeniem prawdy historycznej. Papież natomiast jest przekonany, że wyznanie grzechów stosowano

    od samych początków chrześcijaństwa, w żywej więzi z Apostołami i z Chrystusem, w znaku sakramentalnym".

    Oczywiście mowa jest o wyznaniu grzechów szczegółowym, nie ogólnikowym, a to się właśnie panu Kiko nie podoba. On nas informuje, że na Wschodzie

    nie ma szczegółowego wyznania grzechów. Ten, który się spowiada, przyklęka i niczego innego od niego się nie oczekuje, jak tych słów: "Jestem grzeszny!" Wtedy wyznacza mu się pewien czas, by pościł i się nawrócił, a potem wraca i udziela mu się rozgrzeszenia.

    A przecież tradycja dokładnego wyznawania grzechów jest starożytna, jak świadczą o tym: Orygenes, św. Cyprian, św. Ambroży, św. Hieronim, św. Grzegorz Wielki i wielu innych. Jakże więc można twierdzić, że:

    dopiero teraz zaczyna się uważać, że konieczne jest wyznawanie grzechów. Pojawia się spowiedź, spowiadanie się z grzechów...?

    Fałszowanie historii wiedzie Kiko aż do pomieszania wyznania grzechów z zadośćuczynieniem (tj. z pokutą); te akty penitenta były przecież wyraźnie odróżniane “od zawsze”.

    Mówi Kiko:

    Widać, że największą pokutą jest samo wyznanie grzechów. Wyznanie grzechów z racji upokorzenia, które jest nieuniknione, i z powodu zawstydzenia, jakiego się doznaje, już jest niemałą pokutą. Wchodzimy teraz w okres, w którym wyspowiadanie grzechów jest główną sprawą w sakramencie pokuty.

    Taki był stan rzeczy już w wieku XII. Pojawiają się wtedy ideologie o pokutnym sensie wyznania grzechów. I tak się narzuca pogląd, że najważniejszą rzeczą w pokucie jest wyspowiadanie grzechów. A więc im więcej się wstydzisz, im bardziej się upokarzasz, rozwlekając w szczegółach twoje grzechy, tym lepsza jest twoja pokuta.

    I tak spowiedź staje się spowiedzią z pobożności. Teraz już się ludzie nie spowiadają tylko z grzechów śmiertelnych, ale z byle jakich głupot, bo tym, co ma wartość, jest sama spowiedź. Z kolei więc pojawia się spowiedź - akt osobistej pobożności, w której poniżasz się i poświęcasz wyznając swoje grzechy z detalami...

    Wydaje się, jakby się Kiko bawił przekręcaniem historii, a raczej usiłowaniem, by zmienić uprawnioną praktykę Kościoła katolickiego, posługując się w tym celu uprzedzeniami, przesadą, wynajdywaniem nadużyć.

    Każdy przecież wie, że:

    1. Wyznanie grzechów jest czymś innym, aniżeli zadośćuczynienie, jak to przypomina i jasno uściśla Papież.

    2. Spowiadanie się z grzechów powszednich świadczy o pogłębiającej się wrażliwości chrześcijańskiego sumienia, co aprobuje i popiera Kościół, a co grubiańsko wyszydza Kiko...

    3. "Spowiedź z pobożności", której wystarczającą materię stanowią grzechy powszednie, była i zawsze będzie zalecana przez Kościół. Papież, potwierdzając tradycję swych poprzedników, mówi z naciskiem:

    Przypominamy, że spowiedź, do której się co określony czas przystępuje, tak zwana "spowiedź z pobożności", zawsze towarzyszyła w Kościele postępowi w świętości.

  53. Tajemnica spowiedzi
  54. Jak już o tym mówiliśmy, Jan Paweł II nalega na konieczność spowiedzi indywidualnej, prywatnej, a przeto dousznej, zakładającej sekretne wyznanie grzechów; Kościół nie zamierza zmieniać swoich norm pod tym względem. Jeśli Kościół nigdy nie narzucał spowiedzi publicznej, to zawsze przyznawał swym wiernym prawo do spowiedzi sekretnej, dlatego "postępowałby przeciw regule apostolskiej" każdy, kto by wzbraniał jej praktykowania, jak przypomina św. Leon Wielki wszystkim ówczesnym biskupom Kampanii, z czego wynika najsurowszy obowiązek tajemnicy dla spowiednika. Ten obowiązek nawiązuje do tradycji Ojców Kościoła.

    Kiko chce zachować

    spowiedź indywidualną, ponieważ trzeba ją zachować i ponieważ ma ona swoją wartość.

    Lecz pomijając to, że się wyraża dwuznacznie i przemilcza, dlaczego ma ona swoją wartość, nie jest wcale entuzjastą "spowiedzi indywidualnej, prywatnej."

    W każdym razie wyklucza

    spowiedzi w konfesjonale lub w jakimś tam kącie, gdyż wtedy traci się znak;

    wszystko bowiem ma się odbywać twarzą do zgromadzenia. Skądinąd nakazuje, by nie powtarzać innym tego, co właśnie tłumaczył o spowiedzi.

    Obsesyjnie upierając się przy "wspólnotowym" charakterze sakramentu pokuty i odrzucając "kapłaństwo ministerialne", Kiko nie może zrozumieć tego, co tak energicznie podkreśla Papież, gdy tłumaczy, że

    wyznanie jakby wyrywa grzech z tajników serca, a więc z przestrzeni czysto indywidualnej, odsłaniając jego charakter społeczny, gdyż to wspólnota kościelna zraniona przez grzech, poprzez posługę sakramentalną, poprzez ten sakrament przyjmuje na nowo grzesznika skruszonego i oczyszczonego z grzechu...

    Wszystko to ukazuje, dlaczego Kiko pozwala w swoich wspólnotach na spowiedź publiczną. Do tego stopnia, że aż okazało się konieczne surowe upomnienie ze strony Episkopatu Umbrii: “...W czasie przesłuchań /negli scrutini/ katechiście nie wolno zajmować pozycji, która wydaje się niebezpiecznie zbliżać do pozycji spowiednika. Należy zachować wszelką ostrożność, aby grzechy sekretne nie były wyznawane inaczej, jak tylko pod tajemnicą spowiedzi sakramentalnej”. Lecz neokatechumenalna praktyka nadal bojkotuje tak autorytatywne przywołanie do porządku.

    To, co wielu nieszczęsnych wiernych wyznaje - po uwolnieniu się z "zaczarowania" - jest odrażające i budzące grozę. Wystarczy przytoczyć jedno ze świadectw złożone na piśmie i podpisane:

    Przeszłam dwa przesłuchania /scrutini/, sprawozdanie z całego życia, wypowiadane głośno przed 60 osobami, które nie mają obowiązku zachowania tajemnicy.

    Katechiści, z nastawieniem prawie inkwizycyjnym, mówią ci, że jesteś wobec Krzyża, że masz mówić o sobie, o tym, kim byłaś, o swoich bożkach, o tym, jak i czy je pokonałaś. I ty zaczynasz mówić. Aż boli, gdy się jest świadkiem takiej sceny. Poniżenie tego, który mówi..., a mówi o swoich nędzach i słabościach. Lecz to nie wystarcza. Prowadzący przesłuchanie pcha swój palec coraz głębiej, chce się dowiedzieć o rzeczach najgłębszych. Gdy powiedziałam, że moje dotychczasowe życie było poświęcone dzieciom i mężowi, którego teraz staram się kochać jak brata w Chrystusie, gdy przedtem bałam się go trochę i byłam od niego zależna, katechista odpowiedział mi: "Ty nie kochasz swego męża." Wyobraźcie sobie tę scenę: wyrok "ober-katechisty", pomruk braci, mąż, który czerwienieje ze wściekłości, ja zalana łzami słaniam się i upadam na ziemię, obecny tam mój proboszcz z rękami złożonymi i ze spuszczoną głową, czerwieńszy jeszcze ode mnie.

    Skończona twoja historia, jesteście odtąd bratem i siostrą.

    Ale to nie koniec:

    - Jedna z kobiet mówi, że miała kochanków, ktoś inny, że brał narkotyki.

    - Ktoś przyznaje się, w obecności swoich rodziców, że miał "lewe" stosunki seksualne.

    - Ktoś inny wyciąga na światło dzienne nieaktualne już od lat nienawiści i urazy do swoich rodziców, których tu nie ma, a więc nie mogą się bronić.

    Wszystko staje się publiczne - czy to ładnie, czy brzydko, nie wiem!

    Może komuś wychodzi to na dobre, inni boją się i przeżywają wiarę w udręce, we wstrząsie moralnym.

    Lecz czy Chrystus wymagał tego od grzeszników, z którymi się spotkał? Czy Kościół tak postępował z tymi, co zbliżają się do trybunału pokuty? Jaką to władzą ci zwykli ludzie świeccy, którzy nawet nie znają teologii moralnej, czują się upoważnieni od ustanawiania się spowiednikami swoich braci, od których wymagają wyjawienia dokładnego, szczegółowego wszystkich nędz ich życia? A gdy ta spowiedź się odbywa, uczestnicy z przerażeniem przeżywają ujawnianie tego, czego nigdy by nie pomyśleli o swoim mężu, o żonie, o dzieciach.

    Tak niszczy się wszelką osobowość, wszelkie zaufanie. Zaszczepia się podejrzliwość, podział, nienawiść. Nakładane są przez katechistów pokuty okropne, irracjonalne, jako warunek pozostania w Ruchu. A po tym wszystkim, co opowiedziałam, dokąd będzie miał odwagę udać się biedny grzesznik? Grupa staje się dla niego niemal więzieniem, z którego już się nie wyzwoli, chyba że za cenę niezmiernych wysiłków.

    ...Znam kapłanów, których ten Ruch zrujnował na ciele i na duszy! Wiszą nad nimi, jak miecz Demoklesa te skrutynia-przesłuchania, którym są poddawani wobec tylu wiernych!

    Biskupi nie wiedzą o tych sprawach, ponieważ nigdy nie brali udziału w tego rodzaju skrutyniach! Może to, co mówię, wyda się oszczerstwem. Lecz jest to czysta prawda!

    Nie obciążam Biskupów winą z tego powodu. Błagam za nich Ducha Świętego, aby Ich oświecił w sprawach, których ja do końca nie znam, dla dobra Kościoła i dusz, których Pasterzami zostali ustanowieni!

  55. Częsta spowiedź.
  56. Z racji ostrej manii reformatorskiej (u Kiko typowo protestanckiej) historia sakramentu pokuty wychodzi w stanie opłakanym, zdeformowana, według klucza-obsesji jako "powrót do źródeł", ale te źródła są również sfałszowane.

    W IX wieku pokuta /.../ osiąga dno swego upadku /.../. W wieku XII pojawiają się próby odnowy. Jednak, ponieważ stracono z oczu źródła, wszystkie reformy, jakie się chce wprowadzić, zawsze są słabo ukierunkowane, gdyż nie ma się już źródeł katechumenatu Kościoła pierwotnego i judaizmu /sic!/. Wtedy pojawiają się teorie dla jakiegoś ułożenia spraw, mimo to nie dochodzi do głębokiej odnowy. Chce się jednego: żeby lud był szczery i żeby spowiadał się coraz częściej.

    Franciszkanie i Dominikanie rozpowszechniają wszędzie spowiedź prywatną, jako taką sobie praktyką pobożną. Wchodzi w zwyczaj spowiedź bardzo częsta, wręcz przeciwnie, aniżeli było w Kościele pierwotnym...

    Pytam się: jak może Kiko ośmielać się proponować "Drogę" rechrystianizacji, sprzeciwiając się tak ostro i demagogicznie jednej z najchwalebniejszych zdobyczy chrześcijańskiej pobożności, tak gorąco zalecanej i błogosławionej przez ostatnich Papieży, włącznie z "jego" Janem Pawłem II?

  57. Żal za grzechy doskonały i niedoskonały.
  58. Burza nie cichnie. Kiko zuchwale krytykuje i wprost wyśmiewa rozróżnienie między żalem "doskonałym" i "niedoskonałym", między żalem inspirowanym "miłością upodobania", doskonałym, a inspirowanym "miłością nadziei", niedoskonałym. A przecież Sobór Trydencki wypowiedział się niedwuznacznie, że żal niedoskonały wystarcza, aby otrzymać ważne rozgrzeszenie sakramentalne. Jest to prawda wiary, w którą się powszechnie wierzy i którą się praktykuje "od zawsze" aż do Jana Pawła II:

    Żal doskonały jest początkiem i duszą nawrócenia, tej ewangelicznej metanoi, która przyprowadza człowieka do Boga, jak syna marnotrawnego powracającego do ojca, i która w sakramencie pokuty ma swój znak widzialny, doskonalszy od żalu zwanego niedoskonałym...

    Lecz Kiko z tym się nie zgadza:

    Można się prawie uśmiać, gdy się pomyśli, że wystarczy żal niedoskonały, gdy idziesz się spowiadać, a potrzebny ci żal doskonały, gdy się nie spowiadasz...

  59. Atak na kontrreformację trydencką.
  60. Jako skryty wyznawca szkoły luterańskiej, Kiko znowu gwałtownie atakuje:

    Tak dochodzimy do Soboru Trydenckiego. Z Soborem Trydenckim i od wieku XVI do XX wszystko zostaje zablokowane. Pojawiają się konfesjonały, te pudła są świeżej daty. Konfesjonały okazują się konieczne, gdy się zaczyna upowszechniać spowiedź prywatna, lecznicza i dewocyjna, propagowana przez mnichów.

    Nie śmiejcie się, bo i sami to przeżywaliśmy. Spowiedź jako środek osobistego uświęcenia, podobnie jak kierownictwo duchowe, wszystko to stanowi część drogi doskonałości. Tym, który stawia konfesjonały ponad wszystko, jest św. Boromeusz, z detalami takimi jak krata itp. Teraz rozumiecie, że wiele z tych rzeczy, które głosił Luter, miało swój fundament...

  61. Rozgrzeszenie.
  62. Mówi Papież:

    Inny istotny moment sakramentu pokuty przysługuje spowiednikowi, sędziemu i lekarzowi, obrazowi Boga Ojca, który przyjmuje i obdarza przebaczeniem powracającego/.../. Jest to chwila, w której Trójca Święta, odpowiadając penitentowi, uobecnia się, by zgładzić grzech i przywrócić mu niewinność, i udziela mu się zbawcza moc męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa, jako "miłosierdzie silniejsze od winy i obrazy" /.../. Dlatego też rozgrzeszenie, jakiego kapłan, szafarz sakramentu /.../, udziela penitentowi, jest skutecznym znakiem interwencji Ojca Niebieskiego w każdym rozgrzeszeniu, w "zmartwychwstaniu" ze śmierci duchowej, co się ponawia za każdym razem, gdy się sprawuje sakrament pokuty. Tylko wiara może zapewnić, że w tym momencie zostaje odpuszczony każdy grzech dzięki tajemniczej interwencji Zbawiciela...

    Taka jest wiara katolicka, potwierdzona przez Papieża. Lecz Kiko jej nie akceptuje. Posłuchajmy cierpliwie tego, co następuje:

    - Punktem wyjścia dla niego jest mniemanie, że

    grzech jest wspólnotowy.

    Jak już to udokumentowaliśmy,

    to Kościół przygotowuje nawrócenie i doprowadza do niego,

    toteż

    istotnym walorem sakramentu pokuty jest ten walor wspólnotowy i eklezjalny...

    Następuje pseudo-rekonstrukcja historyczna praktyki pierwotnej:

    W Kościele pierwotnym /.../ przebaczenie nie było rozgrzeszeniem, lecz pojednaniem z całą wspólnotą poprzez znak ponownego dopuszczenia do zgromadzenia wiernych w kościelnym akcie liturgicznym...

    I jeszcze:

    Wyraz zewnętrzny przebaczenia grzechów będzie polegał na tym, że się będzie ponownie przyjętym do wspólnoty, do zgromadzenia wiernych, do eucharystii. Taka będzie pierwsza forma sakramentu pokutnego w Kościele pierwotnym...

    ...Jako znak, że odpuszczono im grzechy, penitenci byli dopuszczani do wspólnoty.

    Wielki Czwartek był dniem pojednania i biskup, w obecności całego ludu, przyjmował penitentów...

    W rezultacie

    ważne jest nie rozgrzeszenie...,

    gdyż rzecz polega tylko

    na pojednaniu z całą wspólnotą, obrażoną grzechem, mającym swój wymiar wspólnotowy, społeczny...

    Ciąg dalszy stanowi jego polemiczne wystąpienie przeciwko "spowiedziom prywatnym" i "rozgrzeszeniu":

    Tym sposobem spowiedź zmienia się w coś tak dalece prywatnego, że wspólnoty nie widać znikąd. Sakrament nie jest już wypowiedzeniem się wspólnoty kościelnej, lecz tylko prywatną, osobistą pobożnością. Wszystkie degeneracje pochodzą z zatracenia wspólnotowego rozumienia Kościoła jako sakramentu. Otóż Kościół sam jest tym uprawnionym centrum, gdzie ludzie dostępują zbawienia. Pokuta, gdy raz utraci fundament we wspólnocie, zmienia się w spowiedź indywidualną...

    I tak zjawia się przesłuchanie, jak, w jaki sposób, ile razy itd., ze względu na walor leczniczy przypisany liście grzechów, która staje się ważniejsza, aniżeli sama spowiedź penitenta. Tak się też zaczęło przyznawanie wartości żalowi doskonałemu. I tak to idzie aż do nas...

    W Trydencie kładzie się nacisk na istotę, na skuteczność, a traci się z oczu wartość sakramentalną znaku...

    Jakiego "znaku?" Tego, który przedstawia sobą "wspólnota", która przyjmuje i pojednywa...

    Będzie się widziało skuteczność sakramentu pokuty głównie w odpuszczaniu grzechów, a absolucja stanie się absolutem. Dzięki takim praktykom spowiedź nabywa znaczenia magicznego, w którym absolucja, sama z siebie, wystarcza, by odpuścić grzechy. Absolucja odpuszcza ci grzechy i ty jesteś odtąd spokojny.

    Tak my przeżywaliśmy spowiedź: dla absolutnej skuteczności sakramentu traci się z oczu walor sakramentalny, a on właśnie uzdalnia cię do przyjęcia tego odpuszczenia. To schodzi na drugi plan, a rzeczą istotną jest wyznać grzechy i otrzymać rozgrzeszenie.

    Spowiedź przekształca się w coś magicznego lub prywatnego i to trwa aż do naszych dni. Dotarła aż do nas legalistyczna wizja grzechu, w której nie znaczy tyle postawa wewnętrzna, co wyznanie ustne i jak najszczegółowsze wszystkich grzechów wszelkiego rodzaju //Kiko najwidoczniej roi sobie coś we śnie albo zmyśla jak półślepy i zgryźliwy antyklerykał//. Istnieje pewna legalistyczna wizja grzechu, kompletnie "prywatna". Kościoła nigdzie nie dojrzysz, jest za to tylko jeden człowiek, który ci odpuszcza grzechy..."

    Jest to naprawdę szczyt mistyfikacji i bezwstydu. Posługując się dwuznacznikami w sposób niewybaczalny, Kiko miesza sposób myślenia i postępowania wiernych lekkomyślnych, zaniedbanych, niegodnych - z nauką i praktyką Kościoła powszechnego, który zawsze nauczał, że:

    1. Oskarżenie się z grzechów czyni się przed "sługą Bożym", który go wysłuchuje "w imieniu Chrystusa i jako Jego zastępca", reprezentując całą wspólnotę wiernych, z którą spowiednik zamierza pojednać penitenta. A więc oskarżanie się nie prywatne, lecz w swej istocie publiczne...

    2. Wyznanie grzechów, samo z siebie, nie wystarcza, a w pewnych przypadkach może nie być konieczne, aby otrzymać przebaczenie od Boga, czyli aby ważnie przyjąć rozgrzeszenie sakramentalne...

    3. Rozgrzeszenie kapłańskie jest absolutnie nieważne bez szczerego żalu za grzechy i bez skutecznego postanowienia poprawy...

    4. Kapłan, który rozgrzesza, nie jest "człowiekiem", lecz Chrystusem, który nadał mu swoją własną godność i swoje własne moce odkupienia.

    Dotychczas tysiące Świętych, przed i po Soborze Trydenckim, postępowało tak, jak Kościół nieustannie naucza, jak Jan Paweł II wpaja to wszystkim, również wtedy, gdy w Kiko nie znajduje uległego ucznia, choć być może Papież sądzi inaczej.

  63. Zadośćuczynienie.

Papież traktuje o uczynkach zadośćuczynienia, które

oznaczają coś cennego, są znakiem osobistego zobowiązania, jakie chrześcijanin podjął wobec Boga w sakramencie, że rozpoczyna nowy rodzaj życia, a przeto nie powinien by poprzestać tylko na odmówieniu pewnych modlitw, lecz ofiarować Bogu swoje czyny: akty kultu, uczynki miłości i miłosierdzia, naprawienie krzywd... Słowem, uczynić zadość sprawiedliwości Bożej oznacza nie tylko "żałować za grzechy", lecz również (aby żal był szczery i czynny) usunąć "strefę cienia pozostałą po grzechu, po niedoskonałej miłości wyrażonej w skrusze, po osłabieniu władz duchowych..."

A więc, wbrew kłamstwom Kiko,

potrzeba wciąż walczyć, umartwiając się i pokutując. Taki jest sens i taka jest treść pokornego, lecz szczerego zadośćuczynienia.

Niestety, w kontekście kikowego rozumienia sakramentu pokuty "zadośćuczynienie" nie ma żadnego sensu, ponieważ:

1. Jeżeli grzech nie obraził Boga, człowiek nie może zań żałować ani poczuwać się do obowiązku wynagrodzenia go pokutą.

2. Jeśli człowiek jest niezdolny do dobrego i nie może nie popełniać zła, nie może więc ani grzeszyć ani się nawracać, pokutować, czynić zadość Boskiej sprawiedliwości.

  1. Jakikolwiek gest naprawienia zła jest zresztą zbędny, a nawet obraźliwy w naszych spotkaniach z Chrystusem:

...Jeśli On umarł za nasze grzechy, to także i my umarliśmy dla naszych grzechów /.../ Jeśli On zajął twoje miejsce, i moje, i został złożony w grobie zamiast nas, a Ojciec Go wskrzesił, to wskrzesił także nas. Gdyż wskrzesił Go jako rękojmię, jako gwarancję, że twoje grzechy zostały odpuszczone, że mamy dostęp do życia Bożego, że teraz możemy narodzić się z Boga...

Śmierć i grzech zostały pokonane w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, który w swoim ciele pogrzebał i zniweczył ciało grzechu...

Jeśli człowiek został wskrzeszony ze śmierci, to oznacza, że grzech został mu darowany /.../. On zmartwychwstał jako pierwszy, aby usprawiedliwić całą ludzkość, aby zapewnić wszystkich ludzi, że wszystkim została darowana śmierć, ponieważ grzech został darowany...

Jezus Chrystus przyszedł, by cierpieć, abyś ty nie cierpiał; przyszedł, by umrzeć, abyś ty nie umarł: On, tak, On umiera, ty nie, i tym sposobem za darmo, w podarunku, otrzymujesz życie...

4. Zatem... wystarczy wierzyć:

Ty oddasz chwałę Bogu, jeśli uwierzysz, że z ciebie, który jesteś grzesznikiem, zmysłowcem, egoistą, zakochanym w pieniądzach, może Bóg zrobić syna Bożego, który kocha, jak sam Jezus Chrystus. Czy uwierzysz w to? To zrobi Bóg, nie ty. Właśnie dlatego chrześcijaństwo jest dobrą nowiną dla ubogich i nieszczęśliwych. Chrześcijaństwo od nikogo nie wymaga niczego, obdarowuje wszystkim...

5. A postanowienie i wysiłek opanowywania siebie, obowiązek niesienia własnego krzyża w ślad za Chrystusem itd.? Kiko odpowiada:

Nawrócenie nie jest nigdy zaciskaniem zębów, wysiłkiem człowieka.

Jest ono

darem Boga, wezwaniem Bożym, inicjatywą Boga...;

nigdy nie może być

czymś, co się osiąga własnymi siłami...

Niestety, odpowiedź Kiko jest dwuznaczna, tym bardziej, że - według niego - wola ludzka, sama z siebie, jest tak bierna, iż nie jest zdolna do dobrego i może czynić tylko zło. Nasza krytyka byłaby bezpodstawna i bez znaczenia, gdyby Kiko choć jeden raz raczył dodać, że łaska Boża sprawia, iż wysiłki ludzkiej woli stają się możliwe, skuteczne i zasługujące. Lecz on jakby nie chciał nic wiedzieć o "wysiłkach", wszystko ma być "za darmo", i uparcie odrzuca jako "moralistyczną" doktrynę katolicką, która godzi z sobą wolę z łaską Bożą, pouczając o ich wzajemnej zależności bez uszczerbku dla żadnej z nich, przeciw błędom pelagiańskim i luterańskim.

Niestety, uparte obstawanie Kiko przy tego rodzaju poglądach zmusza do analitycznego przestudiowania jego myśli i nawracania do tego tematu aż prawie do znudzenia.

6. Ze stanowiska Kiko wynika, że katechumen znajdujący się na swej "Drodze" może przystępować do Najświętszej Eucharystii bez spowiedzi z ewentualnie popełnionych grzechów ciężkich. Kiko, jak już wiemy, odrzuca "spowiedź prywatną, indywidualną", odbytą dla odzyskania łaski uświęcającej i ponownego wkroczenia na drogę osobistej świętości...

Pamiętajmy, że postępując konsekwentnie, Kiko w okresie pre-katechumenatu wzywa do przyjmowania Eucharystii nawet ateistów, złodziei, żyjących w konkubinacie itp.: "Każdy robił to, co chciał..."

  1. Eklezjalne pochodzenie sakramentu pokuty.
  2. Kiko zgodny jest z sobą, lecz nie jest wierny Kościołowi katolickiemu, gdy twierdzi - wbrew historii, wbrew nauczaniu Papieży i Soborów, włącznie z Janem Pawłem II - że

    Kościół pierwotny nie miał spowiedzi /.../, jak my ją mamy dzisiaj...

    Otóż spowiedź w Kościele współczesnym jest tą samą, którą uznał Sobór Trydencki, ze swej strony odnoszący jej ustanowienie do Chrystusa i do Tradycji Apostolskiej.

    Wpływ teologii protestanckiej, któremu ulega Kiko, potwierdza się w tych precyzyjnych sformułowaniach:

    Kościół pierwotny nie wymienia żadnego sakramentu pokuty, jak tylko chrzest /.../ .

    Kiedy Kościół staje się z wolna instytucją, pojawia się instytucja penitencjarna...

    Lecz właśnie rozróżnienie między chrztem a pokutą zostało zawarte w nauce Trydentu, jako sprzeciw wobec opinii protestanckich: “Hoc sacramentum multis rationibus a baptismo differre dignoscitur...” (Uznajemy, że ten sakrament z wielu racji odróżnia się od chrztu).

    Warto spytać, gdzie się Kiko nauczył takich błędów? Na pewno nie od Jana Pawła II...

  3. Protestancka mania "pierwotności"

Zdaniem Kiko (i jego przypuszczalnych "mistrzów") Kościół obecny, który on uważa za jedynie jurydyczny (czyli ten widzialny i hierarchiczny), ma początek czysto ludzki, podczas gdy Kościół założony przez Chrystusa miałby być Kościołem ducha i prawdy, czyli

charyzmatycznym, wewnętrznym, wyjętym spod wszelkiego magisterium i jurysdykcji zewnętrznej...

Kiko chce się cofnąć do Kościoła pierwotnego, nie wiedząc, być może, że został już wyprzedzony przez Lutra i wszystkich jego poprzedników z czasów średniowiecza.

A przecież by dojść do wniosku, jaki jest Kościół, nie trzeba niczego wielkiego. Wtedy gdy Kiko jest przyjmowany i faworyzowany przez Papieża, znajduje się przecież przed Głową Kościoła hierarchicznego, instytucji jak najbardziej jurydycznej. Kiko wie o tym, czy też udaje, że nie wie?

Zawzięta wola "powrotu do początków" zdradza przekonanie, że Kościół nie tylko nie jest organizmem, który się rozwija, by odpowiedzieć idealnej doskonałości Chrystusa, swego Oblubieńca, lecz z czasem i z winy swych członków uległ zepsuciu, czyli degradacji w porównaniu z tym, co było "pierwotne". A to jest właśnie "archeologizm", zdecydowanie odrzucony przez Piusa XI, zwłaszcza w odniesieniu do liturgii.

 

XII

ŁASKA, ŚWIĘTOŚÆ, WOLNOŚÆ SUMIENIA

Papież

Łaska jest pewną rzeczywistością wewnętrzną. Jest pewnym tajemniczym pulsowaniem życia Bożego w ludzkich duszach. Jest wewnętrznym rytmem intymnej obecności Boga w nas. Jest ona źródłem wszelkiego prawdziwego dobra w naszym życiu. I jest fundamentem dobra, które nie przemija. Dzięki łasce już żyjemy w Bogu, w zjednoczeniu z Ojcem, Synem i Duchem Świętym...

Łaska oznacza pewną szczególną pełnię stworzenia, dzięki której istota naznaczona podobieństwem do Boga uczestniczy w samym wewnętrznym życiu Boga...

Bóg chce, by każdy człowiek stał się uczestnikiem Jego prawdy, Jego miłości, Jego tajemnicy, aby mógł brać udział w samym Jego życiu.

Kiko

Jezus, ustanowiony przez Ojca

Duchem ożywiającym, przychodzi, by dać nam życie wieczne, samego swego Ducha, przychodzi, by usunąć ducha grzechu i dać nam samego swego Ducha, przychodzi, by usunąć nasze serce pełne grzechu, a dać nam Ducha Świętego. Przychodzi, by na nowo stworzyć ludzkość /.../; by dać człowiekowi możność narodzenia się z Boga. Przychodzi, by zrobić z nas dzieci Boże i swoich braci /.../. Daje ci swoją łaskę i swego ducha, w którym masz przystęp do Ojca. W Chrystusie ty jesteś dziedzicem Boga, bratem Chrystusa, dzięki czemu możesz nazywać Boga: "Ojcze, Abba!", odczuwając to, naprawdę pokładając ufność w Bogu. Dlatego też, jeśli Bóg umieszcza w tobie swego Ducha, każda rzecz obraca się na twoje dobro. Wszystko jest łaską i wszystko jest miłością. Dzięki tej miłości ty zostałeś wyrwany z sytuacji lęku, śmierci i grzechu, a żyjesz w łasce, w łasce darmo danej, w miłości Boga. Nie jesteś już odtąd pod władzą prawa, lecz w świecie łaski, ponieważ Bóg przebaczył ci wszystkie twoje grzechy, ponieważ Bóg jest Tym, który cię kocha, nawet jeśli jesteś największym grzesznikiem...

Bóg cię kocha, nawet jeśli jesteś człowiekiem najpodlejszym, nawet jeśli okazałeś się niewiernym osiemdziesiąt tysięcy razy, nawet jeśli jesteś grzesznikiem zatwardziałym i odrażającym pyszałkiem, nawet jeśli jesteś pijakiem, rozpustnikiem, próżnym samochwałem, idiotą. Bóg kocha cię bezgranicznie i będzie kochał zawsze...

Zastrzeżenia

  • Kiko barwnie opisuje potęgę i działanie miłości Boga, która absolutnie za darmo wylewa się na wszystkich, także jeśli są grzesznikami, i z tej to racji łaska jest "darem".
  • Lecz nie mówi ani słowa o odwzajemnieniu się człowieka, o tym, że człowiek powinien się zdobyć na wysiłek woli, by godnie odpowiedzieć na natchnienie, uczynić zadość wymaganiom, zwalczając grzeszne poruszenia natury aż do ich umorzenia. Słowem, nie wyjaśnia najbardziej węzłowego problemu, to jest stosunku między łaską a wolną wolą, między Bogiem, który miłuje i obdarowuje Sobą, a wolą człowieka, który może odrzucić Jego miłość, pozostać głuchym i opornym wobec Jego głosu...
  • Z jego opinii o głębokim zepsuciu natury odziedziczonej wraz z grzechem pierworodnym, trzeba by wywnioskować, że człowiek pozostaje bierny i tylko biernie pozwala się przemienić na nowe stworzenie, udoskonalić, stać się dzieckiem Boga, bratem i współdziedzicem Chrystusa. Kiko jest zdania - właśnie w tej kwestii - że przebaczenie Boże oznacza - podobnie jak dla Lutra - że Bóg nie poczytuje człowiekowi popełnionego grzechu od momentu, gdy grzech został już z góry odpuszczony przez Zbawiciela. On powtarza bez końca:

Chrześcijaństwo nie wymaga niczego od nikogo, obdarowuje wszystkim..

Kościół nie osądza, nie stawia wymagań, przeciwnie: zbawia, leczy, przebacza, przywraca do życia...

Ty oddasz chwałę Bogu, jeśli wierzysz, że Bóg może zrobić z ciebie /.../ dziecko Boże, które miłuje, jak sam Jezus Chrystus. Czy wierzysz w to? To sprawi Bóg, nie ty...

  • Wcześniej, w swoich "Orientamenti", Kiko odsłania się, ukazując całe swe uwikłanie, pomieszanie pojęć, wolę zerwania z przeszłością, która dała tysiące Świętych:

Istnieje pewien typ chrystianizmu - ja sam do niego należałem - w którym ktoś się zaczyna uważać za chrześcijanina nawróconego, za św. Alojzego Gonzagę, i to na zawsze. I wtedy przychodzi ta postawa: "Pierwej umrzeć, niż zgrzeszyć!"... I dalej rzeczy tego rodzaju, których się nie zrozumiało w ich właściwym znaczeniu.

Jest pewien typ chrześcijaństwa, w którym sprawą fundamentalną jest być w łasce Bożej w sensie statycznym, i starać się, by nie stracić tej łaski, by wytrwać...

Nie zgadzam się z tymi wypowiedziami ponieważ:

  1. Kiko krytykuje właśnie to, co stanowi duszę życia nadprzyrodzonego. Jan Paweł II utrzymuje, że "jednym z obiektywnych kryteriów, na podstawie których można przyznać tytuł prawdziwego chrześcijanina /.../, jest życie w łasce Bożej..."
  2. Kiko nie wie, co mówi, gdy określa stan łaski Bożej jako "statyczny", ponieważ "bycie w łasce Bożej" oznacza ożywienie dynamiką duchową, która ze swej natury prowadzi ku świętości...

3. Zachowanie łaski Bożej czyli wytrwanie w niej aż do śmierci to największy ze wszystkich darów Bożych.

  • Kiko pisze dalej:

Łaskę rozumie się jako rzecz, o której nie wie się zbyt dobrze, czym jest...

Czyżby on nie wiedział, że polega ona na "przyjaźni z Bogiem?" To naprawdę obciążająca niewiedza, gdy się demonstruje nieznajomość największego daru miłości Boga, doskonale znanego dzieciom od Pierwszej Komunii św.

...I że trzeba w niej umrzeć, aby jej nigdy nie utracić...

Jak można o tym wątpić?

  • I dalej:

Ten typ chrześcijaństwa budzi silny sprzeciw, ponieważ ktoś nam się przedstawia jako doskonały, wysoce uduchowiony, jest on natomiast daleki od chrześcijaństwa. Gdyż chrześcijanie nie są doskonali, są za to oświeceni co do swej głębokiej rzeczywistości, wiedzą, że są naprawdę grzesznikami i doświadczyli w tym grzechu miłosierdzia Boga, który przebacza i daje nowe życie, owoc swojej łaski. Jeśli tak nie jest, znaczy to, że religię instrumentalizuje się, aby konstruować samych siebie. Bądźcie przeto uważni, gdyż to się zwie triumfalizmem Kościoła i jest zawsze równoważne z faryzeizmem.

W gruncie rzeczy kim my wszyscy jesteśmy? Grzesznikami i biedakami. Lecz czasem przedstawiamy się innym z triumfalizmem, który innych irytuje. Możemy być uratowani od triumfalizmu, będącego czymś beznadziejnie głupim - nieszczerość w głębi, wewnątrz duszy, chcieć udawać tego, kim się nie jest, - możemy być wybawieni od tego, gdy Bóg nas oświeca i ukazuje nam, kim jesteśmy naprawdę, daje nam poznać samych siebie w naszej głębokiej rzeczywistości grzechu.

Księża często prezentowali się jako bezgrzeszni, do grzechu niezdolni, a ich grzech budził zgorszenie. I było tak rzeczywiście, gdyż mieli taką mentalność. Jesteśmy wszyscy wielkimi kłamcami, ponieważ sądzimy, że ludzie nas nie będą kochać, jeśli dowiedzą się, jacy naprawdę jesteśmy...

  • Cały stek błędnych sądów, które świadczą o ignorancji, pomieszaniu pojęć, złym nastawieniu. Kto zna teologię katolicką i życiorysy Świętych, może potwierdzić, że wszystko ma się całkiem inaczej, niż Kiko pozwala sobie zmyślać, depcząc najczcigodniejsze prawdy dotyczące wewnętrznego życia Kościoła:

1. Kiedyż to autentyczny chrześcijanin przedstawił się jako doskonały? Łaska nie czyni automatycznie doskonałymi, ale to pewne, że jest zarodkiem i bodźcem do doskonałości.

2. Cóż to oznacza "instrumentalizować religię"? "Konstruować samych siebie", to jest doskonalić się duchowo, czy nie znaczy to urzeczywistniać plan Boży, wypełniać cel Wcielenia i Odkupienia? Jaki inny byłby cel krwawej ofiary Krzyża?

3. Nigdy nie było prawdziwego Świętego, który by nie przyznał, że był grzesznikiem i że w każdej chwili może nim się stać, i dlatego powierzał się jedynie miłosierdziu Boga, aby do tego nie dopuścił. Taka jest prawda historyczna o duchowości Świętych, lecz Kiko nigdy jej nie zrozumiał...

4. Absolutna szczerość Świętych wobec samych siebie sprawiała, że byli jak najpokorniejsi, że byli nieubłaganymi wrogami wszelkiego kłamstwa, faryzeizmu, triumfalizmu. Dla nich triumfującym był zawsze Krzyż Chrystusa, moc Jego ofiary, czczonej przez nich wszystkich, jako jedyne źródło wszystkich ich zasług i osiągnięć...

5. Błąd Kiko (jako wiernego stronnika Lutra) polega na przekonaniu, że łaska nie stwarza na nowo, nie sprawia realnie odrodzenia przez udzielenie nowego życia Bożego; skutek "usprawiedliwienia" miałby się ograniczać tylko do "odpuszczenia grzechów", polegającego na ich "nie poczytywaniu", ponieważ wszystkie zostały odpokutowane przez Zbawiciela; tak naprawdę człowiek w swym wnętrzu pozostaje nadal grzesznikiem, mogącym dostąpić zbawienia jedynie gdy to uzna, pokładając zarazem nieograniczoną i bezwarunkową ufność w zasługach Chrystusa... Sobór Trydencki potępił to mniemanie.

6. Jest fałszem, oczywiście i głupotą, myśleć lub insynuować, że "księża często prezentowali się jako bezgrzeszni." Kapłaństwo katolickie daje władzę odpuszczania grzechów innym, lecz nie czyni "bezgrzesznymi" ani księdza, ani wiernych przez niego rozgrzeszonych.

  • Wreszcie Kiko nie spostrzega się o tym, że jeśli łaska nie uświęca ani nie pobudza do uświęcenia - stąd człowiek pozostaje grzesznikiem z niemożnością czynienia dobra i opierania się złu - każdy może poczuć się uprawnionym do ulegania spokojnie porywom namiętności, czyli do popełniania wszystkich występków nawet najbardziej haniebnych?... I jeszcze nas zapewnia, że jakoby ludzie mówią mu, że go jeszcze bardziej kochają z powodu jego słabości, aniżeli z powodu jego cnót... Właśnie odnośnie tej kwestii informowano nas, że po wielekroć, w niektórych wspólnotach, urządza się jakby zawody, kto jest (lub był) największym grzesznikiem, jak gdyby być nim stanowiło powód do przechwalania się...
  • Rozumiemy też, dlaczego Kiko nie znajdzie nigdy jednego słówka pochwały dla wiernych, którzy poświęcając się Bogu w życiu religijnym, wybrali pewien "stan doskonałości" - niechże nikt nie usłyszy zachęty Kościoła katolickiego, który głosi, że dążenie do świętości jest obowiązujące dla wszystkich chrześcijan; i niech nikt nie wspomina, ani nie czci, ani się nie modli do Świętych, wierząc w moc ich wstawiennictwa u Boga...

Kiko i jego zwolennicy nie skorzystali z wielkiej lekcji, jakiej udzielił Papież obchodząc "uroczystość Wszystkich Świętych." Ta uroczystość

przynosi z sobą szczególne wezwanie do świętości. Winniśmy pamiętać, że mowa tu o wezwaniu uniwersalnym, to jest obowiązującym dla wszystkich istot ludzkich bez różnicy wieku, zawodu, rasy i języka. Jak ci, co już dostąpili zbawienia, tak i ci, co są wezwani...

...Wszyscy jesteśmy wezwani do świętości, dla wszystkich są łaski konieczne i dostateczne; nikt tu nie jest wykluczony, jak to podkreślił Sobór Watykański II...

 

 

XIII

JEZUS, UNIWERSALNY WZÓR ŚWIĘTOŚCI

Papież

“Pójdźcie za Mną!”, powtarza dziś nasz Pan i Nauczyciel. Błogosławieni jesteście, jeśli słuchając tego głosu, odkryjecie w nim cały ich urok wspaniały i zarazem budzący lęk, radosny i poważny. Błogosławieni jesteście wy, młodzi, jeśli potraficie przyjąć sercem szlachetnym i odważnym program waszego życia! Sami doświadczycie, że żadna inna droga życia nie będzie mogła zaofiarować wam ideału bardziej prawdziwego, bardziej ludzkiego i bardziej świętego, aniżeli ten, który nam przyświeca z naśladowania Chrystusa, z Jego heroizmu, z Jego świętości i z posłannictwa dobroci i zbawienia, i że żaden program życia nie może bardziej sugestywnie odsłonić przed ludźmi ogromnych i niewymownych bogactw miłości Chrystusa. Do takich zadań zostaliście wezwani także wy, tego bądźcie świadomi i godni!

Chrystus Jezus, Odkupiciel Świata, stał się wzorem dla św. Teresy. W Nim znalazła święta majestat Jego Bóstwa i łaskawość Jego człowieczeństwa...

...Ty jesteś naszą nadzieją, naszym pokojem, naszym Pośrednikiem, bratem i przyjacielem /.../. Chcemy mieć Twoje własne uczucia i widzieć rzeczy tak, jak Ty je widzisz, ponieważ Ty jesteś centrum, początkiem i celem wszystkiego /.../. Chcemy miłować tak jak Ty, gdyż to daje życie /.../. Chcielibyśmy móc powiedzieć, jak św. Paweł: "Dla mnie bowiem żyć jest Chrystus." "Nasze życie nie ma sensu bez Ciebie..."

Kiko

Po tym wszystkim, cośmy tu przytoczyli z jego myśli, szczególnie co do stanu człowieka po grzechu pierworodnym, niechże wreszcie spadnie z niego maska i niech się ukaże ze swymi absurdalnymi, bluźnierczymi twierdzeniami, absolutnie nie do pogodzenia z magisterium Jana Pawła II. Mogłyby się wydawać nie do wiary, gdybyśmy ich nie odczytali w jego Orientamenti...

Jezus Chrystus nie jest wcale ideałem życia. Jezus Chrystus nie po to przyszedł, by dać przykład i nauczyć nas przestrzegania prawa...

Cytatów z Nowego Testamentu, które moglibyśmy przeciwstawić tego rodzaju bredniom Kiko, jest bez liku i zaoszczędźmy sobie fatygi, by je tu kolejno przytaczać...

Ludzie myślą - mówi z tupetem, przemilczając, że chodzi tu o Kościół głoszący te prawdy od dwóch tysięcy lat - ludzie myślą, że Jezus Chrystus przyszedł po to, by dać prawo doskonalsze od poprzedniego (a jakiż sens miałoby Kazanie na Górze?) i ażeby swoim życiem i swoją śmiercią, swoją cierpliwością przede wszystkim, dać nam przykład, abyśmy i my postępowali tak samo" (mówi to wbrew napomnieniu św. Piotra: “Chrystus cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli za Nim Jego śladami”). Dla tych osób (czyli dla wszystkich wierzących) Jezus jest ideałem, wzorem życia...

Lecz na tym nie koniec:

Wielu ludzi myśli /.../: dał nam przykład swoim życiem, mówiąc nam: "Widzicie, jak Ja postępuję? I wy tak postępujcie." Ale gdy się potem zapytujesz ludzi: "Czy tak postępujesz?", odpowiadają ci: "Wynoś się, ja nie jestem Jezusem Chrystusem, nie jestem żadnym świętym..." Chrześcijaństwo za nic w świecie nie jest moralizmem. Jeśliby Jezus Chrystus przyszedł, by dać nam wzór życia, jak mógł dać wzór tak wysoki, tak wzniosły, że nikt nie jest w stanie go osiągnąć?

W tych zdaniach przekracza się wszelkie granice, gdyż bezczelnie neguje się dogmat wiary. Komu przyszłoby do głowy wątpić, iż tylko naśladowanie Chrystusa, uczestniczenie w Jego śmierci (symbolizowanej w obrzędzie chrzcielnym) jest jedyną drogą zbawienia przez Niego wskazaną? Kiko ponadto nie chce wiedzieć, że Ewangelia jest przesłaniem egzystencjalnym, zawierającym najwznioślejszy kodeks postępowania, który ostatecznie sprowadza się do jak najbardziej mądrego, pełnego miłości i bohaterskiego pójścia za Chrystusem, z gorącym pragnieniem, by w końcu myśleć, odczuwać, żyć jak On, w Nim i dla Niego... Kiko słucha ludzi bez zielonego pojęcia, przekonanych, że aby naśladować Chrystusa, musi się być Chrystusem we własnej osobie, nie zdając sobie sprawy, że Jego doskonałość jest nieporównywalna, a do nas należy jedno: być Jego wiecznymi uczniami... Kikowa "Droga Neokatechumenalna" jakiż miałaby sens, gdyby nie była wyrazem pragnienia wspaniałego przemienienia wiernych w Chrystusa, który jest jedyną Drogą prowadzącą do Ojca.

***

Na kartach Orientamenti per lo Shema Kiko powraca do tego tematu z większą jeszcze siłą:

Chrystus nie jest jakimś wzorem, obrazem, który zamierza przyjść do ciebie i powiedzieć ci, tak moralistycznie, co ty powinieneś kochać. Z tej przyczyny myśmy się zbuntowali przeciw chrześcijaństwu, którego cechą jest naśladowanie. Ojcowie Kościoła, gdy mówią o naśladowaniu, nigdy nie mają na myśli naśladowania moralistycznego: człowiek cielesny naśladujący człowieka Bożego! Jak to jest możliwe? Toteż gdy się pyta ludzi, czy się da wypełnić Ewangelię, odpowiadają ci: "Ja nie jestem Bogiem!" I cały problem mają załatwiony. Wynika to z faktu, że kerygmy nigdy tak naprawdę nie głoszono! (to fałsz!). To jasne, że lud widzi Jezusa Chrystusa i chce Go naśladować wedle sił swoich, lecz dla człowieka z ciała niemożliwe jest naśladować człowieka-Boga. To absurd, że Bóg stawia przed nami człowieka-Boga do naśladowania, podczas gdy my jesteśmy istotami ludzkimi pełnymi grzechów i braków, i wad...

Kiko naprawdę nie wie, co mówi. Jest fałszem:

  • że Jezus nie wezwał wszystkich do naśladowania Go, gdyż wszyscy mają się upodobnić do "naturalnego" Syna Bożego, by stać się "synami przybranymi" i być uznanymi przez Ojca;
  • że naśladowanie Chrystusa nie wymaga koniecznie współdziałania łaski, którą wysłużył nam sam Chrystus, gdyż bez Jego pomocy nie możemy absolutnie niczego;
  • że w Kościele katolickim tak naprawdę nie głoszono nigdy kerygmy, a przecież był on najpłodniejszą Matką Świętych, właśnie doskonałych naśladowców Chrystusa... Kiko wciąż jest gotów rzucać oszczerstwa na Kościół Soboru Trydenckiego..;
  • że jakikolwiek wierny, nawet najbardziej zaniedbany, mógłby usprawiedliwić się, mówiąc szczerze, iż nie może naśladować Chrystusa, nie będąc Bogiem jak On...

Niestety, kikowa doktryna o naśladowaniu Chrystusa opiera się na drugiej, typowo luterańskiej, wedle której zbawienie jest uwarunkowane jedynie wiarą w moc Zmartwychwstania, moc działającą tylko wtedy, gdy człowiek dostrzega swój stan grzesznika. Mówi w dalszym ciągu, że

ostatni na ziemi są pierwszymi, którzy wstąpią do wody żywej: mordercy, nierządnice, homoseksualiści, pijaczyska. Ci ludzie pozyskali wszystko, ponieważ jest prawdą, że mają ręce pełne grzechów, ponieważ jest prawdą, co mówi Jezus Chrystus, że ludzkość znajduje się w grzechu; lecz teraz mają otrzymać za darmo nową szatę, szatę życia wiecznego...

Teraz cytat najbardziej istotny:

...On umarł za twoje grzechy, On z własnej woli stał się grzechem /.../, On sam uczynił siebie grzesznikiem i został skazany na śmierć; umarł za ciebie, abyś ty nie doznał śmierci; On wycierpiał karę za grzechy zamiast ciebie. Oto Jezus Chrystus martwy. Lecz jeśli On stał się tobą samym, co oznacza Zmartwychwstanie? Że Bóg ci przebaczył. Dlatego jeśli byłeś ty sam, który wszedłeś w śmierć, jesteś również ty we własnej osobie, który zostałeś wskrzeszony. To właśnie zwiastuje Kościół w wigilię paschalną, kiedy udziela chrztu. Gdy człowiek wstępuje do wody, wstępuje na mary z Jezusem Chrystusem; Jezus Chrystus wszedł za niego w śmierć i dlatego powie św. Paweł: Patrzcie, jak wielkim sakramentem jest ten, który my, naśladując Jezusa Chrystusa przez sakrament wody, tylko naśladujemy w tym znaczeniu, że my nie umieramy naprawdę, my dzięki temu sakramentowi prawdziwie umieramy staremu człowiekowi i prawdziwie zmartwychwstajemy. Wyobraź sobie, że nie musisz nic robić, tylko masz urządzić przedstawieńko z wejściem do wody. Lecz ta woda posiada moc zniweczenia w tobie człowieka starego, w tym właśnie celu, by uwolnić cię od mocy, jaką ma grzech wewnątrz ciebie..."

Jest to zwykły język Kiko, który nie uznaje odradzającej potęgi łaski. Stąd też, według niego, dzieło zbawienia dokonane przez Chrystusa pozostawia człowieka wewnętrznie grzesznikiem, z tym, że wystarcza mu świadomość własnej nędzy i ufność w moc Zmartwychwstania... Toteż nawrócenie miałoby polegać na "oświeceniu umysłu" (co do prawdy o własnej grzeszności), a nie na odmianie woli i pobudzeniu wszystkich energii do uśmiercenia w sobie starego człowieka, co otwiera drogę do jedynego życia możliwego, to jest do uczestnictwa w życiu Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego.

 

XIV

NABOŻEÑSTWO DO NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSA

Papież

Jeżeli chcecie, najdrożsi współbracia, zachować na zawsze swoją tożsamość kapłańską w tej epoce, w której świat jest zbyt ważny dla ludzi, starajcie się naśladować Serce Jezusa bardziej niż dotychczas.

Jeśli chcecie, żeby Kościół był rzeczywiście sakramentem zbawienia dla dzisiejszego człowieka, by nie zanikała wasza własna tożsamość i nie doskwierał wam głuchy niepokój pustki duchowej, ukierunkujcie swoje życie duchowe ku naśladowaniu Serca Chrystusa. Oto główne ognisko, które wyjaśnia dynamizm i gorliwość waszego kardynała. Oto warta zapamiętania wskazówka, bardzo ważna, którą on nam przekazuje, jeśli nie chcemy - my, biskupi i kapłani - by nasze posługiwanie traciło oddech albo i zamarło.

Serce Jezusa, w łonie Matki Dziewicy przez Ducha Świętego utworzone, zmiłuj się nad nami! - tak modlimy się w litanii do Najświętszego Serca Jezusowego. - Serce Jezusa, z którego pełności wszyscyśmy otrzymali /.../. Jest to modlitwa niezwykła, całkowicie skoncentrowana na wewnętrznym misterium Chrystusa - Boga-Człowieka. Litania do Serca Jezusowego czerpie obficie ze źródeł biblijnych, a zarazem odbija w sobie najgłębsze doświadczenia serc ludzkich. Jest modlitwą uwielbienia i zarazem autentycznego dialogu.

Mówimy w niej o Sercu, a jednocześnie umożliwiamy naszym sercom rozmowę z tym Jedynym Sercem, które jest "źródłem życia i świętości" i "upragnieniem wzgórz wiekuistych." Z Sercem, które jest "cierpliwe i wielkiego miłosierdzia" i "hojne dla wszystkich, którzy Je wzywają." Ta modlitwa, odmawiana i rozważana, staje się prawdziwą szkołą człowieka wewnętrznego, szkołą chrześcijanina.

Uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego przypomina nam nade wszystko te momenty, gdy to Serce zostało "przebite włócznią" i aż w ten sposób otwarte na świat "widzialny", na człowieka i na świat. Odmawiając tę litanię i w ogóle oddając cześć Boskiemu Sercu Jezusa, uczymy się misterium Odkupienia w całej jego Boskiej i zarazem ludzkiej głębi. Jednocześnie uwrażliwiamy się na potrzebę wynagrodzenia. Chrystus otwiera przed nami swe Serce, ponieważ w naszym wynagrodzeniu jednoczymy się z Nim dla zbawienia świata. Mówienie o tym przebitym Sercu od razu nam stawia przed oczy całą prawdę Jego Ewangelii, Męki i Zmartwychwstania. Starajmy się tę mowę coraz lepiej rozumieć. Uczmy się jej!

Kiko

Czuje się on upoważniony do ironicznego traktowania obrazu Najświętszego Serca, jak potrafiłby chyba jakiś odmieniec, który udając wielkiego profesora, chciałby nas pouczać, kim jest Bóg.

Wzywać człowieka do nawrócenia znaczy to przywoływać go do jego własnej głębokiej rzeczywistości. Toteż bądźcie ostrożni z pewnymi koncepcjami Boga w typie Najświętszego Serca, z rączką tak ułożoną, z twarzą wypielęgnowaną, sam cukier i miód, wszystko słodziutkie i delikatniutkie... Wejdźmy teraz do jakiegoś baraku, zobaczymy tam kobietę, której mąż się upija i znęca nad nią całymi nocami, która ma syna w więzieniu.. I rzućmy teraz okiem na tego Boga, samą słodycz, i na to życie takie uładzone, takie szczęśliwe, takie milutkie! Nie!

Życie jest o wiele bardziej poważne niż to wszystko i nie można robić z niego karykatury. Taki Bóg z papier-maché nie istnieje. Nie taki jest Bóg Biblii, który wybiera sobie pewien lud i daje mu łaski, jakich nie daje innym narodom, aby wypełnił swoją misję. Jednak wymaga, żeby Go ten lud nie zdradzał, inaczej Jego przekleństwo będzie straszliwe. Jest to Bóg, który równie łatwo przeklina i błogosławi...

Jesteśmy wielkimi ignorantami, jeśli chodzi o Pismo. Dlatego mamy te swoje pojęcia o Jezusie z samego miodu, z bródką w szpic, z brwiami podgolonymi, z ręką ułożoną tak, ze spojrzeniem skierowanym tak... I myślimy sobie, że Jezus jest samą słodkością. A nie wiemy, że Jezus powiedział: "Obłudnicy! Plemię żmijowe!

Także tu istne pomieszanie pojęć, przekręty myślowe, nieuszanowanie! Nie przynosi zaszczytu panu Kiko, wierzącemu i przyjacielowi Papieża, szydzić z popularnego przedstawiania Najświętszego Serca Jezusa. Chociaż, uważając się za wielkiego artystę, tak chętnie gani je i wyśmiewa, kryje ono w sobie takie cechy osobowości Chrystusa, które pomimo wszystko powinny robić na nim wrażenie: łagodność, miłosierdzie, przebaczenie... Czy może sam Kiko nie powiedział, że

Jezus Chrystus przyszedł, by cierpieć, abyś ty nie cierpiał; przyszedł umrzeć, abyś ty nie doznał śmierci?;

że On

obdarowuje cię za darmo życiem /.../, życiem wiecznym?;

że

Bóg (Bóg Biblii) jest miłosierdziem i miłością?;

że chce pokonać

wszelką religijność naturalną, opartą na bojaźni?;

że trzeba żywić

absolutną ufność, iż Bóg nas kocha;

że

otrzymałeś dar Boży: miłosierdzie, życie wieczne, przebaczenie...?

Dlaczego więc ogłaszać tak zacięte veto wobec tych wartości? Wydaje się, jakby Kiko znajdował smak w odrzucaniu wszystkiego, co w ciele Mistycznym Chrystusa zawsze było przeżywane, i to intensywnie, przez największe dusze... Otóż Kiko nie znosi katolickiej kontrreformacji, zapoczątkowanej przez Sobór Trydencki. I tu jest sedno sprawy.

Z drugiej strony można mieć wrażenie, iż on się nigdy nie zastanowił nad tym, że te popularne obrazy Najświętszego Serca przedstawiają Serce zranione, otoczone cierniami, naznaczone krzyżem..., że przypominają nam one obowiązek uczestniczenia w Jego ofierze, jakiegoś kultu wynagradzającego, brania na siebie bied i potrzeb bliźniego, także cierpienia kobiety, nad którą znęca się mąż-alkoholik i która ma syna w więzieniu... W jego ujęciu solidarność chrześcijańska staje się demagogią, a on sam wygląda na samochwałę z racji prowadzonej przez niego akcji opiekuńczej w dzielnicach nędzy w Palomeras, Altas i Madrycie.

 

XV

RÓŻANIEC

Papież

Pobożność maryjna Papieża nie wymaga udokumentowania, a jego zamiłowanie do różańca jest wszystkim doskonale wiadome. Spośród wielu wystąpień, w których przemawiał na ten temat, wystarczy przytoczyć to jedno, w którym w dniu 30 września 1981 r. przekazał wiernym następujące zalecenie:

Chcę was zachęcić, byście na nowo odkryli i doceniali coraz bardziej, w miesiącu październiku, święty różaniec jako modlitwę osobistą i rodzinną, zanoszoną do Tej, która jest Matką poszczególnych wiernych i Matką Kościoła. Moi poprzednicy, Pius XII i Paweł VI, nazwali go "streszczeniem całej Ewangelii." W nabożności do Najświętszej Dziewicy ta modlitwa zajmuje miejsce uprzywilejowane: "Pod Jej obronę uciekają się wierni z błaganiem we wszystkich swych niebezpieczeństwach i potrzebach." Różaniec jest modlitwą prostą, a zarazem bogatą w odniesienia do Pisma św.

Kiko

W swych Orientamenti wspomina on o Najświętszej Pannie, jednak nie po to, by uczcić Jej przywileje, przede wszystkim Niepokalane Poczęcie, pełnię łaski, najwyższą świętość, co sprawia, że jest Ona Matką i Królową wszystkich świętych, ani po to, by sławić potęgę Jej wstawiennictwa.

Gdy się nad tym zastanowić, nie wiem, jak mógłby on podjąć takie tematy, skoro tyle razy wypowiedział się negatywnie o kondycji moralnej człowieka i o skuteczności łaski, która tak naprawdę nie "stwarza na nowo", nie "odradza", nie "usprawiedliwia wewnętrznie", a więc można doznawać jej dobroczynnego działania tylko w sposób bierny, pasywny.

Wątpliwości co do maryjnej pobożności Kiko znajdują potwierdzenie w praktyce jego wspólnot neokatechumenalnych, gdzie nie odmawia się różańca, a w każdym razie nie mówi się o nim często, owszem, przygania się temu, który chce pozostać wiernym tej nabożnej praktyce... Wszystko to jest wysoce symptomatyczne, ponieważ zgadza się z całym kontekstem pseudoteologicznej wizji, zarysowanej w Orientamenti.

 

XVI

MSZA ŚWIĘTA NIEDZIELNA

Papież

Dla każdego wiernego katolika udział w niedzielnej Mszy świętej jest zarazem i obowiązkiem, i przywilejem; miły to obowiązek: odpowiedzieć na miłość Boga względem nas i świadczyć o tej miłości w życiu codziennym /.../. Dla każdej rodziny chrześcijańskiej spełnienie tego przykazania niedzielnego powinno być silnym motywem radości i jedności. W każdą niedzielę wszyscy i każdy z poszczególna /.../ macie spotkanie z miłością Boga. Na tym spotkaniu nie może was zabraknąć!...

Wszyscy chrześcijanie winni być przekonani, że niedzielne gromadzenie się jest znakiem dla świata, iż oto dokonuje się misterium wzajemnego zjednoczenia, a jest nim Eucharystia...

W całej tradycji Kościoła Msza św. niedzielna jest najszczególniejszym wyrazem wiary Kościoła w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa /.../. Zgromadzenie liturgiczne skupiające się wokół Eucharystii zawsze, już od samych początków apostolskich, było szczególnym znakiem świętowania w Kościele dnia Pańskiego, a Sobór Watykański II przypomniał z naciskiem doniosłe znaczenie Mszy niedzielnej. W niej zawiera się istotnie całość Tajemnicy Paschalnej, do której świętowania i do uczestniczenia w niej w każdą niedzielę wezwany jest cały Lud Boży..

Żywotność Kościoła w wielkiej mierze zależy od celebrowania niedzielnej Mszy św., w której misterium zbawienia uobecnia się przed Ludem Bożym i wnika w jego życie. Według wyrażenia zapisanego w Lumen gentium, Bóg chce nas uświęcić i zbawić jako lud, a nie ma takiego momentu, w którym bylibyśmy ściślej zjednoczeni, niż w czasie Mszy św. niedzielnej...

Kiko

Nie myśli on tak, jak wszyscy wierni od samych początków Kościoła katolickiego. On poucza, że

przed Jezusem Chrystusem pierwszym dniem tygodnia była sobota; od Jezusa Chrystusa jest niedziela, dzień słońca...

Chrześcijanie - dodaje, przybierając minę "historyka liturgii" - chrześcijanie zbierali się w sobotę nocną porą, a z czasem przeszło się na niedzielny poranek. Dlatego też Sobór (ten zmyślony przez Kiko!) zrobił początek i zaaprobował celebrowanie Eucharystii w sobotę nocą...

Lecz w noc sobotnią zaczyna się już niedziela, jej pierwsze godziny. Sobór Watykański II mówi o "Mszy niedzielnej"; o Mszy św. odprawianej "szczególnie w niedzielę"; o "dniu, który nazwano "dies dominica" - "dniem Pańskim"...; "dlatego też niedziela jest świętem pierworodnym."

Kiko ośmiela się wszystko zafałszowywać, wyobrażając sobie zuchwale, że o wiele lepiej zrozumiał misterium paschalne, niż sam Kościół:

Kościół (jego kościół, paralelny do Kościoła katolickiego!) wyznaczył sprawowanie Eucharystii na sobotę wieczór, gdyż ten dzień jest o wiele wyraźniejszym znakiem. Sobota ma w sobie znacznie więcej nastroju świątecznego, w niedzielę bowiem jest już po święcie. Kiedy powracamy ze stadionu, myślimy już o poniedziałku i o pracy, podczas gdy sobotnia noc jest kulminacją święta.

 

Dziwna jest ta mowa pana Kiko! Można go, owszem, nazwać oryginalnym, stuprocentowym Żydem, lecz nie ma on prawa chwalić się, że jest dobrym katolikiem według tradycji i praw Kościoła. Uznaje to on sam, bo pisze:

Dla wielu te katechezy okażą się nowością, dla innych zgorszeniem...

Lecz jego pycha jest zadowolona:

Wy macie szczęście, żeście te rzeczy słyszeli, bo masa ludzi nadal trwa w nieświadomości.

Cóż, oświeconym jest tylko on!

Właśnie ponieważ za takiego uchodzi, neokatechumeni są mu ślepo posłuszni i dlatego, między innymi, jak długo trwa ich "Droga", a może trwać dziesięć lat i dłużej, nie uczestniczą w niedzielnej Mszy św. odprawianej w parafii...

Co gorsza, nie świecą też dobrym przykładem w zachowaniu przepisów liturgicznych, szczególnie tych odnoszących się do kultu Eucharystii; fakt iż nie wierzą w "realną Obecność", którą zawdzięczamy cudowi przeistoczenia, sprawia, że nie zwracają uwagi na okruchy konsekrowanych Hostii, które spadają na ziemię i są deptane z całkowitą obojętnością. Po niektórych Mszach św. u św. Jana na Lateranie służba kościelna musiała zmiatać i zbierać wiele ułomków Najświętszego Sakramentu... Wydaje się niemożliwym, żeby o tym nie powiadomiły i tego nie potwierdziły osoby, które były świadkami tego wszystkiego i które nad tym gorzko ubolewały.

Credo odmawia się dopiero po kilku latach "Drogi", Gloria śpiewa się nie zawsze i nie wszędzie; jako dziękczynienie po Komunii św. śpiewa się i tańczy dokoła "stołu"... Ołtarz dla nich nie istnieje... Nie składa się też Ofiary.

Zachowują się tak, jakby byli członkami innego Kościoła, równoległego, wyższego niż Kościół katolicki, w obrębie którego przecież - według Jana Pawła II - "nie jest dozwolone wprowadzanie nowych form i struktur według upodobania i fantazji jakiegoś uczestnika..." Papież przypomina, że liturgia "rozwija określoną pedagogię wiary i życia", toteż wzbronione są manipulacje, które nie uwzględniają "norm zatwierdzonych przez Kościół, których to norm biskupi, będący przewodnikami, opiekunami i stróżami całego życia liturgicznego, mają strzec we własnych diecezjach."

 

XVII

ŻYCIE PRZYSZŁE

Papież

W kwestii losu dusz ludzkich w życiu przyszłym Jan Paweł II pozostaje oczywiście wierny Tradycji apostolskiej, Magisterium Kościoła, powszechnej praktyce wiernych. I tak:

w kwestii czyśćca: przemówienie w Rzymie, na Verano, 1.11.1986; audiencja gen., 2.11.1983;

w kwestii piekła: audiencja gen., 30.09.1987; homilia w S. Anthony, Stany Zjednoczone, 13.09.1982; Anioł Pański, 1.11.1985.

Kiko

Poglądy Kiko na tajemnicę tamtego świata pełne są znamiennych luk, chociaż usiłuje mówić o Chrystusie zmartwychwstałym i o naszym zmartwychwstaniu w Nim i przez Niego.

Napomyka, owszem, o nowym życiu, o życiu łaski, lecz nie określa dokładniej, na czym ono polega. Robi wrażenie, że nie ma żadnego pojęcia o wewnętrznym życiu Trójcy Świętej, o uczestnictwie wybranych w światłości Słowa i w miłości Ducha Świętego i, co za tym idzie, w wiecznej szczęśliwości Boga.

W czasie jego "eucharystii" odmawia się modlitwy, śpiewa się, wykonuje się gesty obrzędowe, tańczy się, odprawia się pewną "liturgię", lecz ma się wrażenie, że wszystko na tym się zaczyna i kończy, ponieważ nic się nie mówi o osobistych praktykach pobożnych, o medytacji, o skupieniu, o zachowaniu milczenia, o dążeniu do głębszego zjednoczenia z Bogiem wedle przykładu Świętych, w oparciu o tradycyjne wskazania duchowości chrześcijańskiej, sięgające pierwszych wieków...

Lecz jest jeszcze coś: otóż nie wypowiada on ani jednego słowa o czyśćcu i o piekle. Nie ma w tym nic dziwnego, jeśli się weźmie pod uwagę, że wedle Kiko:

chrześcijaństwo uczy, że wszyscy już jesteśmy osądzeni i że sąd nad wszystkimi grzechami dokonał się na krzyżu Jezusa Chrystusa, który nam wszystkim przebaczył...

Wyrok Boga, nawet wobec łotrów i kryminalistów, polega wyłącznie na przebaczeniu i miłosierdziu.

Zresztą po jakim to grzechu człowiek potrzebowałby oczyszczenia lub zasługiwałby na wieczne potępienie, skoro nie jest dlań możliwe pełnienie dobra, ani unikanie zła?...

W końcu Kiko może powiedzieć pierwszemu z brzegu:

Jeśli ja jestem samym Chrystusem, a Chrystus zmartwychwstał, to i ja zmartwychwstałem...

Mógłby powiedzieć to sobie samemu i powtarzać innym pod warunkiem, że wszyscy odpowiedzieli na "wezwanie łaski". Lecz o takiej odpowiedzi na wezwanie łaski, które wymaga "wysiłku człowieka", on, zaślepiony luterańską herezją, nawet mówić nie może. A więc jaka jest ta jego "Droga", jeśli wola ludzka pozostaje bezczynna i bezwładna, bo sam Chrystus wszystko za nią uczynił?

On zajął twoje miejsce i moje...

Papież, objaśniając przypowieść o talentach, naucza, że

miarą sądu będzie współdziałanie z darem otrzymanym od Boga, współdziałanie z łaską, albo też jej odrzucenie/.../. Sąd, który Ojciec powierza Chrystusowi, będzie wedle miary miłości Ojca i naszej wolności.

Słowem, według Jana Pawła II, chrześcijaństwo nadaje

cały sens ludzkiej egzystencji w perspektywie nieśmiertelności i odpowiedzialności.

 

PODSUMOWANIE

Kontrast pomiędzy nauczaniem Jana Pawła II a katechezą Kiko jest rzeczywisty, głęboki, zasadniczy, nawet jeśli się nie zawsze i nie pod każdym względem takim wydaje i jeśli w tylu kwestiach pozostawia nas w niepewności, także dzięki stylowi wysławiania się Kiko, na które wpływa jego temperament, umysłowość, jego znajomość zagadnień biblijnych, teologicznych i historycznych, raczej fragmentaryczna i chaotyczna. Jakkolwiek bądź, jego katecheza ujawnia błędy i bezdyskusyjnie niezgodne z oficjalnym nauczaniem Kościoła.

Wielu neokatechumenów energicznie zaprzecza tej opinii i zapewnia, że w swoich wspólnotach nigdy nie widzieli i nie słyszeli niczego, co by naprawdę było przeciwne temu, co widzieli i słyszeli w swojej parafii. Lecz nie upłynie wiele czasu, a sami się przekonają o prawdzie, jeśli będą nadal słuchać i spokojnie się zastanawiać, jak już wielu z nich mi się zwierzyło.

Neokatechumenami bywają również księża, nawet biskupi, którym się wydaje, że różnice doktrynalne są pozorne, nieistotne, łatwe do usunięcia, podczas gdy trudno się nie cieszyć "owocami" "Drogi".

Jakimi "owocami"?

Aby ocenić ich wartość, trzeba koniecznie poczekać, aż dojrzeją. Prawda dla swego potwierdzenia potrzebuje tylko czasu: "Veritas filia temporis"

Zresztą niektóre tezy Kiko są echem pseudokultury teologicznej typowo posoborowej, na którą także wielu księży przychylnie spogląda, ponieważ nie zostali na czas przeciw niej immunizowani przez solidne przygotowanie teologiczne.

Mogą oni, niestety, pochwalać wręcz odmienną opcję, powierzchowną, pluralistyczną, importowaną od protestantów, oderwaną od Magisterium, niecierpiącą wszelkiej poważnej tradycji teologicznej, zwłaszcza tomistycznej..., i to przeciw wyraźnej woli Soboru Watykańskiego II , na który wciąż się powołują, a który punkt za punktem nie przyznaje im racji.

Świadomie napomknąłem o prawie niepowstrzymanym procesie protestantyzacji, który "zawdzięczamy" lawinie dzieł teologów niemieckich, holenderskich, austriackich, szwajcarskich, którzy przede wszystkim na polu egzegezy biblijnej ośmielają się dyktować prawa, a są z kolei służalczo naśladowani przez plejadę teologów włoskich, wykładających w naszych seminariach i na uniwersytetach papieskich. Nie wiadomo, w jaki sposób mógł Kiko przyswoić sobie błędy, które propagowane po trosze wszędzie, odnajdujemy wszystkie w książkach i artykułach Josefa Blanka z Saarbrü cken, otwartego antykatolika.

Uderza, iż u wszystkich występuje szeroko (coraz bardziej upowszechniona) preferencja (wyłączna) Pisma św. ponad Kościół i ponad Tradycję apostolską, zachowywaną na żywo w magisterium Papieży i Soborów:

Chrystianizm teologii orientującej się na Pismo św. należy przedkładać nad ten, który ma swoje źródło w Kościele.

Toteż

nie Kościół decyduje, co to znaczy być chrześcijaninem, lecz egzegeta.

Blank żąda, by

egzegeza w swej pracy uwolniła się znacznie bardziej od przesądów tradycjonalistycznych i dogmatycznych,

utrzymuje również, że

jest bezwzględnie konieczne odrzucenie dogmatów.

Wyraża myśl, że

sam Jezus nie chciał głosić "jakiejś prawdy wiecznej, ponadczasowej."

Dla niego prawda wiary

nie jest bezpiecznym posiadaniem, lecz procesem,

i z tym zgadzają się Kiko i Carmen, wedle nich bowiem

słowo Boże /.../ jest interwencją, wydarzeniem, zadziałaniem Boga,

wbrew tradycyjnej interpretacji słowa Bożego, pojmowanego jako "Logos, Idea, Myśl..."

Jeśli Blank sprzeciwia się

formułom tradycyjnym,

które

nie dają pewności, iż wyrażają dokładnie to, co miały wyrażać w przeszłości,

Kiko i Carmen wypowiadają się przeciwko

wszelkiemu kompleksowi prawd i traktatów, które się wykłada w naszych seminariach duchownych.

Według Blanka,

prymat papieski jest tylko opinią teologiczną;

Chrystus wcale nie dał prymatu Piotrowi, wcale też nie przewidywał następcy po nim:

prymat Papieża jest tylko rezultatem pewnej

szczególnej ewolucji socjologicznej i teologicznej

Nowy Testament nie zna też wcale "kapłaństwa ministerialnego",

nie jest ono niczym innym, jak wynikiem

rozwoju historyczno-socjologicznego.

Odnośnie Eucharystii Blank utrzymuje, że

interpretacja skąpych tekstów jest całkowicie rozbieżna we wszystkich prawie punktach.

Radosny bankiet eucharystyczny nie jest bynajmniej nowym kultem z jakimś sakralnym rytuałem.

Ktokolwiek bądź może przewodniczyć celebrowaniu Eucharystii.

Nie ma żadnego urzędu kościelnego z prawa Bożego.

Toteż celibat łączony z kapłaństwem ministerialnym jest niezgodny z Nowym Testamentem.

W starożytnym Kościele nie istniał sakrament pokuty,

dlatego też Kościół popełnił błąd,

odpuszczenie grzechów zastrzegając urzędowi kościelnemu.

TEORETYCY "DROGI NEOKATECHUMENALNEJ" MUSIELIBY TYLKO TEMU WSZYSTKIEMU PRZYKLASN¥Æ .

 

CZĘŚÆ DRUGA

STRESZCZENIE,

POTWIERDZENIA,

BILANS OGÓLNY

 

 

I

ROZWAŻANIA KOÑCOWE

A. Wstępne uściślenia

Zestawienie katechezy Kiko z nauczaniem Papieża nieodparcie zmusza do wniosku, że charyzmatyczny przywódca "Drogi Neokatechumenalnej" błądzi po bezdrożu.

Dosyć było przytoczyć wypowiedzi Jana Pawła II, najwierniejszego we wszystkim tradycji Kościoła powszechnego, i twierdzenia Kiko, wystarczyło przeanalizować jego Orientamenti, czyli tekst najbardziej znaczący i kompletny w porównaniu ze wszystkimi innymi, które go poprzedziły lub ukazały się po nim.

Pragnę, by to zestawienie pomogło przejrzeć na oczy wszystkim jego uczniom, którzy - zwłaszcza po głośnym liście Jana Pawła II do biskupa P.G. Gordes z dnia 30 czerwca 1990 r. - byli przekonani, że Papież jest z nimi, zatwierdza ich, zachęca i błogosławi.

W tym stanie rzeczy łatwo zrozumieć postawę Papieża, jeśli:

a/ zna wyłącznie strony pozytywne “Ruchu Neokatechumenalnego”, a nie wie nic o jego stronach negatywnych: jednych natury pastoralnej, innych natury dogmatycznej..., albo też

b/ zna dobrze obie strony Ruchu i wybiera milczenie, aby wielu - niezorientowanych i pozostających w dobrej wierze - opuściwszy Kiko, nie zostało skuszonych do odejścia od Kościoła, odwrócenia się plecami do Chrystusa, zapomnienia nawet o Bogu.

Biorąc pod uwagę obie hipotezy, uważam za swój święty obowiązek pisać w dalszym ciągu, czy to, aby Papież mógł wreszcie poznać prawdziwy stan rzeczy, jeśli go nie zna, czy też, aby "Droga" podjęta przez tylu neokatechumenów, po przeczytaniu tych kart, urwała się jak najprędzej wraz z odkryciem całej prawdy: nauczanej przez Papieża i zaprzeczanej przez Kiko Argü ello.

Właśnie triumf tej prawdy jest celem niniejszej pracy.

B. Milczenie niezrozumiałe i niebezpieczne

Lecz, niestety, prawda ta nadal jest bardzo poważnie zagrożona, bo chociaż zewnętrzne wystąpienia neokatechumenów są coraz bardziej ostentacyjne, coraz bardziej nagłaśniane, choć rozgłaszają oni swe sukcesy i przechwalają się "cudami" swego świadectwa dawanego wierze, to jednak doktrynalne założenia "Drogi" nadal pozostają ukryte przed szeroką publicznością.

Nie mówi się o nich w liście Papieża do biskupa Cordes... Kiko na ten temat nie puszcza pary z ust w "Krótkim komentarzu" do tego listu, jaki napisał; uważa też pilnie, by tych spraw nie poruszyć na którymś ze "Światowych Synodów Biskupów". Również autorzy przychylni Ruchowi zajmują się wszystkim oprócz podstaw teologicznych, które ten Ruch inspirują. Wyróżnia się wśród nich dziennikarz Giuseppe Gennarini; to on właśnie, z okazji "nadzwyczajnego spotkania Drogi Neokatechumenalnej" w czasie niedawnego "Światowego Synodu", z szumem ogłosił swój panegiryk, w którym napisał, że "sześć tysięcy wałów ochronnych wzniesiono przeciw sektom, gdyż tyle jest grup Ruchu czynnych na kontynencie europejskim."

Mogę wykazać, że te "grupy", jeśli dają się kierować owymi Orientamenti Kiko, tworzą sektę nie mniej niebezpieczną od innych, z punktu widzenia zarówno wyznawanych teorii, jak i działań praktycznych. Postawa biskupa Brescii, Bruno Foresti, biskupa Triestu, Lorenzo Belloni, i Episkopatu Umbrii, potwierdza moje zdanie. Ich zaniepokojenie podzielają inni biskupi i duszpasterze, nawet jeśli nie mają odwagi głośno się wypowiedzieć. "Można by zapełnić wiele kart krytycznymi ocenami Drogi Neokatechumenalnej nie tylko ze strony księży, lecz i biskupów niemalże z całego świata. W Anglii doszło dosłownie aż do tego, że porównuje się neokatechumenów do sekty Moon'a..."

Niestety, biskupi i duszpasterze, którzy przyjęli Ruch Neokatechumenalny, nie przejmują się podnoszonymi krytykami; ich interesują "fakty", są uszczęśliwieni, że mogą widzieć kościoły wypełnione, frekwencję na "Eucharystii", młodych entuzjastów itd. "Z owoców ich - powtarzają - poznacie ich."

Lecz właśnie te "owoce" budzą największe wątpliwości i obawy, gdyż to one powodują - w niezliczonych przypadkach - że "katechumeni" opuszczają "Drogę", dotknięci kryzysem sumienia, rozgniewani, rozjątrzeni, oburzeni przede wszystkim zachowaniem się "katechistów", upokorzeni i zgorszeni pewnymi "spowiedziami publicznymi", odstręczeni moralną presją, by sprzedali swoją własność, terroryzowani inkwizycyjnymi metodami, pozostawieni samym sobie, a często nawet prześladowani, gdy nie chcą już więcej słyszeć o "Drodze."

"...Odnosi się wrażenie, że się żyje pod jakimś reżimem ucisku - napisała kilka dni temu jedna z nich. - Korzystając ze swobody, pewne osoby panoszą się po wypędzeniu tych, co byli przedtem, a pozostali zawsze wierni Kościołowi. Chcielibyśmy odpowiedzi kogoś, kto stoi na czele, gdyż jest nie do przyjęcia, że to, co się dzieje, nie jest im wiadome; oni to raczej sobie lekceważą. Mówią, że wreszcie znalazł się ktoś, kto mówi prawdę. Czyżby przez 2000 lat Kościół nas oszukiwał? Nadal zachowywać wiarę przekazaną z odwiecznej tradycji jest trudno, także dlatego, że we własnej parafii jesteśmy poddawani nieustannej presji psychologicznej. Czego chce ten, kto stoi nad nami? Czy musimy na siłę iść za nim, przeciw czemu buntuje się cała nasza istota, a jeśli nie, to żyć w prześladowaniu?..."

Jest to n-ty już list, będący upustem gniewu i żalu, który do mnie przychodzi. A czytałem o wiele gorsze, opisujące absurdalny klimat wytwarzany przez “Ruch Neokatechumenalny”, zwłaszcza w małych ośrodkach...

Czy biskupi i księża znają te fakty? Czy wiedzą, że katechista jest jedynym "nauczycielem" prawdy, jedynym tłumaczem woli Bożej, najbardziej miarodajnym przewodnikiem duchowym itd., mimo że jest "laikiem", często nieukiem, arogantem, z głową nabitą teologicznymi dewiacjami Kiko?...

Pomimo tego wszystkiego zdarzają się nawrócenia szczere, przykłady cnót, świadectwa wiary. Lecz jest to wynikiem poziomu praktyki i stosunków w danej grupie, dyscyplinie, jaka w niej panuje, i uczestniczenia w liturgii... Jest to owszem wiele, ale nie wszystko, ponieważ wiemy dobrze, że w Kościele światło prawdy powinno przeważać nad zapałem duchowym i nad wszelkim przejawem życia. Bez tego światła zapał ustępuje miejsca uczuciowości, a bez oparcia o prawdę sąd umysłu zaciemnia się i wykoleja... Jedynie prawowierność jest podstawą prawej praktyki, inaczej popada się w pragmatyzm, równoznaczny z agnostycyzmem i sceptycyzmem, negacją chrystianizmu, odrzuceniem Słowa, apostazją od prawdziwego Kościoła składającego się z "synów światłości."

Jaką więc mogą mieć wartość i jak mogą być trwale pewne "nawrócenia"? Na szczęście ojcowska Opatrzność Boża uzupełnia braki, wynagradza dobrą wiarę i nie opuszcza "ludzi prawego serca".

Już czas przerwać tę zmowę milczenia o fenomenie "Drogi Neokatechumenalnej." Społeczeństwo ma prawo być poinformowane o Ruchu, który przybiera rozmiary międzykontynentalne, jest silny dzięki poparciu duchowieństwa i dzięki potędze finansowej, którą dysponują tylko bardzo nieliczne dzięki instytucje religijne. Jest konieczne, by prasa katolicka uwolniona od kompleksów "liczenia się ze względami" i /zrozumiałych, niestety/ obaw, zaczęła mówić wszystko: nie tylko o tym, co jest dobre /o czym wszyscy wiedzą wszystko/, lecz również, i ze szczególnym naciskiem, o tym, co jest złe, to znaczy o błędach w wierze, o nieuleczalnej awersji do Kościoła hierarchicznego, do Kościoła rzymskich Papieży, wielkich Soborów powszechnych, od Nicei do Trydentu, aż do nie zrozumianego i zdradzonego Soboru Watykańskiego II .

C. Nowa postać odwiecznego i wiekuistego ruchu "ODNOWY"

Zasługiwałbym bez wątpienia na naganę, gdybym w Ruchu Neokatechumenalnym widział samo tylko zło. Uznaję, że już sama jego nazwa jest świetna i zdradza pewien błysk geniuszu u tych, co ją obmyślili. Jest jak najbardziej oczywiste, że do "chrztu" ludzie dorośli mogą się na nowo przygotować i przeżyć go bardziej godnie i z inną dojrzałością duchową, nareszcie zdolni do przyjęcia w sposób bardziej świadomy i wolny obrzędu chrzcielnego, aniżeli kiedyś, rodzice bowiem chrzestni nie mogli ich w tym zastąpić, i stąd ta przydatność procesu wychowawczego, jako stopniowego uświadamiania sobie i rozumienia tego sakramentu, będącego fundamentem dla wszystkich innych.

Jest to prawdziwe przede wszystkim dzisiaj, nawet w narodach tradycyjnie "chrześcijańskich", gdzie Kościół liczy mnóstwo ochrzczonych niedowiarków, dla których łaska chrztu okazała się jałowa i bezpłodna, jak siewne ziarno zduszone bujną gęstwiną namiętności i światowych dążeń. Otóż Ruch zmierzający do ożywienia wiary w tę łaskę i rozwijania wszystkich możliwości życia wewnętrznego aż do "stanu człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa", taki Ruch musi być uznany za dar Boży dla Kościoła.

Wyjątkowość samej idei "Drogi" jest niezaprzeczalna. Polega ona na energicznym apelu, aby ponownie przeżyć swój chrzest, rozbudzić specyficzną moc "odrodzenia" w Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym, zapoczątkować bardziej autentyczne życie chrześcijańskie. Z tego punktu widzenia, "duchowość" przypomniana przez Kiko jest niewątpliwie fundamentalna dla wszystkich innych możliwych w Ciele Mistycznym.

To bowiem właśnie stanowi jakby duszę każdego szczerego "pierwszego" i "drugiego nawrócenia", rozumianego jako przejście od grzechu do łaski, od łaski do świętości. Mówimy tu o doświadczeniu najwznioślejszym, udokumentowanym przez całą literaturę hagiograficzną... A zresztą czy początek wszystkich zakonów - w osobach ich założycieli - nie kształtuje się w najściślejszym zespoleniu z charyzmatem tego przemieniania się w Chrystusa, które potem owocuje oszałamiającą aktywnością apostolską, ogarniającą wszystkie dziedziny i wszystkie poziomy życia ludzkich społeczności?

Powtarzam: idea "rozbudzenia", które ma zapoczątkować pewien typ życia "po chrzcie", jest opatrznościową nowością, która niezaprzeczalnie przyciąga i porusza aż do entuzjazmu. Tylko w takim rozumieniu zasłużyła ona na uznanie i zachętę ze strony Pawła VI i Jana Pawła II. Uznali oni bowiem "Drogę" za dzieło Ducha Świętego, który nie tylko po Soborze Trydenckim, ale i po Soborze Watykańskim II "sprawia, iż rodzą się impulsy do większej wierności wobec Ewangelii" i powstają "nowe instytucje, wprowadzające je w praktykę."

Przeto, biorąc pod uwagę jej głęboki zawiązek (nù cleo profondo) Droga Neokatechumenalna nie różni się istotnie od innych kierunków i ruchów reformy, które powodowały nieraz decydujący zwrot w historii Kościoła, nadając charakterystyczne znamię danej epoce. Niech wystarczy tu przypomnienie wspaniałego wpływu cywilizacyjnego, jaki wywarł w Europie zakon benedyktynów po upadku Imperium Rzymskiego. Zbyteczne tu jest wskazywać na powszechnie odczutą zmianę kierunku w średniowieczu, którą zawdzięczamy przesłaniu i działalności zakonów żebraczych i przynależnych do nich zasłużonych zakonów trzecich.

Wszystkim też jest znany bujny rozkwit duchowy, będący owocem kontrreformacji, zapoczątkowanej w Trydencie, a który wydał olbrzymie postacie świętych, pasterzy, teologów, mistyków, misjonarzy. Wystarczy wspomnieć charyzmaty Karola Boromeusza i Franciszka Salezego, Teresy z Avila i Jana od Krzyża, Ignacego Loyoli, Filipa Nereusza, Franciszka Ksawerego i stu innych do czasów Rewolucji Francuskiej.

W Kościele, licząc od czasów Oświecenia, pojawiło się mnóstwo rewelacyjnych inicjatyw o kipiącej żywotności, jedynej w swoim rodzaju: do dawnych i zasłużonych wspólnot zakonnych rozsianych po Europie, o głębokiej duchowości i nastawieniu humanitarnym, wkrótce dołączyło ponad 150 instytucji religijnych prowadzonych przez duchownych, lecz również przez ludzi świeckich, a wszystkie były niezmiernie aktywne we wszystkich dziedzinach życia Kościoła.

U schyłku tego stulecia, wstrząsanego bijącym w oczy, lecz i gorączkowym, ogłupiającym aktywizmem, gdy społeczeństwo wysławia i przedkłada "działać" ponad "modlić się" i "cierpieć", "mieć" ponad "być", uważam za swój święty obowiązek przypomnieć nieobliczalne zasługi sześćdziesięciu wielkich rodzin zakonów klauzurowych, "najwybrańszej cząstki owczarni Chrystusowej". "Zaiste - wypowiedział swój sąd Pius XI o tych zakonnicach - są to dusze najczystsze i najwznioślejsze, które swym cierpieniem, miłością i modlitwami pełnią w Kościele apostolstwo najbardziej uniwersalne i płodne, choć ukryte w milczeniu." "O wiele bardziej wspomagają rozwój Kościoła i zbawienie rodzaju ludzkiego te dusze, które stale poświęcają się modlitwie i pokucie, aniżeli ci, co swoja pracą uprawiają rolę Pańską; ponieważ gdyby te pierwsze nie sprowadzały z nieba obfitości łask dla nawodnienia owego pola, robotnicy ewangeliczni osiągnęliby ze swej pracy na pewno znacznie uboższe plony."

Słowem, "do sióstr klauzurowych /.../ należy prymat w służbie Bożej, którą jest nieustająca modlitwa, absolutne oderwanie się od wszystkiego i wszystkich, zamiłowanie do ofiary wynagradzającej za grzechy świata." I jeszcze słowa Pawła VI do nich zwrócone: "Kościół widzi w was najwyższy wyraz samego siebie: wy, w pewien sposób, jesteście na szczycie."

Obecnie istnieje ponad 1400 instytutów żeńskich z dziesiątkami tysięcy dusz rozsianych po całym świecie i poświęcających się wszelkim formom służby społecznej, a podtrzymywanych chrześcijańskim ideałem miłości, która się nigdy nie nuży. Któż nie zna wielkiego dzieła opiekuńczego, niemal ze swej natury heroicznego, Matki Teresy z Kalkuty? Wszystkim też znana jest działalność, rozwijana od ponad wieku przez Akcję Katolicką, która ma niewymierną zasługę wychowania do świętości setek wiernych wszelkiego wieku i z wszystkich warstw społecznych. Nie mówmy już o takich ruchach, jak Focolarini, Opus Dei, Odnowa w Duchu Świętym, Comunione e Liberazione i o innych nie do policzenia, dużych i małych wspólnotach wszelkiego typu, które powstały w okresie posoborowym, a są promowane przez laikat, kapłanów, biskupów... Niepodobna zliczyć "grup modlitewnych", "wolontariatu" i działalności apostolskiej w tysiącznych postaciach, rozwijających się w najbardziej heroicznym ukryciu i w anonimowości naprawdę godnej podziwu.

Byłoby otóż czymś niesprawiedliwym nawet samo porównanie kikowej "Drogi" do nieogarnionej masy dobra, realizowanego przez wszystkie inne "siły", którymi rozporządza Kościół... I byłoby absurdem sądzić, że Duch, które je wszystkie ożywia, różni się od Tego, który pobudza każdego z wierzących, by głębiej uświadamiał sobie swój chrzest, by wnikał w jego znaczenie, by ożywiał w sobie jego łaskę. Stawać się coraz bardziej "chrześcijanami", wrastać coraz głębiej w Ciało Mistyczne Chrystusa i wchłaniać żywotność nieustającego procesu śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, czyż nie oznacza to, że wszyscy jesteśmy wiecznymi katechumenami, zawsze z siebie niezadowoleni, zawsze udręczeni niezaspokojonym pragnieniem, by się upodobnić aż do utożsamienia się z Chrystusem, ukrzyżowanym i zmartwychwstałym?

Zasługa Ruchu Neokatechumenalnego, niezaprzeczalnie znaczna, sprowadza się do tego, że przypomniał on w sposób bardziej dobitny podstawowy obowiązek, zawsze z korzyścią odczuwany i przeżywany przez wszystkich wierzących, właśnie dlatego trzymających się - trzeba to koniecznie dodać - ścieżki prawowierności, czego nie da się powiedzieć o bardziej świadomych uczniach Kiko.

Przeto, jeśli jest działaniem otwarcie heretyckim projektować proces rechrystianizacji współczesnego świata proponując Drogę Neokatechumenalną, opartą na założeniach teologicznych Kiko-Carmen, również to jest zarozumiałością nie do zniesienia utrzymywać, że metoda "katechumenatu" przez nich wykreowanego jest jedynie ważna w Kościele... Aby dojść do takich stwierdzeń, trzeba by przekreślić historię, nie mieć pojęcia o żywotności Mistycznego Ciała Chrystusa, znieważyć miliony i miliony wiernych ożywionych wręcz innym duchem, wychowanych w innej szkole życia, godnych nieporównanie wyższego szacunku.

D. Niezaprzeczalne sukcesy

Sądzę, że Kiko ze swą "Drogą" nie może kusić się o osiągnięcie większych rezultatów od tych, które Kościół przyznaje swoim wielkim synom z czasów minionych.

Pomimo to jego dzieło może imponować, nawet jeśli się uwzględni to, że jest ono faworyzowane i cieszy się niezmiernym poparciem nowoczesnych środków komunikacji. Czytam, że obecnie Droga Neokatechumenalna, obecna także w krajach Wschodu, liczy ponad 10.000 wspólnot, czynnych w 3000 parafii, w 650 diecezjach, w ponad 80 państwach. W samych Włoszech tych wspólnot jest około 3000, obecnych w tysiącu parafii i 185 diecezjach.

Pozostają jednak dwa problemy do wyjaśnienia.

Czy te niewątpliwe sukcesy byłyby równie możliwe bez stosowania metody wprowadzonej i narzucanej przez Kiko i jego współpracowników?

Mam na myśli formowanie małych grup po 30-50 osób, które od "fazy kerygmatycznej" czyli przepowiadania, są ustawicznie na oku i pod opieką w okresie zwanym "prekatechumenalnym", a trwającym dwa lata. Z kolei następuje "przejście do katechumenatu", na dwa lata, wreszcie "katechumenat właściwy", bardziej intensywny i formacyjny - trzyletni, po zakończeniu którego następuje "wybranie", okres katechezy pogłębionej trwającej aż do "odnowienia obietnic chrztu".

"Droga" więc przeciąga się do ośmiu lat, rozwija działalność w obrębie parafii, gdzie z roku na rok organizują się nowe wspólnoty, z których każda wypełnia swój kurs, według własnego rytmu, skupiona przy swoim "prezbiterze", skutkiem czego parafia otrzymuje strukturę jakby małego układu atomowego, mającego swoje centrum w proboszczu.

Po zakończeniu "Drogi" grupy powracają do parafii, by ją "animować", dzieląc się mianowicie ze zwykłymi wiernymi bogactwem duchowym nagromadzonym w czasie długich lat formacji.

Wśród nowości bardziej charakterystycznych figuruje urząd "katechistów wędrownych"; są to ekipy neokatechumenów złożone z kapłana, któremu towarzyszy młodzieniec i prawie zawsze para małżeńska ze swymi dziećmi, wszyscy skierowani do głoszenia misji, co dotąd było zastrzeżone dla duchowieństwa. Ponieważ zrzekli się własnych dóbr, są utrzymywani przez wspólnoty, z których pochodzą.

Odpowiadając na postawione wyżej pytanie, sądzę, że prawdopodobnie Kiko, gdyby się nie posługiwał opisaną metodą, niewiele albo i nic by nie osiągnął, biorąc pod uwagę warunki socjokulturalne obecnego momentu historycznego. Mam na myśli głównie jego osobowość, jego niepospolite zdolności organizacyjne. Jest to pozytywny aspekt jego dzieła, któremu uczciwie nie można zaprzeczyć, nawet jeśli ta "metoda" powinna być na nowo przemyślana i poprawiona, przede wszystkim w swoim kontekście doktrynalnym, jak to dalej wyjaśnię.

 

II

PUŁAPKI NAJNOWSZEJ HEREZJI

O wiele poważniejsze jest pytanie drugie: Czy Kiko mógłby opracować swoją "Drogę", nie opierając się na założeniach teologicznych, ukazanych w moim krytycznym studium?

Jestem tego absolutnie pewien, że mógłby: po pierwsze, ponieważ na drodze "reform", także najbardziej rozległych i radykalnych, miał on poprzedników, liczne zastępy Świętych, którzy pozostali jak najwierniejsi Magisterium Kościoła. Kiko mógł i powinien był pójść w ich ślady, bez poświęcenia czegokolwiek ze swego programu; po wtóre, ponieważ "teologia" przez niego wybrana jest tak dalece błędną, że jego "metoda" pozbawiona została jedynej treści, jaką jest prawda, która mogłaby jej zapewnić rzeczywistą i trwałą skuteczność.

Stąd wniosek, że sukcesy przez niego osiągane należy przypisać najpierw łasce Bożej, które uzupełnia braki ludzkie, działając w duszach pomimo ignorancji, uprzedzeń i błędów, które w nich występują... Zawdzięcza się je, ponadto, wyjściowej postawie, ukształtowanej w uprzednim wychowaniu katolickim w rodzinie i w parafii, dzięki której "Droga" była tylko sposobnością, a nie przyczyną zmuszającą do wewnętrznego rozbudzenia. Rozumując logicznie, rzekomi dogmatycy Ruchu Neokatechumenalnego mogą raczej zgubić drogę zbawienia i zaprzepaścić odkupieńczą moc chrystianizmu, głoszonego przez Kościół katolicki. Zakończmy tę kwestię, cytując Kiko, który poucza, iż:

A. Kościół katolicki jest tylko jedną z dróg zbawienia

Jeżeli Kościół nie jest obiektywnie "jedyną deską ratunku, której wszyscy powinni się trzymać, by dostąpić zbawienia", to nie jest on jedynym Kościołem założonym przez Chrystusa, nie jest jedyną Owczarnią dla Jego owiec, wyższą od wszelkich innych religii, chrześcijańskich i niechrześcijańskich. A jeśli to przyjąć, to Droga Neokatechumenalna mogłaby mieć jako swą ostateczną metę jakikolwiek inny typ religii, obojętnie jaki... Jeśli "misją Kościoła" nie jest "ogarnięcie wszystkich ludzi, co są na zewnątrz .../ i wprowadzenie ich do wnętrza...", to jaki cel ma dzieło "katechistów wędrownych"? Byłoby ono niepotrzebne, jak i praca wszystkich misjonarzy rozsianych po świecie... Innymi słowy: jeśli nie jest konieczna przynależność do Kościoła jako społeczności widzialnej i hierarchicznej, Chrystus mógłby go nie zakładać, nie ustanawiać, nie nadawać mu własnych uprawnień...; nie rozkazałby Apostołom, aby szli na cały świat i przepowiadali wszystkim Jego Ewangelię...; nie powiedziałby, że będą zbawieni tylko ci, którzy uwierzą i zostaną ochrzczeni.

B. Hierarchia nie ustanowiona i nieuprawniona

Jeśli w Kościele katolickim nie ma ministerialnego kapłaństwa istotnie różniącego się od kapłaństwa wspólnego wszystkim wiernym, to nie ma też wcale żadnej Hierarchii. Kiko odrzuca "Kościół jurydyczny", właśnie dlatego, iż uznaje jedyne kapłaństwo Chrystusa. Logicznie z tego wynika, że Papież, biskupi i kapłani przypisują sobie władzę, której nie mają i nie mogą sprawować względem swoich wiernych. Lecz jeślibyśmy przyjęli tę hipotezę, jak może Kiko podpierać się prestiżem Papieża i czuć się silnym jego protekcją, cieszyć się z jego przychylności?... Dlaczego odwołuje się do autorytetu biskupów i potrzebuje współpracy kapłanów? Kim w rzeczy samej są oni jego zdaniem? Czy można wykluczyć z absolutną pewnością, że to, co się mówi o jego "Drodze", nie jest produktem kolosalnego złudzenia, zrodzonego z egzaltacji i religijnego fanatyzmu? Ktoś podejrzewa nawet intencję diabolicznego manewru; może idzie w tym za daleko, i miejmy nadzieję, że to podejrzenie jest tylko złośliwą insynuacją, obiektywnie nie uzasadnioną...

C. Tylko biblia

Kiko naucza "Słowa Bożego" jedynie z Biblii i przy interpretowaniu jej nie stosuje żadnego innego kryterium, jak tylko samą Biblię, porównując ze sobą miejsca paralelne. Ignoruje więc Tradycję i, w sposób szczególny, wypowiedzi Magisterium... Jego "katechiści", pozbawieni tego przewodniego światła, jaki chrystianizm mogą sami znać i innym przekazywać, zwłaszcza w krajach misyjnych?... Z tego względu ich apostołowanie jak może się odróżniać od nauk misjonarzy protestanckich?...

D. Żadnego odkupienia

Zarozumialstwo skłaniające Kiko do wyjaśniania Biblii bez pośrednictwa Magisterium zaślepia go do tego stopnia, że nie uznaje on charakteru głównie odkupieńczego dzieła Chrystusa, o którym świadczy każda karta Nowego Testamentu. I dla podparcia swojej tezy, ośmiela się nawet cytować Sobór Watykański II, którego dokumentów prawdopodobnie wcale nie czytał, gdyż nie są bynajmniej po jego myśli.

Zastanówmy się: po odrzuceniu faktu Odkupienia, z jakąż radosną nowiną mogą zapoznawać się "katechumeni" Kiko?... Jakąż nadzieją może być umocniona ich "Droga"?

E. Wolność badań

Powoływać się bezpośrednio na Biblię z wykluczeniem autorytetu Magisterium oznacza - zgodnie z protestancką tradycją irracjonalistyczną i fideistyczną - że panu Kiko brak zaufania do rozumu, co go odstręcza od jakichkolwiek dociekań w zakresie teologii spekulatywnej. Carmen Hernandez wyraża tę myśl, gdy krytykuje pojęcie Objawienia takie, jakie jest wykładane w seminariach duchownych: "Sięgając głębiej, jest tam zawsze kompleks prawdy i traktatów, w których Bóg to i to powiedział. U Izraela - dodaje - wcale tak nie jest." Przede wszystkim: także Izraelowi Bóg objawił prawdy obiektywne, dotyczące Jego samego i Jego dzieła; po wtóre, chrześcijanin powinien uczyć się i dociekać Objawienia jedynie pod kierownictwem Kościoła katolickiego.

Otóż Kościół katolicki istotnie podaje do wierzenia "kompleks prawd", czyli szereg "dogmatów", i żeby je wyjaśnić i włączyć w jedną, spójną i logiczną wizję, zachęca teologów do opracowywania "traktatów". Jeśli w seminariach założonych przez Kiko młodzi ludzie nie studiują teologii, by przyswoić sobie prawdę objawioną przez Boga i wykładaną przez Kościół, jego projekty odnowy Kościoła są czystym absurdem, mogłyby tylko zrodzić nowe herezje, doprowadzić do schizmy..

Carmen udowadnia, że wcale nie zrozumiała Odkupienia, gdy twierdzi, że ono "jest zawsze abstrakcją, oderwanym pojęciem".. jak gdyby prawdy dotyczące tajemnic Bożych nie wymagały potężnego wysiłku abstrakcyjnego myślenia, jak gdyby "idea" nie była refleksem światłości Słowa, Logosu... I z każdego punktu widzenia arbitralnie postępuje ten, kto po hegeliańsku rozumie "Słowo Boże" jako doraźną "interwencję", "wydarzenie", "zadziałanie". "Słowo Boże" jest samym Bogiem, a Boga nie można zredukować do "wydarzenia". On jest Aktem Czystego Istnienia, niezmiennym, wiecznym.

F. "Droga" na oślep

Fundamentalną przesłanką zbawienia jest dramatyczna, realna rzeczywistość grzechu, grzechu rozumianego jako fakt moralny, zakładający możliwość wyboru. Jednak zdaniem Kiko ten wybór nie jest dla człowieka możliwy, gdyż nie może on pełnić dobra ani oprzeć się złu. Otóż jeśli wola ludzka ze swej natury nie jest zdolna do czynienia wyboru, to nie jest też możliwy "grzech", z kolei nie może więc być żadnego "nawrócenia". A jeśli tak, to nie ma sensu rozprawiać o "Drodze", a głoszenie jej przez Kiko jest czystą iluzją.

"Droga na oślep!" - także dlatego, że jest źle zaprogramowana. Gdyby tę "Drogę" oświeciła wiara, byłaby ona stopniową, mądrze dostosowaną do wewnętrznego usposobienia wiernych, byłaby procesem coraz głębiej pojmowanego i przeżywanego misterium chrześcijaństwa... Szczytem zaś najwyższym postępu duchowego "konwertyty" jest Eucharystia, stanowiąca "serce" Kościoła, centrum kultu, cel wszystkich innych sakramentów, preludium życia wiecznego. Lecz Eucharystia, według Kiko, nie jest tym wszystkim, gdyż od samego początku "Drogi": daje prawo do Eucharystii wszystkim, nawet - jak zobaczymy - kryminalistom, bezbożnikom, złodziejom i prostytutkom...

Jesteśmy zatem poza drogą. Wiarę, historię, liturgię, życie wewnętrzne - wszystko bierze się pod nogi, wszystko jest podeptane i to beztrosko. Chrzest, który ma być początkiem życia chrześcijańskiego, znakiem "odrodzenia: człowieka w Chrystusie", jest celebrowany na zakończenie "Drogi", jak gdyby już potem niepotrzebny był dalszy wysiłek na "Drodze", co nie zna postojów, i w pracy nad "odrodzeniem", które nigdy nie jest doprowadzone do końca.

G. Ani grzechu, ani pokuty

Jeśli wola ludzka nie odpowiada za grzech, trzeba go - zdaniem Kiko - przypisać jedynie wpływowi diabła, któremu niepodobna się oprzeć: człowiek jest "igraszką demonów. Stał się niewolnikiem Złego. Zły jest jego panem..." Właśnie dlatego człowiek nie jest w stanie obrazić Boga, któremu też nie jest winien żadnego zadośćuczynienia, i stąd może spodziewać się wszystkiego jedynie od Chrystusa, którego śmierć mimo to nie ma znaczenia "zadośćczyniącej ofiary". Tym się tłumaczy, dlaczego Kiko nie chce nic wiedzieć o żadnych "ofiarach": Boża sprawiedliwość ich nie wymaga.

Głosząc takie "prawdy", Kiko nie liczy się z tym, że staje w opozycji do całego mnóstwa tekstów Pisma św. Jak więc może nowa wspólnota wyruszać w Drogę, opierając się na pierwszej "nodze" swego "trójnoga", na "słowie Bożym", według którego Chrystus zbawił człowieka, ponieważ oddał się na ofiarę za jego grzechy, zadośćczyniąc sprawiedliwości Bożej? Czy nie mamy do czynienia z Drogą, która zmierza do przepaści najbezbożniejszej herezji? Krzyż może być "chwalebny" dla neokatechumenów tylko wtedy, jeśli jako narzędzie i symbol śmierci Jezusa jest dla nich najwznioślejszym i dotykalnym wyrazem Jego miłości do Ojca, obrażonego przez grzech i przebłaganego Jego ofiarą.

Jest to jedyny sensowny język dla każdego, który wyrusza w Drogę, by się stać chrześcijaninem w całym tego słowa znaczeniu.

 

H. le zrozumiana moc zmartwychwstania

Negując realną rzeczywistość grzechu jako obrazy Boga i, w konsekwencji, obowiązek zadośćuczynienia Bogu i konieczność "ofiary", Kiko pojmuje śmierć Chrystusa nie jako Jego ekspiacyjną ofiarę, lecz jedynie jako "przejście" do prawdziwego życia lub powrót do Ojca, jako Jego Paschę. I właśnie mocą swego zmartwychwstania wydziera On spod władzy śmierci również ludzkość, w Nim przywróconą Ojcu. Tak więc Pascha jest przyczyną naszego odrodzenia, Pascha, która jawi się jako centralne misterium zbawienia.

Misterium to jednak zostało głęboko zafałszowane, ponieważ zlekceważono tu absolutnie pewną treść dogmatu, zawartego w źródłach Objawienia i głoszonego przez Magisterium. Mówiłem o tym powyżej, referując myśl Jana Pawła II, według którego odkupienie zawdzięczamy ofierze Krzyża, najwyższej przyczynie, która wysłużyła nam zbawienie.

Jeszcze parę uwag

- Według Kiko śmierć /wraz z lękiem, który wywołuje/ jest najgorszym złem, gdy tymczasem według wiary katolickiej śmierć jest tylko następstwem grzechu, a grzech jest korzeniem wszelkiego zła;

- toteż by odnieść zwycięstwo nad śmiercią, trzeba było najpierw odnieść zwycięstwo nad grzechem;

- lecz to nie byłoby możliwe na mocy śmierci Chrystusa, rozumianej zwyczajnie jako fakt biologiczny: potrzeba było, by Jego śmierć miała walor moralny aktu kultu, to znaczy, by Chrystus podjął ją jako najwyższy akt miłości ku Ojcu i aby była przyjęta jako ekspiacja za grzech jako obrazę Boga.

W rezultacie, dystansując się od takiego rozumienia rzeczy, Kiko nie wie, jak wytłumaczyć śmierć Chrystusa. Dla Jezusa Chrystusa, Słowa Wcielonego, czymś naturalnym było bytowanie w chwale Bóstwa, mógł przeto przyjąć naturę ludzką niecierpiętliwą i tak samo polecić człowiekowi obchodzić swoją Paschę, jako przejście od śmierci do życia. Innymi słowy, Kiko nie rozumie, że prawdziwą śmiercią jest tylko grzech, a prawdziwym życiem jest głównie życie łaski, jako odzyskanie przyjaźni z Bogiem.

I. Sakrament paschy?

Zaprzeczając ofierze krzyża, Kiko odrzuca również ofiarę ołtarza. Eucharystia nie uwiecznia - jego zdaniem - krwawej ofiary złożonej na Kalwarii, ponieważ "ta liturgia jest sakramentem przejścia Jezusa Chrystusa od śmierci do zmartwychwstania" i - tak pojmowana - przedstawia ona drugą "nogę" "trójnoga", który tworzy Drogę Neokatechumenalną: "Kościół głosi Zmartwychwstanie zasadniczo poprzez Eucharystię. Eucharystia jest obwieszczeniem, jest kerygmą powstania Jezusa Chrystusa ze śmierci/.../. Jest Paschą, jest sakramentem wiecznym i działającym, w którym Duch działa i wskrzesza umarłych, którzy uczestniczą i spożywają ten chleb i piją z tego kielicha..." Jest "uobecnieniem zwycięstwa nad śmiercią..."

Znajdujemy się dokładnie na antypodach wiary katolickiej. Kiko sfałszował formę i treść, znak i rzecz oznaczoną w liturgii celebrowanej przez Kościół od dwóch tysięcy lat, wymyślając inną, całkowicie swoją.

Zamiast ołtarza postawił stół; lecz usuwając ołtarz, pozbył się "sakramentalnego kapłaństwa", zarazem i Kościoła hierarchicznego... Słowem, skończył na tym, iż pozbawił wiernych "szczytu i źródła całego kultu oraz życia chrześcijańskiego". Zdradzając misterium eucharystyczne, Kiko pozbawił swoją metodę rechrystianizacji wszelkiej możliwej skuteczności odnowicielskiej.

J. Ciało mistyczne nie mające "serca"

Przewrót w liturgii katolickiej powoduje następstwo jeszcze bardziej godne ubolewania, mianowicie odrzucenie "Obecności eucharystycznej" zawdzięczanej cudowi przeistoczenia, jak już stwierdziłem powyżej.

Może nawet bezwiednie, Kiko przychylnie traktuje świeżą teorię heretycką o "transsygnifikacji", potępioną przez Pawła VI.. Tak naprawdę, jego zdaniem, przez słowa konsekracji istota chleba (w znaczeniu ontologicznym, obiektywnym) nie ulega zmianie; przez konsekrację chleb uzyskuje jedynie nową wartość, jako że się odnosi do Ducha Chrystusa, który zmartwychwstaje i wskrzesza wierzących. Jego obecność realizuje się nie przez to, że chleb staje się Jego Ciałem, lecz tylko dzięki temu, że chleb staje się symbolem tego Ciała zmartwychwstałego w przejściu ze śmierci do życia, z poniżenia do chwały.

A więc sam w sobie i sam przez się - co do swej istoty - ten chleb pozostaje nadal zwyczajnym pokarmem człowieka i dlatego nie należy mu się adoracja, podobnie jak okruchom, które pozostają lub spadają ze stołu. "Ten chleb - tłumaczy Kiko - był już przedmiotem świętowania u ludów pogańskich, jako nowy chleb, po nadejściu wiosny. Dla Izraelitów ten chleb otrzymuje nową treść, nowe znaczenie: wyjście z Egiptu. Jezus nadaje mu jeszcze inne, nowe znaczenie: ten chleb jest moim ciałem, które się wydaje na śmierć za was. Jezus Chrystus nie wymyśla znaku, który był znany od najdawniejszych czasów; nadaje temu znakowi pełnię znaczenia, nowe znaczenie. Ponieważ On dopełnia Paschy, On dokonuje przejścia od niewoli śmierci do Ziemi Obiecanej, którą jest przybycie do Ojca, szczęśliwość, Jeruzalem prawdziwa..."

Zastanawiając się nad tego rodzaju egzegezą Ostatniej Wieczerzy, uznaję, że Jezus mógłby urzeczywistnić swoją obecność także w taki sposób i w granicach, o których mówi Kiko. Lecz w dziedzinie nadprzyrodzonej "czysta możliwość", jeśliby nawet była przedmiotem hipotezy teologicznej, nie będzie nigdy konkretną treścią Objawienia, czyli prawdą, w którą trzeba wierzyć i którą trzeba żyć.

Krótko mówiąc, ta egzegeza kontrastowo odbiega od Tradycji i uroczystego Magisterium Kościoła katolickiego, co wystarcza, by ją odrzucić jako heretycką.

Otóż gdy już przekreślił Eucharystię, największy ze wszystkich sakramentów, jedyne i nieogarnione Serce Kościoła, jak może Kiko ważyć się na formowanie "wspólnot neokatechumenalnych"? Brakuje im owego "Centrum przyciągania", które pociąga i wszczepia w Siebie wszystkich ich członków, jednocząc je z Bogiem i pomiędzy sobą. A więc wspólnoty bez duszy, pozbawione życia. Jakich osiągnięć mogą się spodziewać?... jak długo trwać będzie zapał dotychczas okazywany?...

K. Łudzące pozory

Sukces i szybkie rozprzestrzenianie się Drogi Neokatechumenalnej w dużej mierze należy przypisać oddziałującym na psychikę i spektakularnym elementom, które charakteryzują życie tych wspólnot; tu wszystko jest zaprogramowane w sposób ścisły, skomplikowany, mechaniczny, zdolny ludziom na to nie przygotowanym zaimponować nowością aparatu, śpiewów, gestów, obrzędów, ustalonych "odcinków" "Drogi", a nawet języka, który Kiko zapożycza ze źródeł hebrajskich, popisując się erudycją biblijną, jakby godną pozazdroszczenia...

Ulegając manii "pierwotności" nabrał przekonania, że "chrześcijanin, jeśli naprawdę chce się odnowić, nie może odcinać się od swych korzeni, gdyż i prawdziwe odnowienie się chrześcijaństwa będzie powrotem do źródeł, do korzeni...

Takie twierdzenie budzi odruch zaprzeczenia, ponieważ mamy pewność, że nowość chrześcijaństwa jest absolutna, wieczna, podobnie jak nowość przesłania ewangelicznego, jak jedyna i Boska Osoba Chrystusa, jak "źródlane" jest Jego objawienie Ojca. Stąd "starożytnym" jest tylko świat hebrajski, ponieważ jego kultura została przezwyciężona, zanikły jego rytuały i obrzędy, jako że nie okazały się niczym więcej, jak obrazami, zapowiedziami, cieniami "Nowego Przymierza", jedynej rzeczywistości, która istnieje i ma w sobie i sama przez się znaczenie definitywne i wieczne.

Odnosi się wrażenie, jakby neokatechumeni chcieli być strażnikami tych "cieni"; czcząc znaki, zdają się zapominać o rzeczywistości, na którą znaki wskazują, a która stanowi najprawdziwsze bogactwo Kościoła .

Zreasumujmy więc pobieżnie te błędy:

- grzech nie jest naprawdę grzechem, gdyż jest niedobrowolny...

- nawrócenie nie jest rzeczywiste, ponieważ jest niemożliwe dla człowieka, niezdolnego do wyboru czy to do dobra, czy to do zła;

- żal za grzechy, pokuta, zadośćuczynienie nie mają sensu dla kogoś, kto w ogóle nie mógł obrazić Boga;

- zbawcze oddziaływanie Chrystusa nie jest skuteczne, ponieważ pozostawia człowieka - w jego wnętrzu - grzesznikiem;

- Jego śmierci nie da się rozsądnie wytłumaczyć, ponieważ Jezus, Słowo Wcielone, mógł bez umierania uwolnić człowieka z niewoli śmierci;

- samo Jego zmartwychwstanie było bezpożyteczne, ponieważ rozporządzając najbogatszą, niewyczerpaną żywotnością, nie potrzebował "powracać do życia";

- gdy się nie uzna zasługi śmierci-ofiary /najwyższego aktu miłości/, zmartwychwstanie nie może być otoczone chwałą, mieć charakteru "nagrody";

- Kościół, społeczność ze swej istoty jak najbardziej religijna, nie ma własnego kultu, ponieważ - oczywiście według Kiko - nie składa żadnej ofiary:

- pozbawiony Eucharystii, jako Boga-z-nami, Kościół nie posiada ani widzialnej podstawy, która nadaje mu byt i w istnieniu podtrzymuje, ani ośrodka, dokoła którego mógłby skupiać swe życie, ani Pokarmu, który by go karmił i umacniał;

- nie mając kapłaństwa ministerialnego, sakramentalnego, nie ma też wcale widzialnej Hierarchii, jest więc społecznością anarchiczną i bezgłową;

- chrzest, do którego Droga Neokatechumenalna ma prowadzić, jest "odrodzeniem" bardziej pozornym, niż rzeczywistym, ponieważ wcale nie jest jasne, czy obdarowuje nowym życiem nadprzyrodzonym, które zawdzięczamy łasce uświęcającej i praktykowaniu cnót wlanych, moralnych i teologalnych, wysiłkowi, by trwać w łączności z Bogiem, stanowiącej preludium uczestniczenia w życiu trynitarnym... Wszystko to nie miałoby żadnego sensu, jeśli człowiek w swej głębi pozostaje grzesznikiem, niewolnikiem namiętności, niezdolnym do zapanowania nad sobą, do poprawy z własnych braków i błędów, do zdobywania się na heroizm, naśladowania Świętych, przemieniania się w Chrystusa... Jeżeli wszystko przyznaje się Bogu, a człowiekowi zgoła nic (gdyż człowiek ma biernie oczekiwać wszystkiego od Boga), Drogę Neokatechumenalną czeka niewątpliwie upadek, gdyż działa bez celu...

- słabość i bierność woli ludzkiej jest tak wielka, że tylko zbawcze oddziaływanie Chrystusa Zmartwychwstałego unieszkodliwia tę niegodziwą grę szatana, i to do tego stopnia, iż wyklucza konieczność kary czyśćcowej, a tym bardziej możliwość potępienia: "Kościół zbawia wszystkich, ponieważ przebacza wszystkim. Jeśli jest on Chrystusem, a Chrystus jest Bogiem, to sam Bóg im przebaczył z góry. Kościół nie osądza, nie stawia wymagań, natomiast zbawia, leczy, przebacza, wskrzesza..." Otóż te zapewnienia, którymi triumfalnie się wymachuje, nie sprzyjają ćwiczeniu się w bojaźni Bożej, osłabiają ludzką wolę, prowadzą do zarozumiałej pewności siebie. Droga podjęta w przekonaniu o niezawodności końcowego sukcesu prowadzić może jedynie do ruiny. Tego właśnie Kościół zawsze nauczał, a potwierdzało to doświadczenie Świętych.

 

 

III

ZLEPEK PRZESADY, DWUZNACZNOŚCI, BŁĘDÓW

 

Zlepek, o którym mowa, znajduje się w dwóch pomniejszych skryptach Kiko i Carmen: pierwszy, z r. 1974, nosi tytuł "Wskazówki (Orientamenti) dla ekip katechistów dla Shema"; drugi, opracowany na podstawie katechez z r. 1972 z dodatkiem z r. 1986, pod tytułem "Wskazówki" (Orientamenti) dla ekip katechistów dotyczące odnowienia pierwszego skrutynium przed chrztem."

Nie dołączam prawdziwych i właściwych komentarzy, ponieważ tekst ich nie potrzebuje, również i dlatego, że łatwo dostrzec kontrasty z tym wszystkim, co myśl chrześcijańska /a także rozsądek/ wchłaniała w siebie przez tysiąclecia w spontanicznym procesie przyswajania Prawdy objawionej. Niektóre cytaty potwierdzają to, co już zostało wyjaśnione, inne przynoszą interesujące nowości, godne uwagi, gdy się chce mieć całościową wizję fenomenu "neokatechumenalnego". Nie pominę krótkich informacji dodatkowych, mniej lub więcej dyskusyjnych.

  1. Co się robi w "Drodze"
  2. W pewnym okresie: "...Nie robi się nic. Żadnej troski o parafię, żadnego odwiedzania chorych, nie robi się nic innego, tylko się słucha Słowa..." Dokładnie to, na co się użalają biskupi i proboszczowie, oskarżając "Drogę", że jest wyosobniona i paralelna do całej wspólnoty parafialnej i diecezjalnej i że się nie włącza organicznie do normalnej pracy duszpasterskiej".

  3. Stanowisko i uprawnienia katechistów.
  4. Otóż oni - nie przejmując się tym, że obrażają przyzwoitość i grzeszą arogancją - mają charyzmat egzorcyzmowania katechumenów, udzielania im "łaski dostatecznej", rozróżniania, kto ma wiarę, a kto jest jej pozbawiony.

    "Kościół - przez kogo jest reprezentowany? Przez katechistów, przez nas, wtedy gdy jesteśmy na służbie, gdy jesteśmy odpowiedzialni za inicjację chrześcijańską..." Rzeczywiście, najbardziej wiarygodne świadectwa zapewniają, że katechista w osobistym i bezpośrednim kontaktowaniu się z wiernymi oświadcza, że jest "samym Bogiem", a co najmniej "Aniołem Bożym"; w publicznych spowiedziach dręczy on sumienia neokatechumenów, wyciągając z nich poniżające samooskarżenia, wytwarzając klimat terroru, rozpętując prawdziwe burze podejrzeń, nienawiści... Pewna kobieta - sama mi się zwierzyła - została zmuszona do publicznego oświadczenia, że była prostytutką, chociaż nigdy nią nie była; katechista więc ma prawo ćwiczyć w pokorze nawet zmuszając do kłamstwa.

    Tylko ten, kto we wszystkim i całkowicie jest posłuszny katechiście, jest "dobrym i w porządku."

    Ale kto ma jakieś zastrzeżenia i nie zadowala ich we wszystkim, - "niczego nie zrozumiał" i traci w grupie wszelki szacunek i wpływ. "Podobnie niweczy się zaufanie do kapłanów, gdyż wmawiają bez końca, że nauczycielami wiary, sędziami charyzmatów, właścicielami i rozdawcami Ducha Świętego są tylko oni, katechiści, i że z racji tego przywileju trzeba ich słuchać i okazywać uległość bez dyskusji..." Jest to cytat z listu opatrzonego podpisem.

  5. Plotkowanie przeciw duchownym
  6. W przypowieści o faryzeuszu i celniku Kiko w tym pierwszym widzi mnicha, a w celniku - prostytutkę... "Na tych zebraniach - opowiedziano mi - gada się bez końca na księży, na duchowieństwo, że przez 2000 lat nie potrafili wiele zdziałać. Za to Kiko jest "Słowem", którego trzeba słuchać. Tam zwłaszcza, gdzie "księża niczego nie rozumieją".

  7. "Dopiero dzisiaj Kościół odkrywa,
  8. że jego pierwszym zadaniem jest ewangelizować..." Czyżby to odkrycie było zasługą neokatechumenów? Zanim pojawił się Kiko, nikt nie zrozumiał i nie posłuchał rozkazu Jezusa, by "iść na cały świat i głosić Ewangelię wszelkiemu stworzeniu"? Czy choćby wybór pierwszych diakonów nie był spowodowany troską Apostołów, by nie zaniedbywać "słowa Bożego" dla obsługiwania stołów"?

  9. Grzech pierworodny?
  10. W kwestii grzechu pierworodnego zarzuca się oszczerczo św. Augustynowi, że miał go jakoby zredukować do "małej skazy jurydycznej"... Święty mógłby odpowiedzieć panu Kiko słowami, których użył w polemice z Julianem z Eklany, pelagiańskim biskupem: "grzech pierworodny nie jest moim wynalazkiem, ponieważ wiara katolicka zawsze, od starożytności, głosiła jego istnienie; lecz ty, który go zaprzeczasz, jesteś niewątpliwie stronnikiem nowej herezji..." Św. Augustyn w innym, ostro polemicznym dziele "Contra Julianum", w obronie tradycyjnej prawdy wiary mógł również przytoczyć świadectwa św. Ireneusza, św. Cypriana, św. Hilarego z Poitiers, św. Ambrożego, św. Bazylego, papieża Innocentego I i jeszcze kilkunastu innych wybitnych biskupów.

  11. Obrzęd chrztu:
  12. "...Jest bardzo ważne, by chrztu udzielać tak, jak to czynił Kościół pierwotny, w całkowitej nagości..."

  13. Upadek Kościoła :
  14. "Czy my widzieliśmy kiedy dorosłego chrześcijanina? Ja dożyłem do dwudziestu pięciu lat i nie spotkałem ani jednego chrześcijanina /.../. Ci wszyscy chrześcijanie, co przychodzą i wypełniają kościoły, kiedy nam dali świadectwo dojrzałego chrześcijaństwa?..." "W całym swoim życiu nie spotkałem ani jednego chrześcijanina."

  15. "Droga" nie jest dla wszystkich.
  16. Kiko przeczy sam sobie, ponieważ raz głosi, że katechumenat jest obowiązkowy dla wszystkich, niezbędny /dla rechrystianizacji świata/. Kiedy indziej natomiast mówi coś wręcz przeciwnego: "Nie wiesz ty, czy Pan może cię wybrać albo też nie do tej drogi..."

  17. Bardzo późno zaczynają się modlić
  18. katechumeni, dopiero po paru latach. "Chcemy, żebyście na zebraniach, które będziemy mieli, od tego momentu aż do drugiego skrutynium i dalej, żebyście rozpoczęli po trosze się modlić, jak teraz was nauczymy. Do dzisiaj nie za bardzo uczyliśmy was modlitwy, ponieważ żeby się modlić, trzeba koniecznie, żebyście odczuwali potrzebę modlitwy..." Lecz któż nie wie, że "potrzebę modlitwy" powinno się pobudzać tak jak apetyt, gdyż jest ona bardziej konieczna niż chleb? Uczucie, także i nade wszystko w tej sprawie, powinno być poprzedzone i pobudzone refleksją.

  19. Chrześcijaństwo bez wysiłku woli?
  20. "Potępiliśmy to, że praktykujemy chrześcijaństwo na sposób wolontariuszy. Czyli że zobowiązujemy ludzi do angażowania swych sił, kiedy jeszcze nie mają woli oświeconej przez Ducha Świętego..."

  21. "Nie ma małżeństwa poza chrześcijaństwem"...
  22. Kiko nie uznaje "małżeństwa poza chrześcijaństwem"... Twierdzenie jak najbardziej dyskusyjne... Jeśli się małżeństwa nie uznaje i nie zawiera jako sakramentu, powinno ono być rozumiane i przeżywane przynajmniej jako kontrakt naturalny, na pewno bardziej święty i zobowiązujący od wszystkich innych.

  23. Eucharystia również dla ateistów i kryminalistów.
  24. Kiko zezwala na to: "W czasie okresu prekatechumenalnego (czyli przez dwa lata i dłużej) my nie wtrącaliśmy się do waszego życia. Przez ten czas nie powiedzieliśmy ani słowa o seksie, o pracy...; jeden ma przyjaciółkę, inny kradnie, jeszcze inny zabija lub pozwala zabijać... to nie ma znaczenia! Nie wtrącaliśmy się wcale do waszego życia. A w Rzymie można znaleźć wszystko! Jest tu świetny urodzaj na co tylko chcecie, w tym właśnie czasie! Żądaliśmy tylko jednej rzeczy: żebyście przychodzili na wysłuchanie słowa Bożego raz w tygodniu i na celebrowanie Eucharystii. Każdy dalej robił to, co chciał..."

    Lecz czymże jest dla Kiko Eucharystia? On albo nie wierzy w rzeczywistą Obecność, stąd chleb konsekrowany w swej istocie pozostaje dla niego zwyczajnym chlebem... albo też przyzwala na świętokradztwo...

  25. Ujemna ocena wartości świeckich.
  26. "...Żaden ojciec nie chce, by jego syn był jakimś nieudacznikiem, biedakiem: wszyscy chcą być kimś! Zrealizować się, zabezpieczyć. Dlatego we wszystkich rzeczach szukamy życia, oto tu jest problem. Ktoś tam szuka swego życia w pracy. Życie! I właśnie to jest bałwochwalstwo. I szuka człowiek życia w rodzinie. I cóż wtedy robi taki człowiek? Jest bałwochwalczy kult rodziny. Robimy z rodziny idola. Coś, co ci daje życie. I z pracy robimy coś, z czego chcemy mieć życie. Staramy się o to, żeby "być", realizować się i tym jesteśmy całkowicie zaślepieni. To się nazywa "ja", ego, egoizm..."

    - A więc dobra doczesne nie są już darem Bożym? A więc można "bałwochwalcą" nazwać człowieka, który zdobywa je własną pracą dla siebie i własnej rodziny i prosi o nie Boga w modlitwie?

  27. Pan Jezus każe nienawidzić rodziców i krewnych.
  28. Kiko jest o tym przekonany: “"Jeśli ktoś idzie za Mną i nie nienawidzi swego ojca, swej matki, swojej żony, swojego męża, swych braci, swych dzieci, nie może być moim uczniem." Te słowa są dla nas niebezpieczne, bo możemy powiedzieć: Ja ich nie rozumiem. Bóg jest przecież samą dobrocią, a każe nienawidzić? Wiecie, że niektórzy tłumacze pozmieniali "nienawidzić" na "stawiać na drugim miejscu", "kochać mniej", lecz pogłębiona egzegeza stwierdziła, że ten wyraz brzmi: nienawidzić, że inne przekłady nie są dokładne. Taki jest przekład Biblii Jerozolimskiej i tak nam przekazała to słowo Biblia Jerozolimska. Dla tego, kto słucha tego słowa z dobrą intencją, z umysłem nastawionym na "słuchanie", to Słowo jest Życiem...”

    Komentarze nie są tu potrzebne. Lecz właśnie co do Biblii Jerozolimskiej: tekst oryginalny komentarza brzmi: “Hebraizm. Jezus nie nakazuje nienawiści, lecz ma na myśli całkowite i rzeczywiste oderwanie się.”

  29. Wspólnota majątkowa?
  30. Byłby to przyszły reżim Kościoła: “Na wielu zebraniach ludzie buntują się i nie chcą sprzedawać swoich dóbr, i myślą, że ma się złożyć jakąś drobną jałmużnę... Nie rozumiecie tej sprawy. Powiem wam teraz jedną rzecz: czy nie uzgodniliśmy, bracia, że wspólnota ma być "sakramentem Jezusa Chrystusa" i że jest przyszłą ludzkością? Czy nie powiedzieliśmy, że "sakramentem zbawienia" jest niebo, miejsce, gdzie wszyscy są braćmi? Jest to miejsce, gdzie nie ma ani biednych ani bogatych, gdzie jest ścisła wspólnota. Jakże możemy dojść do zjednoczenia dóbr, jeśli jesteśmy przywiązani do pieniądza?/.../. Gdy nie ma zjednoczenia dóbr, jakże możecie być znakiem miłości? /.../ My nie możemy was oszukiwać. Katecheza dotycząca dóbr nie jest moim wymysłem. Przeczytajcie sobie wszystko to, co Ewangelia mówi o bogactwach. Pomyślcie, że tego nie mówi do sióstr ani do zakonników, lecz mówi to do ciebie, a jeśli tak... to próbuj to Słowo zamienić w czyn!...”

    A przecież Pan Jezus także wśród swych przyjaciół i uczniów miał osoby zamożne i nie czytamy, żeby kazał im sprzedawać własne dobra... Ananiasz i Safira ukarani zostali przez Boga tylko dlatego, że skłamali, a nie dlatego, że zatrzymali dla siebie część sumy uzyskanej ze sprzedaży pola: “Czy przed sprzedażą - powiedział Piotr do Ananiasza - ziemia nie była twoją własnością, a po sprzedaniu czyż nie mogłeś rozporządzić tym, coś za nią otrzymał?...” Jezus nigdy nie potępił bogactwa samego w sobie, a Kościół zawsze bronił prawa własności. Posiadać dobra ziemskie - ależ to rzecz najbardziej dozwolona! I nie oznacza to, że dobra zawładną nami, ani że je będziemy stawiali wyżej ponad wartości duchowe, nad życie wieczne. Kiko okazuje swoją w tych sprawach ignorancję, gdyż nie zna ogromnej literatury, prawdziwej skarbnicy mądrości, która zawsze oświecała sumienia chrześcijan.

    Ale to nie wszystko.

    Neokatechumen, w oznaczonym okresie swojej Drogi, ma obowiązek sprzedać swoje dobra, a otrzymane pieniądze oddać katechistom. Naprawdę dziwne w tej sprawie polecenie daje Kiko: “Tego nie mówcie ludziom, bo by się wszyscy wynieśli z naszego toru.”

    Poinformowano mnie, że pewien ojciec rodziny z pięciorgiem dzieci, biedak, żyjący tylko z poborów, “użalał się bardzo gorzko na ciągłe żądania pieniędzy na zebraniach. Na każdym spotkaniu słyszy się to natarczywe domaganie się pieniędzy. Mogę to potwierdzić, że niektóre osoby, pod wpływem już nie wiem jakiego impulsu, decydowały się w takim momencie oddać swoje kosztowności, drogie pamiątki, książeczki oszczędnościowe, lecz później gorzko żałowały tego gestu zrobionego pod silną presją psychologiczną. Niejeden potem powiedział: "Wystrychnięto mnie"...”

    Zadziwia fakt, że neokatechumen nie może swobodnie dysponować swoją własnością, by wspomóc potrzebujących z własnej inicjatywy, gdyż musi wszystko powierzyć katechiście i zdać się na jego sąd. Pewna osoba zwierzyła mi się, że nie dała się namówić na sprzedanie swego majątku, nie dlatego, że nie chciała go utracić, lecz z tego powodu, że nie wolno jej było wiedzieć, na co w końcu pójdą te pieniądze: wzbroniono jej tej informacji.

  31. Niemożność uniknięcia grzechu
  32. Kiko stanowczo twierdzi, że jest "religijnością tylko naturalną wierzyć, że życie jest próbą, że ty możesz grzeszyć albo nie. Człowiek grzeszy, ponieważ nie może postępować inaczej, ponieważ jest niewolnikiem grzechu." - Żadnego komentarza po wszystkim, cośmy dotąd powiedzieli w tym studium.

  33. Dziecięctwo Boże?
  34. "Nie jest prawdą, że wszyscy jesteśmy dziećmi Boga. Tak mówi teologia. Ludzie są stworzeniami Boga, lecz nie dziećmi..." - Czy nie jest synostwo Boże powołaniem, a zatem i przeznaczeniem każdego człowieka wierzącego w Chrystusa, w którym Bóg kocha i oczekuje wszystkich, gotów przebaczyć im wszelką winę jak swoim dzieciom?... O tym naucza także przypowieść o synu marnotrawnym.

  35. Śmiałość do grzechu
  36. "Jesteśmy tak bojaźliwi, że nawet brak nam śmiałości, żeby grzeszyć..."

    Cudaczna maniera wypowiadania się! Można by te słowa zrozumieć, jako zachęcanie do przestępstwa...

  37. Supremacja szatana
  38. "...Niech się nikt nie oszukuje: Tym, który grzeszy, jest szatan. Jeśli więc ktokolwiek grzeszy, to dlatego, że szatan jest w nim..." A wolność ludzka? A moc łaski, dzięki której możemy oprzeć się złu? A wina, że się uległo diabelskiemu uwiedzeniu, nie jestże winą człowieka? Zwalanie wszystkiego na moce diabelskie jest u Kiko obsesyjne.

  39. Karykatura i zdrada ewangelicznego ubóstwa.

Namolność, z jaką Kiko powraca do wymagania sprzedaży dóbr, przy tłumaczeniu na swój sposób Ewangelii, jest maniacka: "Pan cię zaprasza. Co masz zrobić teraz? Właśnie ci się mówi. Powiedzieliśmy tobie: sprzedać swoje dobra. To, co mówi Pan..." Kiko przy tym podkreśla, że do takiej sprzedaży są zobowiązani wyłącznie katechumeni, którzy nie są chrześcijanami, ponieważ jeszcze nie otrzymali chrztu: "...Te instrukcje nie są dla chrześcijan, są dla katechumenów...

Wynika z tego, że żyć w ubóstwie nie oznacza czerpać natchnienie z Ewangelii, być w zgodzie z własnym wyznaniem wiary, wręcz przeciwnie, oznacza to postępować przeciw woli Chrystusa; stad też ubóstwo trzeba przypisać do logiki "religijności naturalnej", nie do tej ewangelicznej. W tej kwestii Kiko wypowiada się bardzo jasno:

"...Owszem, chrześcijanin prawdziwy, człowiek przemieniony w Jezusa Chrystusa, może mieć pieniądze; nie w tym jest rzecz, że mamy być biedni, że musimy chodzić w łachmanach; chrystianizm nie jest stoicyzmem..."

“Ktoś może pomyśleć /.../, że Jezus chce, żebyśmy byli biedni, żebyśmy się męczyli. To nie jest tak. Tak, owszem, jest w kontekście religijności naturalnej. We wszystkich religiach ubóstwo jest znakiem czystości, a bogactwo znakiem nieczystości. Takie jest odczucie naturalne, które mamy wszyscy /?/. Toteż ludzie posiadający miliony, w głębi serca nie czują się w porządku, doznają bowiem odczucia nieczystości, ponieważ są na świecie ludzie, którzy cierpią głód. To się znajduje we wszystkich religiach: ubóstwo jako znak czystości. Dlatego w średniowieczu, kiedy chrześcijaństwo jest u szczytu religijności naturalnej, (jest to szczyt uprzedzenia i bezczelności!), jeśli św. Franciszek z Asyżu nie ukaże się w podartym habicie, to nie słucha go nawet jego ojciec. Gdyby Jezus Chrystus żył w czasach św. Franciszka, to rzucaliby w Niego pomidorami, ponieważ był żarłokiem i pijakiem, zawsze otoczony był rozpustnikami, ponieważ nie pościł, nosił się pięknie i się nie poświęcał. Natomiast według religijności naturalnej trzeba cierpieć na tym świecie, aby zarobić sobie na ten drugi. Lecz to nie jest religia chrześcijańska. Jezus Chrystus nie mówi ci, żebyś sprzedał swoje dobra, ponieważ poświęcając się w tym życiu, zarobisz sobie na niebo.”

Czytajmy dalej: “Ten z was, kto z miłości do Ewangelii opuści dom, samochód, kobietę, matkę, pole lub gospodarstwo, ja mu obiecuję, że dam mu na tej ziemi sto domów, jeżeli mi da samochód, otrzyma sto samochodów, i tak dalej. Nie idzie o to żeby być ubogim. Jezus Chrystus chce czegoś przeciwnego: uwolnić się od bożka, od zniewolenia przez pieniądze. Z przyczyny grzechu my wszyscy jesteśmy niewolnikami pieniądza i nie cieszymy się z pieniądza. Pan chce, żebyśmy byli wolni, żebyśmy się cieszyli z pieniądza, żebyśmy byli królami świata, a nie sługami rzeczy, które nic nie są warte/.../. Duchowość chrześcijańska nie jest w typie stoickim i łachmaniarskim: polega na tym, żeby przeżywać wszystko z dziękczynieniem. Ja, bracie, idę przepowiadać Ewangelię i dają mi wszystko. I podróż samolotem. Posłuchaj, dosyć tego, mówią ludzie religijni. Jak dobrze ci się powodzi! No, czyżbyś chciał, żeby mi się źle powodziło? To znaczy, ty chcesz, żeby, zanim pójdę do nieba, tutaj wiodło mi się źle, ech...”

“Żeby uwolnić cię od tego bożka (od pieniądza), w czasie katechumenatu powiedzą cię pewną rzecz tylko raz i tego już ci więcej nie powiemy. Mówimy ci to teraz i już ci tego nie powtórzymy: "Idź i sprzedaj, co masz..."”

“Jezus Chrystus nie chce, żebyś ty żył pod mostem i nie miał nic. Gdyż Bóg jest miłością. I ma przyjaciela, który się zwie Zacheusz i ma dom pierwszej klasy. A Jezus idzie sobie stamtąd, ze swymi uczniami, na letnisko do Betanii i ledwie może. Dlatego faryzeusze wyrzucają to Jezusowi Chrystusowi. W tym czasie, gdy Jan Chrzciciel i jego uczniowie poszczą i poświęcają się, wy sobie jecie i pijecie i doskonale wam się powodzi...” Słowem, “chrystianizm to są gody weselne. Jezus Chrystus nie chce ludzi, którzy się poświęcają, jakkolwiek przeżyliśmy epokę bardzo religijną, gdzie mieliśmy chrystianizm szalenie masochistyczny i poświęcający się...”

Na zakończenie: “Nie jest prawdą, że Bóg chce, żebyś ty był biedny, Bóg chce natomiast zrobić z ciebie zarządcę dóbr wyższych z dobrami materialnymi włącznie...”

Uwagi

Cóż, można naprawdę osłupieć wobec takiej zręczności i przebiegłości Kiko w przekręcaniu sensu tekstów i kontekstów Ewangelii wbrew jednomyślnej egzegezie Ojców Kościoła, Urzędu Nauczycielskiego, tradycji życia duchowego najrzetelniej chrześcijańskiego.

Jaka więc jest myśl Kościoła ?

  • Dla osiągnięcia zbawienia Jezus wymaga od wszystkich jedynie miłości Boga i bliźniego, która ma nas uczynić ludźmi wolnymi, oderwanymi od świata, gotowymi wyrzec się własnych dóbr, jeśliby to było konieczne dla Królestwa Niebieskiego.
  • Nie wymaga On od nikogo wyzbycia się własnych dóbr, gdyż można ich posiadanie i korzystanie z nich godzić z wymaganiami życia łaski i z obowiązkami swego stanu. Według etyki katolickiej jest sprawą istotną, by one "służyły" rzeczywiście do tego, by żyć przyzwoicie, zaspokajać potrzeby rodziny, dostarczać pracy robotnikom, hojnie wspierać będących w potrzebie, uczestniczyć w inicjatywach mających na celu dobro publiczne i tak dalej.
  • Dla osiągnięcia wyższego stopnia doskonałości w miłowaniu Boga tylko niektórzy pobudzeni łaską Bożą powinni pójść za radą ewangeliczną wyrzeczenia się rzeczywistego i na zawsze własnych dóbr celem bardziej swobodnego i głębszego zjednoczenia z Bogiem, hojniejszego wspierania bliźnich, zadośćuczynienia za winy własne i innych, godząc się zarazem z uciążliwościami realnego wyrzeczenia się dóbr i komfortu życia. Jest to dokładna antyteza kikowej koncepcji chrześcijańskiego ubóstwa, którą on odrzuca i wyśmiewa, ponieważ jej nie rozumie.
  • Jezus był z własnej woli rzeczywiście ubogim, gdyż wybrał dla Siebie warunki życia jak najskromniejsze, od urodzenia do śmierci. Jeśli się zbliżał do ludzi zamożnych i przyjmował zaproszenia do stołu, czynił to jedynie dla wypełnienia swego posłannictwa "lekarza" i "pasterza" i dania wszystkim przykładu cnoty także w korzystaniu ze zdrowych radości życia. Kiko obraża Go, gdy mówi o Jego "domu letniskowym" i plecie, że "wyśmienicie Mu się powodzi"...
  • Całe życie Jezusa było darem ofiarnym złożonym Ojcu z Siebie i ze wszystkiego, co do Niego należało, za grzechy świata, a przecież mógł posiadać cały świat i korzystać z jego bogactw i przyjemności, a "nie miał gdzie głowy oprzeć" i umarł nagi na krzyżu. Lecz widać po Kiko, że nie rozumie przebłagalnego pośrednictwa Jezusa i celowości Jego śmierci, czym tchnie każda karta Nowego Testamentu...
  • Jezus, stawiając znane i surowe warunki tym, co pragną pójść za Nim /opuścić wszystko i wszystkich, wziąć swój krzyż i umrzeć samym sobie/, wymaga jedynie tej wewnętrznej wolności od całego stworzenia, by odwzorować w swoim życiu przesłanie ewangeliczne; wymaga wolności, którą można zdobyć i z powodzeniem umacniać jedynie dzięki ujarzmianiu samego siebie, dzięki ustawicznemu ćwiczeniu się w krzyżowaniu samego siebie, co musi trwać przez całe życie: nigdy się bowiem nie kończy umieranie samemu sobie, gdyż nigdy się nie dochodzi do wygaśnięcia pożądania bogactwa, zagnieżdżonego w głębi ludzkiej natury... Jest zakłamywaniem sprawy, a nie tylko czymś śmiesznym jak na ten temat fantazjuje Kiko sprowadzanie wewnętrznej pracy nad sobą, tak wiele wymagającej, do jednego, wstępnego aktu wyrzeczenia się swoich dóbr, poprzedzającego chrzest, który, choć obdarza łaską, nie zwalnia jednak od obowiązku dążenia do świętości, co kosztuje niezmiernie wiele trudów aż do ostatniego tchnienia.

Słowem, jeśli rzeczywiście "pieniądz znaczy ja /.../, jeśli jest przyczyną wszystkich klęsk świata /.../, symbolem wszystkich bożków świata", jeśli "przyczyną dziewięćdziesięciu procent konfliktów rodzinnych są pieniądze /.../, zarzewie wszystkich nieszczęść świata...," jak może Kiko nie obawiać się pieniądza, gdy zapowiada, że "będzie go w bród"?

Jak może zapewniać, że wystarczy raz się go wyrzec, a potem można go mieć w obfitości i żyć wystawnie? Jeśli gorączka złota jest skłonnością najbardziej zakorzenioną, niebezpieczną i groźną, czy jest możliwe, że raz dokonawszy tak zalecanej "sprzedaży dóbr"; chrześcijanin będzie opanowywał tę skłonność bez obawy, że jej ulegnie i opływając w bogactwa, będzie jej dogadzał?... Na jakiej karcie Ewangelii Kiko wyczytał, że Pan "chce, żebyśmy korzystali z pieniądza"? Czy on się nie spostrzega, że znieważa ewangeliczne ubóstwo, najświetniejszą chlubę chrześcijańskiej świętości wszechczasów?

  • Jest sprawą notorycznie wiadomą, że sumy ze sprzedaży dóbr, jak i regularne składki pieniężne, do których neokatechumeni są zobowiązani, oddawane są katechistom, którzy nie pozwalają pytać, na jaki cel one idą, i odsyłają je do administracji poza wszelką kontrolą. Wiadomo też, że Ruch gromadzi ogromne bogactwa, napływające ze wszystkich części świata. Czyżby więc wszyscy musieli wspaniałomyślnie wierzyć, że zebrane pieniądze mają jak najlepsze przeznaczenie? Nie można też zresztą wykluczyć, że pieniądz w rękach katechistów może być dla nich straszliwą pokusą. Czy w jakimś przypadku nie mogłoby to wszystko zakończyć się haniebną, oszukańczą aferą kosztem ludzi łatwowiernych, zastraszonych, oszukanych i okradzionych?

Niesłychane jest w końcu to powtarzanie w kółko przez Kiko, że ubóstwo chrześcijańskie jest zainspirowane "religijnością naturalną", przeciwstawną chrześcijaństwu. A przecież szacunek dla ubóstwa przedstawia jedno z najwyższych osiągnięć filozofii starożytnej, jeden z pierwszych kroków ludzkiego rozumu ku światłu Ewangelii, pierwsze otwarcie się umysłu na najbardziej autentyczne wartości "osobowe"... Doktryna stoicka przygotowała drogę dla apostolskiego przepowiadania "ubóstwa" Chrystusowego, co w życiu zaowocowało prostotą i skromnością, trzeźwością, duchem przystosowania się i ofiary, wewnętrznej wolności, panowania nad sobą.

  1. Odrzucenie ascezy chrześcijańskiej.
  2. Z tym odrzuceniem Kiko łączy całościową wizję własnej, doktryny moralnej sprzecznej z Objawieniem, tak jak ono zostało przedłożone przez Kościół i było przeżywane przez Świętych. Jego sposób wypowiadania się zawiera tyle sprzeczności, ale on nie dba o zrozumienie sensu własnych tez, które wygłasza jako swoją własną naukę o "ubóstwie". I tak najpierw twierdzi: "My przepowiadamy chwalebny Krzyż Jezusa Chrystusa, ponieważ On jest drogą, którą Bóg wybrał, by zbawić wszystkich ludzi..."

    Dotychczas w porządku: Krzyż, jako narzędzie zbawienia, musi być chwalebny. Lecz Kiko, zdradzając chrześcijaństwo, mówi dalej rzeczy niegodziwe i niewybaczalne: "Sens krzyża to nie jest sens nadawany mu przez religię naturalną, jak myślą prawie wszyscy chrześcijanie. Życie nie jest próbą z wieloma krzyżami, które musimy znosić, aby zobaczyć, czy potem zarobimy na niebo. Trzeba swoje odcierpieć - mówią religijni ludzie! Tak jak Chrystus cierpiał na krzyżu, Bóg zsyła krzyże, abym cierpiał i ja. Kto tak mówi, niczego nie zrozumiał z chrześcijaństwa. To jest masochizm, stoicyzm, to nie jest chrześcijaństwo. Wszystko to nie wystarcza."

    Jak ktoś doprawdy nieodpowiedzialny, on w dalszym ciągu wyrzuca z siebie:

    "Biedny Jezus Chrystus pomyśli z nieba: Po tym wszystkim, co wycierpiałem ja, aby ci biedacy nie cierpieli i byli szczęśliwi - popatrz na nich: spędzają życie w cierpieniu! Nie wiem zatem, na co się przydała krew Chrystusa. Jezus Chrystus przelał swoją krew, wziął krzyż na ramiona, abyśmy my mieli życie wieczne. I wychodzi na to, że aby mieć życie wieczne, Jego krew jest mało przydatna, ponieważ ludzie nadal umartwiają się, zadają sobie udręki, odmawiają sobie wielu rzeczy. Lecz jeśli jedna kropla krwi Chrystusowej więcej znaczy, niż wszystkie grzechy ludzkości... Jeśli Jezus Chrystus przelał swą krew właśnie po to, żebyśmy my byli bez grzechu... Jeśli On, jak mówi Izajasz, wziął na Siebie nasze winy, nasze grzechy właśnie po to, byśmy my mogli żyć życiem wolnym... Dzięki Jezusowi Chrystusowi, który przyjął na Siebie karę, na którą zasługiwaliśmy z powodu naszych grzechów, nam odpuszczono tę karę. Jezus Chrystus odcierpiał na zawsze to, co się nam należało odcierpieć...

    A więc:

    Jest nieprawdą, że każdy człowiek, aby się zbawić, ma iść za Chrystusem, dźwigając własny krzyż, dobrowolnie i ustawicznie umartwiając samego siebie?

    Jak należy rozumieć napomnienie św. Pawła: "Ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami"?

    Czy był ofiarą złudzenia Apostoł, gdy się cieszył z cierpień znoszonych dla wiernych w Galacji: "Dopełniam w moim ciele braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół?..."

    Jest dogmatem wiary, że Męka Chrystusa nie wystarcza i pozostaje nieskuteczną, jeśli każdy nie uczyni jej własną, znosząc utrapienia życia na zadośćuczynienie za swoje grzechy, w intencji bliźniego, dla umocnienia wiary... Całe Ciało Mistyczne, nie tylko jego Głowa, ma przy końcu czasów okazać się jako "ukrzyżowane", jako jedna wielka Ofiara, złożona, by uczynić zadość sprawiedliwości Boga i odkupić świat...

    Gdyby więc Kiko miał rację, wynikłby z tego absurd, że wszyscy Święci od Apostołów do męczenników, od wyznawców do dziewic byli po prostu głupcami, ponieważ brali swój krzyż na ramiona, uważając go jeszcze za łaskę, ponieważ cieszyli się z uczestnictwa w Męce Odkupiciela i także w wiecznej agonii Kościoła, wynagradzając za grzechy świata...

    Kiko, jak widać, nie ma żadnego pojęcia o niezbędności ascezy odnawiającej i oczyszczającej, której zadaniem jest uczynić miłość ku Bogu bardziej czystą i gorącą, a zjednoczenie z Nim bardziej bliskim... i sprawić, by zbędnym stał się pobyt w czyśćcu... On nie wie, co mówi, gdy rozprawia o "religijności naturalnej"; gdyby chrześcijaństwo było rzeczywiście takie, jakie istnieje w jego umyśle, wierni musieliby się czuć upoważnieni do hedonizmu najbardziej wyuzdanego... mieliby przecież Chrystusa, "który odcierpiał po wieczne czasy to, co myśmy mieli wycierpieć"...

  3. Rzekome rozejście się między "Kościołem trydenckim" a Pismem świętym.

W tym punkcie Kiko jakby chciał ostatecznie zrzucić maskę ukazując się wiernym zwolennikiem Reformacji protestanckiej: "Ewangelie zostały napisane w Kościele pierwotnym: to, co się wydarzyło w Kościele w pierwszym wieku, nie jest tak ważne, jak to, co się wydarzy później, w wieku XVII. Ponieważ pierwszy wiek Kościoła to słowo Boże, a Biblia nie jest jeszcze ukończona, dlatego ja sam mówię do księży, że zachodzi wielka różnica miedzy wspólnotami, które my tworzymy, a tradycją Kościoła Trydenckiego, ponieważ kierunek duszpasterstwa, który obrał Kościół w epoce Trydentu, nie odpowiada Pismu św., gdyż nie jest typologiczny, podczas gdy kierunek duszpasterstwa, którego trzymały się wspólnoty pierwszego wieku, to jest słowo Boże. Jak żył Kościół pierwotny? We wspólnotach chrześcijańskich, które były widzialnym ciałem Jezusa Chrystusa. Tego nie można przyjąć albo odrzucić: to jest Słowo Boga. Jak funkcjonował Kościół w IV wieku? Jak kroczył przez tę epokę? Było to jakieś duszpasterstwo na owe czasy, lecz to nie jest Słowo Boże. Tego nie trzeba kopiować z oczyma zamkniętymi, to nie jest na zawsze. Dlatego jest rzeczą bardzo ważną widzieć kontekst Ewangelii, to, co zostało zapisane w Ewangeliach i w Listach Apostolskich: to jest Słowo Boże, a jego realizacja jest naszym obowiązkiem. To, co mówi Kościół na Soborze Nicejskim, bez wątpienia nie jest zbawieniem dla nas; było to dla nich, niekoniecznie dla nas..."

A więc:

  • według Kiko, aby zostać zbawionym, wystarczy przyjąć Pismo św. i jego osobiste tłumaczenie;
  • trzeba wykluczyć uniwersalne Magisterium Kościoła, jako jedynego autorytatywnego tłumacza Słowa Bożego;
  • to jest logiczne, gdy się raz odrzuciło kapłaństwo ministerialne, a więc i Hierarchię kościelną;
  • lecz przy takich założeniach, jaką powagę może mieć dla niego Sobór Watykański II, który nieustannie wychwala?... Z jaką szczerością może kochać i szanować osobę Karola Wojtyły jako Biskupa Rzymu, a więc Najwyższego Zwierzchnika Kościoła katolickiego?

  1. Jeszcze pewne dwuznaczności i nieścisłości.
  2. Nie będziemy tu mówić o prawdziwych błędach, lecz o wyrażeniach, które budzą wątpliwości i zastrzeżenia. I tak:

    Chrześcijaństwo jest "dla tych, co nie mają woli, jest darem, który otrzymujemy stopniowo..." Twierdzenie, które nie jest bynajmniej pochwałą dla wiernych.

    "...Kościół, sakrament, dzisiaj w parafiach nie widzi się go nigdzie; raczej są to urzędy, gdzie lud idzie na Mszę, do chrztu, jednak nie jest on sakramentem powszechnego zbawienia..." Jezus zatem nie dotrzymał obietnicy, że będzie opiekował się swoim Kościołem i nie dopuści, by wzięły nad nim górę moce ciemności? Tak mogą myśleć tylko protestanci, którzy odrzucają Kościół hierarchiczny. Kiko jest z nimi.

    Rażąco nieścisłe i aż nieznośne jest mówienie w kółko, że chrześcijaństwo różni się od "religii naturalnej", jak gdyby ona, dobrze rozumiana i konsekwentnie wcielana w życie, nie była jakimś ukierunkowaniem i przygotowaniem do wiary chrześcijańskiej, jak gdyby nie była odbłyskiem światłości Słowa, które nieprzerwanie przeciera sobie drogi w głębi każdej prawej duszy. "Wszyscy praktykujący religię naturalną, gdy wstają rano, co robią? Zwracają się do Boga, by zaopiekował się ich dniem. To nie jest chrześcijaństwo. Tak czynią żyd, muzułmanin, Czechosłowak /?/, wszyscy zakonnicy. To bardzo dobrze. Ale chrześcijaństwo jest czymś innym..."

    To prawda, że chrześcijaństwo jako religia nadnaturalna przewyższa zwykły monoteizm hebrajski i muzułmański, lecz nie można powiedzieć, że ten monoteizm jest czymś obcym chrześcijaństwu albo sprzecznym z nim, jak sugeruje Kiko, gdy gwałtownie występuje przeciwko idei "ofiary", przecząc, jakoby Jezus ofiarował siebie jako ofiarę ekspiacyjną za grzechy świata...

    I jeszcze: "...Człowiek, który mocno wierzy w Boga, który kocha szczerze każdego człowieka, to jest podstawa każdej religii. A więc ten człowiek jest człowiekiem religijnym na sposób naturalny, który nie robi niczego bez zaufania Bogu, bez modlitwy do Boga..." Tak więc chrześcijanin nie jest niczym więcej od tego, kto tak postępuje...

    To sprawa dyskusyjna twierdzić tak po prostu, że "żaden człowiek, który się zrodził z Boga, nie popełnia grzechu, ponieważ jego nasienie/.../, nasienie Boga, którym jest Duch Święty, przyniosło w nim owoc...: Łaska uświęcająca, otrzymana na chrzcie, wcale nie czyni człowieka bezgrzesznym, jak jakiś człowiek bez pojęcia mógłby to sobie wyobrażać...

    W Kościele pierwotnym owocu katechumenatu nie można ograniczyć jedynie do "miłości nieprzyjaciół"...

    Jest historycznie nieprawdziwe, że "pierwsze głoszenie Ewangelii przez dwa stulecia odbywało się w synagogach i że rewolta przeciw Żydom-chrześcijanom z obrzezania zaznaczała się już w kontekście ewangelizacji..."

  3. Wyśmianie "przykładnego kapłana katolickiego".
  4. "...Biedni księża, jeśli nie są świętymi!... Więc kiedy jakiś ksiądz się żeni... Ty wierzysz księżom... Ksiądz, według religijności naturalnej, ma być człowiekiem ubogim, w ubraniu połatanym, ma być bardzo czysty, aby być dobrym pomostem pomiędzy Bogiem a ludźmi. Ale to nie jest chrześcijańskie..." Za to jest katolickie.

  5. Fałszowanie historii zbawienia.

Kiko ubolewa nad zjawiskiem dechrystianizacji, którą określa jako "rozwód między religią a życiem" "Jesteśmy w takiej sytuacji - tłumaczy - w której nie byliśmy katechizowani, chrystianizowani. Nie otrzymaliśmy tak naprawdę żadnego wprowadzenia do wiary. Otrzymaliśmy jakąś katechezę przy pierwszej Komunii. Potem niektórzy uczyli się religii jako przedmiotu szkolnego, i tak nosimy jeszcze na sobie, pod koszulą, ubranko z pierwszej Komunii. To ubranko jest ciasne. Cóż to jest to ubranko? Dziesięć przykazań, wierzyć w dogmaty i mało co więcej. Nie kraść, nie mordować i tak dalej. Obowiązki czasu minionego. Wierzyć w dogmaty. Nie rozumiem z tego ani słowa, ale wierzę. Że Panna Maryja była Panną? Wierzę w to. Wierzę w to wszystko, co mówi święta Matka Kościół. Że Chrystus umarł za nasze grzechy? Wierzę w to. Wyspowiadać się od czasu do czasu? Jasne! Jesteśmy wszyscy bardzo mieszczańscy i wygodni i chodzimy na ogół na Mszę o dwunastej..."

"Religijność naturalna" jest religijnością wiernych, którzy w ten sposób przeżywają własne chrześcijaństwo".

Lecz jakże można nazwać "naturalną" taką religijność, która przyjmuje prawdy wiary, liturgię i zasady moralne Kościoła katolickiego? I jak można prezentować chrześcijaństwo "bez świątyni, bez ołtarza, bez kapłaństwa?..."

Z kolei trzeba teraz mocno podkreślić dalsze wypowiedzi Kiko: "Proces dechrystianizacji, rozwód między chrześcijaństwem a życiem pochodzi stąd, że do chrześcijaństwa przeniknęła religijność naturalna..." - Ta infiltracja, zdaniem Kiko, dokonała się na początku wieku IV wraz z edyktem Konstantyna, kiedy narody pogańskie weszły do Kościoła, wnosząc z sobą bagaż swojej "religii naturalnej", i oto pojawia się świątynia, ołtarz, ofiara /Msza/, kapłaństwo. "Z Konstantynem otwiera się jakby nawias, który obejmuje historię aż do dni naszych..."; i z tej racji my "przechodzimy od chrześcijaństwa przeżywanego do poziomu wielce religijnego (?)..."

"Po zamknięciu przez Sobór Watykański II tego nawiasu, wchodzimy dzisiaj w epokę odmienną i potrzebujemy przejścia do chrześcijaństwa przeżywanego w wierze, a nie do religijności naturalnej. Wyjść z religii, aby wejść w wiarę. A czymże jest wiara? Spotkaniem z Jezusem Chrystusem Zmartwychwstałym...

Mówię o sfałszowaniu historii zbawienia, a popieram ten sąd podsumowaniem krytycznych uwag o doktrynie Kiko i oceną rzekomego nawiasu obejmującego około 1640 lat, otwartego, według niego, Soborem Nicejskim, a zamkniętego Soborem Watykańskim II.

Rzeczywistość była inna:

  • Nawracanie pogan na chrześcijaństwo nie rozpoczęło się od edyktu Konstantyna Wielkiego, lecz od pierwszego wystąpienia Apostołów w sam dzień Pięćdziesiątnicy. Głoszenie Ewangelii do r. 297, zapoczątkowane w Palestynie, ogarnęło cały Bliski Wschód, wszystkie kraje wybrzeża Afryki oblewanego Morzem Śródziemnym, Grecję, Italię, Ilirię, Hiszpanię, Galię, Brytanię.

A zatem Kościół pierwszych trzech wieków /zwany pierwotnym/ składał się z wielu ludów, które, nawrócone z pogaństwa, z całą pewnością przyjęły wiarę chrześcijańską z jej dogmatami, z jej systemem moralnym, liturgią i karnością kościelną według tej Tradycji Apostolskiej, którą obecny Kościół Soboru Watykańskiego II uważa za źródło Objawienia...

Te fakty świadczą, że Kościół pierwotny, przyjmując ludy pogańskie na swe łono, odrzucał to wszystko, co było nie do pogodzenia z wiarą przez siebie wyznawaną, czyli że nigdy nie poświęcił słowa Bożego na rzecz "religii naturalnej", takiej, jak ją pojmuje Kiko, aby dostosować się do mentalności i obrzędów narodów pogańskich nawróconych na chrześcijaństwo. Nie poświęcił ani wtedy, ani później. Kiko po prostu to wszystko zmyśla.

  • Gdyby Kościół katolicki utracił łączność wiary z Kościołem pierwszych trzech wieków, przechodząc od chrześcijaństwa-wiary do religii naturalnej, nie pozostałby wierny Tradycji Apostolskiej... I gdybyśmy przyjęli tę hipotezę, obecnemu Kościołowi Rzymskiemu rządzonemu przez następcę Piotra brakowałoby już tego "Słowa-Bożego-przekazywanego", które stanowi jedno ze źródeł Objawienia, a w takim razie jego Urząd Nauczycielski, przemawiający w definicjach Papieży i Soborów, nie byłby prawomocnym, nieomylnym, wiążącym przez dobrych 1640 lat... Gdybyśmy przyjęli to przypuszczenie:

– wszystkich doktryn, które od Soboru Nicejskiego do Soboru Watykańskiego I Kościół potępił jako heretyckie, nie powinno się za heretyckie uważać;

– ten bardzo długi nawias historyczny, w którym znalazło się chrześcijaństwo, oznaczałby, ze strony Chrystusa, niewytłumaczalne wydanie Kościoła mocom ciemności, co byłoby niedotrzymaniem Jego obietnic;

– gdyby została przerwana ciągłość życia Kościoła w przekazywaniu władz, które Chrystus nadał Apostołom, a Apostołowie swoim następcom /Papieżom i Biskupom/ trzech pierwszych wieków, oznaczałoby to, że zwołanie, obrady i decyzje samego Soboru Watykańskiego II byłyby nieprawomocne... Któż upoważniłby Jana XXIII i Pawła VI do przewodniczenia mu i zatwierdzenia jego dekretów?... Kto musiałby się czuć zobowiązanym do ich przestrzegania?... Dlaczego nie miałby mieć większego autorytetu jakiś inny Sobór Powszechny, jak na przykład Sobór Watykański I, i te inne, jak Trydencki, Florencki, Laterański, Lyoński itd. itd?

  • Kiko, powołując się na Vaticanum II jako na powrót do początków, zdolny zrechrystianizować współczesne społeczeństwo, potępia sam siebie, gdyż Sobór Watykański II ponownie i jak najściślej formułuje i potwierdza wszystkie i każdy z osobna dogmaty wiary, zasady moralne i formy kultu, które, poprzez poprzedzające wieki, sięgają do Tradycji Apostolskiej czyli do Kościoła pierwotnego.

  1. Groźba ostatecznej ruiny
  2. "Kapłaństwo w chrześcijaństwie nie istnieje, świątynie nie istnieją, ołtarze nie istnieją. Toteż jedyny ołtarz na świecie, we wszystkich religiach, który ma obrusy, jest chrześcijański, ponieważ nie jest to ołtarz, ale stół. Także my, w epoce zmieszania się z religijnością (naturalną?), stawialiśmy ołtarze z kamienia, monumentalne, nawet wtedy, gdy na nie potem kładliśmy serwetki. Ołtarz nie może mieć obrusów, ponieważ ołtarz jest do składania ofiar z kóz i krów."

    Ależ chrześcijaństwo bez kapłaństwa, bez świątyni, bez ołtarza, nie jest już "katolickie", czyli nie jest tym jedynym Kościołem założonym przez Chrystusa, rządzonym przez Biskupa Rzymu. W Kościele zaś katolickim jest ołtarz, nawet jeśli jest przykryty obrusem, gdyż jest także stołem, przy którym i kapłan, i wierni karmią się Ciałem i Krwią ofiarowanej Żertwy. Kiko, wprowadzając w błąd słuchaczy i czytelników swoich "katechez", uparcie odrzuca "eucharystyczną ofiarę" i "kapłaństwo ministerialne", a nie mówi, że tylko Kościół katolicki, Apostolski i Rzymski a nie jakieś jego domniemane "chrześcijaństwo" ma ołtarz z obrusem, ponieważ służy on do składania OFIARY i spełnia również funkcję stołu dla "uczty", która jest zapowiedzią uczty życia wiecznego.

    Stwierdzam raz jeszcze: jeśli się eliminuje Ofiarę Eucharystyczną, a więc i kapłaństwo ministerialne, przekazywane w sakramencie święceń, Hierarchia również zostaje pozbawiona wszelkiej podstawy, która ją ustanawia... A gdy się przekreśli Hierarchię, Kościół załamie się nieuchronnie razem z Episkopatem, który nim rządzi pod najwyższą władzą Papieża, o którego uznanie i zainteresowanie, pochwały i błogosławieństwa Kiko i jego współpracownicy wciąż zabiegają, biorąc na siebie odpowiedzialność za podstępną, oszukańczą grę, być może najbardziej fatalną i szkodliwą w tym stuleciu.

  3. Ostatnia refleksja

Trudno jest przewidzieć następstwa, katastrofalne dla Kościoła, powierzenia świętego ministerium uczniom Kiko, którzy coraz liczniej wypełniają jego seminaria duchowne i otrzymują formację na podstawie jego "teologii", aby roznieść to złowróżbne przesłanie na cały świat, zdecydowani propagować rzekome "odnowienie" w wierze i obyczajach, fałszywie przypisane Soborowi Watykańskiemu II. Wywoła to niewątpliwie poważny zamęt w sumieniach, jeden z najgroźniejszych, jakie zapisały się w historii Chrześcijaństwa.

Podsumowanie ogólne

To studium pragnie być apologią Papieża przeciw przechwałkom neokatechumenów, którzy w dobrej lub złej wierze chełpią się, że są w doskonałym porozumieniu z Janem Pawłem II, podczas gdy "katechezy" Kiko i Carmen słuchane, rejestrowane, przepisywane, fotokopiowane, rozpowszechniane i czytane są otwarcie i stanowczo nie do pogodzenia z jego magisterium, czyli z nauką Kościoła katolickiego wyznawaną i głoszoną od zawsze.

Dowodzi tego nie tylko kompletny tekst instrukcji Kiko, przebadany w pierwszej części tej pracy, lecz również inne teksty, poprzednie i późniejsze; dlatego uważam, że moje oskarżenie ich o herezję jest gruntownie uzasadnione.

Zdążyłem już przyzwyczaić się do powtarzanych zapewnień, że aż takie oskarżenie nie odpowiada obiektywnej rzeczywistości, czy to gdy chodzi o przekonania neokatechumenów, czy o praktyki stosowane w ich wspólnotach.

Lecz jest też rzeczą pewną, że bardzo wielu z nich albo nie ma jasnych pojęć o dogmacie katolickim, albo nie jest należycie poinformowanych o doktrynie Kiko, wsączanej im stopniowo, małymi dawkami, w przeciągu długich lat, i nie są oni w stanie spostrzec się o rzeczywistej niezgodności jednej doktryny z drugą, gdyż nie posiadają odpowiedniego wykształcenia i odpowiedniej duchowości.

Niestety, również wielu spośród duchowieństwa wykazało brak właściwego ducha, skutkiem czego, raczej przez nieostrożność, wpadli w tę sieć, przyciągnięci nowością pewnych obrzędów liturgicznych oraz zgiełkliwym i emfatycznym udziałem ludzi, którzy do wczoraj w znacznej części nie słyszeli słowa o Bogu i Jego tajemnicach, o Ewangelii i jej przesłaniu.

Przy końcu tej pracy pozostaje mi tylko postawić pytanie, czy pozytywnych wyników, równych lub i wyższych, nie mogliby jutro otrzymać Biskupi i kapłani, przejmując z Ruchu Neokatechumenalnego to tylko, co nie jest sprzeczne z nauczaniem Kościoła i jest do pogodzenia z poszanowaniem jego norm liturgicznych... Jeśliby odpowiedź na to pytanie była negatywna, konieczne okazałoby się przejście od chrześcijaństwa realizowanego przez dwa tysiące lat przez Kościół katolicki do wiary w chrześcijaństwo proponowane przez Kiko Argü ello, który tak wiele zawdzięcza "teologii" protestanckiej Reformacji. Gdyby do tego doszło, Kościół Rzymski powinien by urzędowo ogłosić własny upadek.

 

***

Lecz Jezus Chrystus powierzył swą misję tylko Piotrowi i jego następcom, tylko jemu przyobiecał opiekę swego Ducha, "aby nie ustała jego wiara", i tylko mając na myśli Kościół przez niego rządzony zapowiedział, że moce ciemności nigdy nie zdołają go przemóc.

Otóż, pozostający pod opieką Ducha Świętego, Paweł VI i Jan Paweł II, przyjęli i poparli inicjatywę odnowy natchnionej wielką IDE¥ neokatechumenatu dla dorosłych, którzy nigdy dotąd nie rozumieli /i nie zaakceptowali/ znaczenia i konsekwencji własnego chrztu.

Dlatego ponownie zapytuję siebie, czy Droga Neokatechumenalna musi koniecznie pociągać za sobą wyrzeczenie się wiary katolickiej? Bardzo liczni, dając dowód niewątpliwej dobrej wiary, wzdrygnęliby się i oburzyli, gdyby im ktoś takie odstępstwo zaproponował. Uczciwość i prawość niezliczonych członków Ruchu ośmielają mnie, by raz jeszcze zwrócić do nich wszystkich wezwanie już wyrażone w moim "Liście otwartym", podpisanym 2 listopada 1990 roku.

Ubolewałem w nim nad milczeniem, jakie zaległo po opublikowaniu II wydania dziełka pod tytułem po bratersku prowokującym: "Herezje Ruchu Neokatechumenalnego". Pisałem tam, między innymi:

"Święci niewątpliwie zeszliby z waszych płócien z poczucia lojalności i aby nie być dla nikogo powodem zgorszenia, szczególnie dla wiernych mniej uświadomionych i gorliwych. Toteż, oskarżeni o herezje, wy powinniście zareagować, nie żeby bronić swoich osób, których nikt nie miał zamiaru obrazić, lecz by okazać szacunek swojej wierze, składając jej wyznanie w sposób niedwuznaczny, przeciw ewentualnie wszelkiej nieścisłej interpretacji waszych przekonań..."

"Przynajmniej dotychczas dodałem wyciągając wnioski, musiałem mówić o "herezjach", lecz jeśli wasze przekonania nie wydają się wam herezjami, zawsze macie czas odeprzeć wszelkie zarzuty, oświadczając po prostu, że akceptujecie "Credo" Kościoła katolickiego, i skreślając wyszczególnione na dwóch stronicach błędy wam przypisywane, tak by rozwiać wszelkie podejrzliwości i potępienia.”

“Cóż innego mógłbym zaproponować, by dowieść szczerości mego uczucia, wolę "dialogu" poważnego i konstruktywnego? Nawet jeśli wasze idee mówiąc obiektywnie odbiegają od autentycznej normy wiary, mimo to przyznaję, że wielu z was, neokatechumenów, rozporządza godnym pozazdroszczenia bogactwem życia duchowego, pełnych jest zapału, hojności, ducha ofiary, zdecydowania, z jakim dążycie do najszlachetniejszych ideałów życia ludzkiego i chrześcijańskiego.”

“Kto z nas mógłby się nie cieszyć z tej czysto ewangelicznej troski, z jaką na waszej Drodze usiłujecie odnaleźć i docenić najgłębsze i nadprzyrodzone znaczenie chrztu, przeżywanego uroczyście jako odrodzenie się w Chrystusie i zadanie śmierci upadłej naturze, jako definitywne odrzucenie świata, nad którym dominuje Zły?”

“Któż z nas nie ubolewa nad obojętnością i nieobyczajnością wielu wiernych, nad skandalami wśród duchowieństwa, nad zdradami miłości, nad rozbiciem rodzin, nad rewoltą przeciw światu duchowemu, nad coraz szybszym staczaniem się ku katastrofie społeczeństwa bogatego, zaawansowanego technicznie, lecz rozpaczliwie sceptycznego i amoralnego, szalonego i pełnego przemocy?”

“Jak widzicie, w postrzeganiu kryzysu współczesnego świata zgadzamy się w całej pełni.”

“Co pozostaje do zrobienia?”

“Jeśli, z jednej strony, my powinniśmy podziwiać i naśladować gorliwość waszego religijnego zaangażowania, to, z drugiej strony, my wzywamy was do odzyskania czystości naszej wiary. Jeśli wiara bez uczynków nie zbawia, to uczynki bez wiary mogą tylko wytwarzać iluzje i popychać do ruiny. Pierwszeństwo należy się Prawdzie, mądrości Objawienia, wskazaniom Magisterium, poszanowaniu tej wielkiej Tradycji Katolickiej, od której przejęliście wszelkie dobro, przynoszące wam zaszczyt, ale przecież nie nowości, które wymyślone przez waszych nauczycieli charakteryzują "drogę" błędną, daleką od prawowierności.”

“Interesujące są wasze doświadczenia osobiste; lecz jeśli nie są one pod kontrolą zdrowej wiedzy teologicznej, popychają ku anarchii, czyli ku zburzeniu Kościoła, ku likwidacji chrześcijaństwa założonego na Wcieleniu Słowa, ku zniszczeniu dzieła, które On sam nadal rozwija poprzez swoje sługi”.

“Jeśli w obliczu społeczeństwa materialistycznego i ateistycznego, które nas nie zna albo nami gardzi, połączymy nasze najlepsze energie, ufam, że już nie będzie Kościołów równoległych lub paralelnych, ani "autonomicznych dróg", odrębnych od tej wskazanej przez jedyny prawdziwy Kościół Chrystusowy, hierarchiczny i zarazem charyzmatyczny, powołany do zbawienia świata.”

To jest to, co Papież mógłby wam powtórzyć. Lecz uwaga! Papież prawdziwie i w pełni poinformowany o ideach Kiko i Carmen, zawartych w ich katechezach. Papież, gdyby się z nimi bliżej zapoznał, zmieniłby swoją postawę wobec was i może znalazłby dla autora tych stron ojcowski uśmiech zadowolenia i... uznania.

 

OSTATECZNE PRZESŁANIE AUTORA

 

Idea, która zainspirowała Drogę Neokatechumenalną, jeśli nie jest oryginalną, jest jednak niewątpliwie prawowierną, różni się od "form" użytych dla jej realizacji i jest kontrastowo różna od doktryn zawartych w katechezach Kiko.

Otóż i te "formy" nie są jedyne i nie do zastąpienia w procesie autentycznego powrotu nowoczesnego świata do chrześcijaństwa, te doktryny natomiast na dalszą metę stanowią dla tego powrotu przeszkodę nie do pokonania. Sadzę, że wykazałem to na każdej stronicy tego studium, podkreślając głęboką niezgodność katechez Kiko z nauczaniem Papieża.

Tej opinii można by przeciwstawić to, co ja sam powyżej przyznałem: na wielu ludzi, dalekich od Boga, "Droga" wywiera taki wpływ, że decydują się na zupełną zmianę kierunku życia, otwiera ich na wyższy świat, poucza o Objawieniu, o Chrystusie i Jego dziele, o wartościach moralnych i o życiu przyszłym.

Otóż właśnie w tym punkcie rozumowanie niektórych ludzi jest raczej uproszczone. Mianowicie są oni zdania, że gdyby ci "konwertyci" dowiedzieli się o podstawowych błędach Drogi wskazywanej przez Kiko, zaistniałoby ryzyko, iż porzuciliby wszystko i rychło powróciliby w nicość szarej egzystencji, bez celu i bez wartości... Dlatego zamiast interweniować, wydawać ostre deklaracje i surowe zarządzenia, lepiej milczeć i pozwolić sprawom posuwać się naprzód, ufając, że łaska nadal będzie działać, aż doprowadzi do pełnego i definitywnego otwarcia się sumień i umysłów na obiektywną prawdę. Na razie jest rzeczą najważniejszą, żeby Biskupi i duszpasterze towarzyszyli Ruchowi, by się nie wymykał ze struktur Kościoła i by uznawał autorytet i władzę Hierarchii...

Słyszałem to po wiele razy i byłbym skłonny z tym się zgodzić, gdyby pewne refleksje nie kazały mi myśleć inaczej.

  • Autentyczne nawrócenie się na chrześcijaństwo może zależeć tylko od przekazania jego istotnej prawdy, polegającej na misterium Krzyża i na nieodłącznym zrozumieniu takich prawd, jak grzech człowieka i jego zbawienie dokonane przez Chrystusa na mocy Jego zadośćczyniącej ofiary. Niestety, doktryna Kiko odrzuca i przekręca te prawdy. Od swej pierwszej prezentacji ukrywa ona prawdę i zdradza chrześcijaństwo, dlatego też nie jest w stanie spowodować procesu prawdziwego nawrócenia, które powinno doprowadzić do pełni wiary.

Wynika z tego, że błąd przyjęty jako założenie u samego początku "Drogi", a dotyczący samej istoty chrześcijaństwa, nie może nie umacniać się w następnych fazach aż do wywołania totalnego odrzucenia prawdy objawionej w rewolcie, otwartej lub nie do końca świadomej, przeciw nauce Kościoła .

  • Z drugiej strony "katechiści" Kiko nie znajdują się w sytuacji odmiennej od tej, w jakiej Apostołowie i misjonarze wszystkich czasów rozwijali swoją działalność, stałe rozpoczynaną od "tajemnicy Krzyża", przedstawianej i bronionej z oddaniem i odwagą w całej jej niezmiennej i nieodwołalnej prawdzie obiektywnej. Dzięki temu zasiali oni ziarno prawdziwej wiary i zapoczątkowali proces nawrócenia ludów, którego plonem było mnóstwo świętych i męczenników.
  • Chrześcijaństwo, jakie Kiko ośmiela się prezentować, będąc zafałszowane w swoim najbardziej żywotnym rdzeniu, nie mniej jest zniekształcone w innych, bardziej szczegółowych aspektach, które się ujawniały w miarę rozwoju działalności: grzech, łaska, nawrócenie, zadośćczyniąc śmierć Chrystusa, ministerialne kapłaństwo, Ofiara Eucharystyczna, Kościół hierarchiczny, życie przyszłe itd. prawdy wiary nieobecne w kontekście katechezy Kiko. I właśnie tu rozwiera się ogromna pustka, którą jego Droga Neokatechumenalna zapoczątkowuje, pogłębia i doprowadza do kresu: dotychczas ten Ruch, pomimo terroryzującego rygoru swoich "skrutyniów", nie wydał ani jednego "świętego", którego Kościół katolicki mógłby wynieść na ołtarze.
  • "Droga" istotnie może tylko przyćmić w tych, którzy ją podjęli to cenne wyposażenie w prawdy wiary przyswojone na łonie rodziny i w rodzinnej parafii. W konsekwencji tylko dzięki niewiedzy i łudzeniu się Władza kościelna może ich uważać za prawdziwych członków Kościoła katolickiego. Okazuje się przy tym, że nieuzasadnione są jej obawy, że może ich utracić... Niezależnie od dobrej wiary wielu i najlepszych intencji nie poinformowanych i nie zorientowanych kapłanów, ci "neokatechumeni" są heretykami; nie tylko nie należą do "owiec", lecz się oddalają coraz bardziej od "Owczarni", trzymając się "Drogi", której nie zaprogramowano według nauki Kościoła ...

Milczenie jednak i przyzwalanie, by sprawy szły swoim torem, nie prowadzi do niczego, nie ocali nikogo, owszem, pogarsza sytuację duchową wielu nieświadomych i łatwowiernych, sprzyja zarażaniu się błędami warstw społecznych mniej wykształconych, bardziej podatnych na przyjęcie wszelkich ekstrawagancji osobników lub grup egzaltowanych i przesadnie pewnych siebie.

  • Obowiązek informowania Kościoła hierarchicznego jest bardzo poważny, gdyż tym licznym, którzy zainicjowali "Drogę", trzeba przeciwstawić innych być może liczniejszych którzy z nią od lat zerwali, nie przez opuszczenie się duchowe, lecz z tej przyczyny, iż doznali straszliwego zachwiania w wierze i w uczuciach rodzinnych, iż budziły w nich odrazę i sprzeciw pewne praktyki sakramentalne nie do pogodzenia z normami liturgicznymi, iż czuli się obrażani pychą i arogancją katechistów, a także, iż w tylu wypadkach zrujnowano ich tam ekonomicznie. Wielu z tych powodów utraciło nawet równowagę psychiczną, a nie brak i takich, którzy, oszukani i zdezorientowani, nie wierzą już ani w Boga... Odnośnie tych spraw dysponujemy jednoznaczną dokumentacją...

Dlaczego nie zatroszczyć się także o te dusze, demaskując niebezpieczne błędy?

Podsumowując: nie byłoby uczciwe nie dostrzegać pewnych dodatnich aspektów Drogi Neokatechumenalnej. Raz jeszcze im przyznaję: po pierwsze, prawą intencję tych, którzy ją podejmują; po wtóre, trafność inspirującej "Drogę" idei; po trzecie, inteligentną organizację (pomysłu Kiko); po czwarte, działanie Ducha Świętego, który nieraz posługuje się narzędziami również mniej odpowiednimi, by oddziaływać na dusze...

Przy zakończeniu tej pracy jedno mogę stwierdzić z całkowitą pewnością: nie jest możliwe uznać, że całe prawdziwe dobro, realizowane przez Ruch, jest owocem doktrynalnych założeń katechezy Kiko, gdyż właśnie tym założeniom musimy przypisać wszystkie jego strony negatywne w aspekcie teologicznym, liturgicznym i moralnym.

Wynika stąd wniosek, że Hierarchia, jeśli jeszcze zamierza posługiwać się "Drogą", ponieważ na swój sposób może być przydatna w reewangelizacji świata, powinna ją oczyścić z wszelkich naleciałości heretyckich, które ją wyróżniają wśród wszystkich innych "ruchów" działających w Kościele.

Jest moim pragnieniem, by niniejsza krytyczna analiza mogła być pomocna Biskupom i duszpasterzom przy podjęciu naglących działań celem oczyszczenia i wprowadzenia Drogi Neokatechumenalnej na drogę prawdy i zbawienia dla wszystkich.

 

 

 

 

 

W najbliższym czasie

ukażą się w serii

“Biblioteczka Św. Wincentego z Lerynu”:

 

Marcin Dybowski

PRZECIWKO KOMUNII ŚWIĘTEJ NA RĘKĘ

Arnaud de Lassus

PODSTAWOWE INFORMACJE

O ODNOWIE CHARYZMATYCZNEJ

Michael Weber

PSYCHOTECHNIKI W WALCE Z KOŚCIOŁEM

*

Wydawnictwo przygotowuje tłumaczenia książek

zawierające wspomnienia osób i kapłanów, które

wystąpiły z różnych wspólnot na skutek

panujących tam herezji. Książki te zawierają

jednak doświadczenia osób z Zachodu, pragniemy

uzupełnić te książki o doświadczenia z Polski.

Korespondencję prosimy kierować na adres wydawnictwa.

 

 

 

 

ANEKS

OD WYDAWCY POLSKIEGO

 

ANEKS I

OJCIEC KOŚCIOŁA ŚWIĘTY WINCENTY Z LERYNU

COMMONITORIUM

W OBRONIE WIARY KATOLICKIEJ

PRZECIW BEZBOŻNYM NOWOŚCIOM WSZYSTKICH

ODSZCZEPIEÑCÓW

Początek rozprawy Pielgrzyma w obronie starożytności i powszechności wiary katolickiej przeciw bezbożnym nowościom wszystkich odszczepieńców.

Przedmowa

I.

Ponieważ Pismo św. mówi i upomina: "Spytaj ojców twoich, a powiedzą ci, starszych twoich, a oznajmią ci"; a gdzie indziej: "Nakłoń ucha twego ku słowom mędrców"; to znowu: "Synu mój, mów tych nie zapominaj, a słowa moje niech chowa serce twe", - przeto ja, Pielgrzym, najniższy ze wszystkich sług Bożych, myślę, że z pomocą Bożą nie najmniejszy z tego będzie pożytek, jeśli na piśmie utrwalę to wszystko, com wiernie od świętych ojców przejął. Dla mnie przynajmniej samego jest to aż nadto potrzebne: będę miał choć coś pod ręką, w czym bym się ustawicznie rozczytywał i słabą pamięć odświeżał. Ochoty do tego przedsięwzięcia dodaje mi jednak nie tylko jego pożyteczność, lecz także wzgląd na czas i na dogodne miejsce pobytu. Czas pobudza mnie dlatego, bo jak on wszystko, co ludzkie, porywa, tak i my wzajem powinniśmy wydrzeć mu coś dla żywota wiecznego, zwłaszcza, że straszliwe oczekiwanie zbliżającego się sądu bożego domaga się spotęgowania żarliwości religijnej, a chytrość nowych odszczepieńców zaleca wielką troskliwość i czujność. Zachęca mnie i miejsce pobytu: uciekłem bowiem przed zgiełkiem miast do ustronnej wioseczki, w której zamieszkuję zaciszną celkę klasztorną; a tu zdala od wszelkiego rozproszenia dokonać się może to, o czym śpiewa psalm: "Spocznijcie i zobaczcie, żem ja jest Pan." Lecz i wytyczna mojego życia zbiega się z tym. Przez dość długi czas unosił mnie wir rożnych bolesnych walk światowych, w końcu zawinąłem z natchnienia Chrystusa do najpewniejszej zawsze dla każdego przystani religii, by tu się wyzbyć próżności i pychy, by przebłagać Boga ofiarą chrześcijańskiej pokory i uniknąć nie tylko rozbicia w życiu doczesnym, lecz także pożarów życia przyszłego.

Zatem przystąpię już w imię Boże do rzeczy: przedstawię przez przodków nam przekazane i powierzone prawdy raczej z wiernością sprawozdawcy, niż z samodzielnością oryginalnego pisarza; trzymać się zaś będę przy pisaniu tej zasady, żeby nie poruszać wszystkiego, lecz tylko co najważniejsze, i to stylem nie tyle ozdobnym i ścisłym, ile przystępnym i potocznym; potrącę raczej o wiele rzeczy, niż je rozwinę. Niech piszą wykwintnie i dokładnie ci, których do takiego zadania skłania nakaz obowiązku albo ufność w siły twórcze. Mnie to wystarczy, jeśli dla wsparcia swojej pamięci, a raczej jej słabości, sporządzę sobie pamiętnik, który będę się starał z pomocą Pańską w miarę przypominania tego, czegom się nauczył, zwolna, stopniowo poprawiać i uzupełniać. Zaznaczam to z góry dlatego, by jeśli przypadkiem pamiętnik ten wymknie mi się i wpadnie do rąk świętych - by porywczo nie ganili w nim tego, co jeszcze nie uległo zamierzonemu wygładzeniu.

II.

(1) Otóż często usilnie i z ogromnym przejęciem wywiadywałem się u wielu świętością i wiedzą jaśniejących mężów, jakim to sposobem, posługując się jakąś pewną, a przy tym ogólną i prawidłową metodą, odróżnić mógłbym prawdę wiary katolickiej od błędów przewrotnych herezji. Na to zawsze, od wszystkich prawie taką otrzymywałem odpowiedź, że czy to ja czy kto inny zechce wyłowić oszustwa pojawiających się na widowni heretyków, nie wpaść w ich sidła i zdrowo, niewzruszenie wytrwać w zdrowej wierze, ten musi dwojakim sposobem wiarę swoją z pomocą Bożą ubezpieczyć: po pierwsze powagą Prawa Bożego, po drugie podaniem Kościoła katolickiego. (2) Tu mógłby zapytać ktoś: Jak to, jeżeli kanon Pisma świętego jest doskonały i pod każdym względem aż nadto sobie wystarcza, to po cóż jeszcze dołączać do niego powagę kościelnego rozumienia? Otóż dlatego, że Pismo święte, wskutek właściwej mu głębi, nie wszyscy w jednym i tym samym znaczeniu przyjmują, lecz ten tak, a ów inaczej jego zwroty wykłada, tak że na pozór niemal ilu ludzi, tyle pojmowań z niego wysnuć można. Boć inaczej je Nowacjan, inaczej Sabeliusz, inaczej Donat wyłuszcza; inaczej Ariusz, Eunomiusz, Macedoniusz; inaczej Fołtyn, Apolinarys, Pryscylian; inaczej Jowinian, Pelagiusz, Celestiusz; inaczej na koniec Nestoriusz. Wobec takiej ogromnej gmatwaniny błędów jest rzeczą wprost konieczną wytyczyć linię wykładu pism prorockich i apostolskich według prawidła kościelnego i katolickiego czucia. (3) W samym zaś znowu Kościele trzymać się trzeba silnie tego, w co wszędzie, w co zawsze. w co wszyscy wierzyli. To tylko bowiem jest prawdziwe i właściwie katolickie, jak to już wskazuje samo znaczenie tego wyrazu, odnoszące się we wszystkim do znamienia powszechności. A stanie się to wtedy dopiero, gdy podążymy za powszechnością, starożytnością i jednomyślnością. Podążymy zaś za powszechnością, jeżeli za prawdziwą uznamy tylko tę wiarę, którą cały Kościół na ziemi wyznaje; za starożytnością, jeżeli ani na krok nie odstąpimy od tego pojmowania, które wyraźnie podzielali święci przodkowie i ojcowie nasi; za jednomyślnością zaś wtedy, jeżeli w obrębie tej starożytności za swoje uznamy określenia i poglądy wszystkich lub prawie wszystkich kapłanów i nauczycieli.

III.

(4). Więc cóż ma uczynić chrześcijanin-katolik, jeśli jakąś cząsteczka Kościoła oderwie się od wspólności powszechnej wiary? Nic innego, jeno przełoży zdrowie całego ciała nad członek zakaźny i zepsuty. A jak ma postąpić, jeśliby jakaś nowa zaraza już nie cząstkę tylko, lecz cały naraz Kościół usiłowała zakazić? Wtedy całym sercem przylgnąć winien do starożytności: tej już chyba żadna nowość nie zdoła podstępnie podejść. Cóż zaś, jeśliby w obrębie dawności wyłowiono błąd dwóch czy trzech ludzi albo jednego miasta albo nawet jakiejś dzielnicy? Wtedy przede wszystkim starać się będzie nad zuchwalstwo czy nieświadomość kilku osób przełożyć powzięte w dawnych czasach postanowienia soboru powszechnego, jeśli takie istnieją. A jeśliby wypłynęła sprawa taka, co do której nic podobnego się nie znajdzie? Wtedy będzie się starał zebrać poglądy przodków i radzić się ich w tej mierze, rozumie się poglądy tych tylko przodków, którzy, choć żyli w rożnych miejscach i czasach, wytrwali jednak w społeczności i wierze jednego Kościoła powszechnego i okazali się przez to miarodajnymi nauczycielami; a to, co ci wszyscy jak jeden mąż - nie ten lub ów tylko - w jednym i tym samym duchu, otwarcie, często, wytrwale przyjmowali, pisali i uczyli - to niech uważa za niewątpliwy drogowskaz wiary.

IV.

Żeby jednak nasze słowa nabrały większej jasności, musimy je szczegółowo oświetlić przykładami i nieco szerzej rozwinąć. Przy nadmiernym bowiem dążeniu do treściwości mógłby wartki prąd wykładu porwać sprzed oczu rzeczy najważniejsze. (5) Gdy w czasach Donata, od którego wywodzą się donatyści, duża część Afryki rzuciła się w wiry jego błędu i niepomna chrześcijańskiej godności i wiary nad Chrystusowy Kościół przełożyła świętokradzkie zuchwalstwo jednego człowieka, wtedy ci Afrykańczycy, którzy pogardzili haniebnym odszczepieństwem i przyłączyli się do zespołu kościołów świata, ci jedynie ze wszystkich zdołali się ocalić w przybytkach wiary katolickiej. Zostawili oni potomności zaprawdę wyborny przykład, jak to w przyszłości inni mają rozsądnie więcej sobie ważyć zdrowie ogółu, niż obłęd jednego lub tylko niewielu ludzi. (6) Podobnie gdy trucizna ariańska zakaziła już nie cząstkę jakąś tylko, lecz prawie cały świat, gdy w błąd wprowadzono to przemocą, to podstępem wszystkich prawie biskupów łacińskiego świata i jakaś mgła osiadła na sercach, że nie wiedziano za kim w tym zamęcie pójść, wtedy każdego prawdziwego miłośnika i czciciela Chrystusa, który przełożył starą wiarę nad nowe błędnowierstwo, całkowicie ominęła ta zaraza. Niebezpieczeństwo owych czasów wskazuje dowodnie, jakie to klęski ściąga wprowadzenie nowego dogmatu. Wszak wtedy nie tylko małe, lecz i największe rzeczy się zachwiały. Nie tylko węzły pokrewieństwa, powinowactwa, przyjaźni, związki rodzinne się rwały, ale i miasta, ludy, dzielnice, narody, słowem całe państwo rzymskie zostało wstrząśnięte i z posad wypchnięte. Bo gdy ta bezbożna nowinka ariańska, jakby jakaś okrutna jędza, spętawszy nasamprzód samego cesarza, usidliła nowymi prawami najwyższych dostojników dworu - nie przestawała już odtąd wichrzyć i mącić wszystkiego: spraw prywatnych i państwowych, świętych i świeckich, za nic mieć prawdę i dobro i jakby z wyższego miejsca w upatrzone ofiary mierzyć. Wtedy to znieważano małżonki, lżono wdowy, hańbiono dziewice, burzono klasztory, rozpędzano kleryków, chłostano lewitów, wleczono na wygnanie duchownych; zapełniły się świętymi kaźnie, wiezienia i kopalnie. Olbrzymia ich część, nie wpuszczana do miast, tułając się bezdomnie wśród pustyń, jaskiń, skał, wśród dzikich zwierząt zmarniała z nagości, głodu i pragnienia. A cały ten bezmiar nędzy z jednego źródła płynie! Stąd, że się wprowadza ludzkie zabobony na miejsce niebieskiego dogmatu, podważa dobrze uzasadnioną starożytność zbrodniczą nowością, narusza postanowienia przeszłych pokoleń, zrywa z uchwałami ojców, niweczy określenia przodków - że owa bezbożna i namiętna gonitwa za nowinkami nie chce się liczyć z nietykalnymi granicami świętej i nieskażonej dawności.

V.

(7) Ale może zmyślamy to wszystko z odrazy do tego, co nowe, a upodobania do tego, co dawne? Kto to przypuszcza, niechże przynajmniej uwierzy błogosławionemu Ambrożemu. W drugiej księdze dzieła, zwróconego do cesarza Gracjana, ubolewa on nad tymi smutnymi czasami w tych słowach: "Już dosyć, Boże wszechmocny, odpokutowaliśmy upadkiem naszym i naszą krwią za rzezie wyznawców, wygnania kapłanów, za ten ogrom niegodziwej bezbożności. Już dosyć zajaśniała prawda, że kto wiarę narusza, ten bezpieczeństwo traci." Potem w trzeciej księdze tego dzieła tak pisze: "Trzymajmy się wskazań naszych przodków i nie naruszajmy w dzikim zuchwalstwie odziedziczonych pieczęci. Owej zapieczętowanej księgi prorockiej nie ośmielili się otworzyć ani starsi, ani moce, ani aniołowie, ani archaniołowie: jedynie Chrystusowi zastrzeżone jest wyłączne prawo rozwinięcia jej. Któż z nas odważyłby się rozpieczętować księgę kapłańską, przypieczętowaną przez wyznawców i poświęconą męczeństwem już tylu? Ci, których zniewolono do rozpieczętowania jej, potem potępili ten podstęp i zapieczętowali ją z powrotem - a ci, którzy nie ważyli się jej tknąć, stali się wyznawcami i męczennikami. Jakbyśmy mogli wyprzeć się wiary tych, których zwycięstwo wysławiamy?" Prawda, wysławiamy też głośno to zwycięstwo, błogosławiony Ambroży, i serdecznie podziwiamy! Musiałby to być człowiek bez ducha, który by nie pragnął - nie mogąc już dorównać - przynajmniej podążać za tymi, których od obrony wiary przodków żadna moc nie odwiodła: ni groźby ni prośby, ni życie ni śmierć, ni dwór ni dworzanie, ni cesarz ni jego władza, ni ludzie ni czart; których Pan za wytrwanie przy dawnej wierze uznał za godnych niezwykłego odznaczenia: przez nich dźwigał obalone kościoły, ożywiał ludy wygasłe duchowo, kapłanów z powrotem wieńczył, a niegodziwe, pełne bezbożnych nowinek pisma, a raczej piśmidła zatopił w strumieniach gorących łez, zesłanych z nieba na biskupów; przez nich wreszcie prawie cały świat, wstrząśnięty nagłą herezji nawałnicą wywiódł z nowej niewiary do dawnej wiary, z szału nowinek do dawnego zdrowia, z nowego zaślepienia do dawnego światła. (8) A na tej wprost boskiej dzielności wyznawców to jest najwięcej godne uwagi, że oni wtedy nie za cząstkę jakąś w obrębie dawnego Kościoła, lecz za całą powszechność tak mężnie się zastawiali. Nie godziło się bowiem, by mężowie tej miary z takim sił napięciem bronili błędnych i sprzecznych pomysłów jednego lub dwóch ludzi i bojowali o ciasne poglądziki jakiegoś zapadłego kąta. Nie! Trzymali się oni ściśle postanowień i określeń wszystkich kapłanów świętego Kościoła, spadkobierców apostolskiej i katolickiej prawdy, i woleli siebie samych raczej poświęcić, niż wiarę starożytnej powszechności. Dlatego zasłużyli na taką chwałę, że zupełnie słusznie uchodzą nie tylko za wyznawców, lecz także za książąt wyznawców.

VI.

Wspaniały, wprost boski jest przykład owych błogosławionych. Wszyscy prawdziwi katolicy powinni go ustawicznie przed oczyma mieć i rozpamiętywać. Ci błogosławieni, promieniując na kształt siedmioramiennego świecznika siedmiorakim światłem Ducha Świętego, dali potomnym przejasny wzór, w jaki to sposób należy na przyszłość wśród czczego rozgwaru błędów powagą świętej dawności tępić zuchwałe, bezbożne nowinki. (9) Nie ma w tym zresztą nic nowego. Zawsze bowiem w Kościele ten zwyczaj panował, że im kto był bogobojnieszy, tym bardziej stanowczo przeciwstawiał się nowym wymysłom. Przykładów na to wszędzie mnóstwo. Dla krótkości podam tylko jeden, i to z dziejów Stolicy Apostolskiej, aby wszyscy z bezwzględną jasnością poznali, z jaką siłą, z jakim zapałem i z jakim wysiłkiem błogosławieni następcy świętych apostołów bronili zawsze nietykalności raz przyjętej wiary. Dawno już temu czcigodnej pamięci Agrypin, biskup kartagiński, pierwszy z ludzi wbrew Pismu świętemu, wbrew zapatrywaniom wszystkich kapłanów i postanowieniom przodków zalecał powtarzanie chrztu. Ten błąd wiele złego nawarzył; nie tylko wszystkim heretykom dał przykład świętokradztwa, lecz i niektórym katolikom sposobność do błędu. Więc gdy wszyscy krzyk zewsząd podnieśli przeciw tej nowości, gdy wszyscy kapłani w miarę swej gorliwości jej się opierali - wtedy błogosławionej pamięci papież Stefan, zasiadający na Stolicy Apostolskiej, przeciwstawił się temu, co prawda wraz z wszystkimi współtowarzyszami, ale na ich czele. Czuł, jak sądzę, że winien o tyle wszystkich przewyższać poświęceniem się sprawie wiary, o ile górował nad nimi powagą stanowiska. W liście, który wtedy do Afryki wysłał, rzucił to święte hasło: "Nic nowego nie wprowadzać; zachować to, co przekazane!" Wiedział ten święty i mądry mąż, że prawdziwa pobożność uznaje tylko jedno: przelewanie całej prawdy na synów z taką samą wiernością, z jaką się ją przyjęło; - że nie nam wodzić religię, dokąd chcemy, lecz raczej iść za nią, dokąd prowadzi: - że jest znamieniem chrześcijańskiej skromności i rozwagi nie swoje pomysły podawać potomnym, tylko zachowywać prawdy, przejęte od przodków. Jakie było wówczas rozwiązanie tej całej sprawy? Takie, jakie w podobnych wypadkach zawsze następuje: zatrzymano dawne poglądy, nowości zarzucono. (10) Ale może tak się stało dlatego, że rzeczników zabrakło temu nowemu wynalazkowi? Owszem, miał on za sobą takie siły ducha, takie potoki wymowy, taką liczbę obrońców, takie prawdopodobieństwo, tak liczne orzeczenia Prawa Bożego, ale w całkiem nowy i błędny sposób pojęte, że całe to sprzysiężenie nie dałoby się chyba w żaden sposób rozbić, gdyby go przyczyna tego olbrzymiego wysiłku, owa nowa wiara, którą przyjmowano, broniono, chwalono, nie była sama zawiodła i zdradziła. A jakież były skutki soboru afrykańskiego i jego orzeczenia? Z łaski bożej - żadne; wszystko jak marzenia, jak puste bajki odrzucono z pogardą. (11) A obrót sprawy jakiż dziwny! Twórców tego poglądu uznano za katolików, a zwolenników za heretyków; mistrzów uniewinniono, a uczniów potępiono; autorowie ksiąg będą synami Królestwa, a obrońców tych pism - gehenna pochłonie! Bo chyba nie znajdzie się nikt tak nierozumny, żeby wątpił w to, że błogosławiony Cyprian, ta chluba wszystkich biskupów i męczenników, będzie z towarzyszami swoimi na wieki królował z Chrystusem; a nie znajdzie się rowniez nikt tak bezbożny, żeby przeczył, iż donatyści i wszyscy inni gorszyciele, którzy chełpią się, że za powagą owego soboru chrzty powtarzają, z diabłem wiecznie gorzeć będą.

VII.

Zdaje mi się, że wyrok ten wydał Bóg głównie ze względu na chytrość tych, którzy, kując pod cudzym imieniem herezje, czepiają się nieco zawiłych pism dawnych pisarzy, dzięki mglistej treści na pozór zgodnych z ich poglądami, aby tylko wywołać wrażenie, że nie pierwsi i nie odosobnieni głoszą swoje pomysły. Niegodziwość tych ludzi na dwukrotne zasługuje potępienie: raz za to, że nie boją się trucizną herezji innych częstować, po drugie za to, że pamięć któregoś ze świętych mężów niby przygasły popiół plugawą ręką rozgrzebują i to, co miało być milczeniem pokryte, wywlekają i rozgłaszają. Idą oni zupełnie ścieżkami swego praojca Chama, który nie tylko nie nakrył nagości czcigodnego Noego, ale jeszcze na pośmiewisko innym pokazał. Za tę obrazę czci rodzica na taką zasłużył niełaskę, iż i na potomstwo jego przeszła klątwa jego grzechu. Jakże inaczej postąpili jego błogosławieni bracia! Nie chcieli oni nagości czcigodnego ojca ani sami spojrzeniem znieważyć, ani innych do tego dopuścić: ale odwróciwszy oczy, jak napisano, nakryli go. Przez to upadku tego świętego męża ani nie pochwalili, ani nie rozgłosili, i dlatego na potomkach ich spoczęło błogosławieństwo. Lecz wróćmy do naszego przedmiotu. (12) Z wielkim więc lękiem wystrzegajmy się grzechu zmiany wiary i naruszenia jej treści, od czego nas odstrasza nie tylko surowość kościelnych zarządzeń, lecz także poważne upomnienie apostoła. Wiedzą to wszyscy, ja poważnie, jak surowo i stanowczo błogosławiony apostoł Paweł uderza na niektórych, co z dziwną lekkomyślnością dali się zbyt rychło odciągnąć od tego, który ich powołał do łaski Chrystusowej, do innej ewangelii, chociaż nie ma innej; którzy nagromadzili sobie nauczycieli według swoich zachcianek, którzy słuch odwrócili od prawdy, a zwrócili się do bajek; i tak ściągnęli na siebie potępienie, bo pierwszą wiarę złamali. Zwiedli ich ci, o których ten sam Apostoł pisze do rzymskich braci: "Proszę was zaś, bracia, byście baczyli na tych, którzy powodują spory i zgorszenia przeciw nauce, którą poznaliście; strońcie od nich; tacy bowiem nie służą Chrystusowi Panu, lecz swemu brzuchowi, a słodkimi słówkami i przymilaniem się uwodzą serca niewinnych. Wciskają się oni do domów i usidlają kobietki, obciążone grzechami, unoszone różnymi namiętnościami; uczą się ciągle, a do poznania prawdy nigdy nie dochodzą. To puści gadatliwcy i uwodziciele, którzy całe domy wywracają, ucząc niegodziwych rzeczy dla szpetnego zysku. To ludzie duchowo skażeni, od wiary odpadli; pyszni, a nic nie rozumiejący, chorujący na dociekania i walki na słowa; pozbawieni prawdy sądzą oni, że pobożność jest źródłem zysków. Przy tym też są bezczynni, uczą się włóczyć po domach. Ale nie tylko bezczynni, lecz gadatliwi i ciekawi, mówiący rzeczy nieprzystojne; postradali oni dobre sumienie i w wierze się potknęli; ich bezecna, czcza gadanina przyczynia się wielce do bezbożności, a mowa ich jak rak się szerzy." Dobrze rowniez o nich napisano: "Ale powodzenia mieć nie będą; nierozum ich wszystkim się ukaże, jak i z tamtymi było."

VIII.

Pewnego razu ludzie tacy, kupcząc błędami po prowincjach i miastach, dostali się także do Galatów. Pod ich wpływem Galatowie, obrzydziwszy sobie prawdę, zaczęli wymiotować (revomentes) mannę apostolskiej i katolickiej nauki, a rozlubowali się w plugawych nowinkach heretyków. Wtedy to tak się święty Paweł uniósł w poczuciu swojej władzy apostolskiej, że z największą surowością oświadczył: "Nawet chociażby my lub anioł z nieba głosił wam inną Ewangelię, niż którą ogłosiliśmy wam, niech będzie wyklęty." Dlaczego mówi "chociażby my", a nie raczej: "chociażbym ja"? Bo chce powiedzieć: Chociażby Piotr, chociażby Andrzej, chociażby Jan, chociażby w końcu cały apostołów chór głosił wam inną Ewangelię, niż którą ogłosiliśmy wam, niech będzie wyklęty. Co za straszna surowość! By zagrzać do wytrwania w pierwszej wierze, nie oszczędza ni siebie, ni innych współapostołów! Nie dosyć tego! "Chociażby, rzecze, anioł z nieba głosił wam inną Ewangelię, niż którą ogłosiliśmy wam, niech będzie wyklęty." Nie zadowolił się dla ochrony raz przekazanej wiary wymienieniem istności ludzkiej, musiał on i dostojnych aniołów włączyć. "Chociażby, rzecze, anioł z nieba..." Nie dlatego, jakoby święci i niebiescy aniołowie grzeszyć mogli. Chce on powiedzieć: Choćby się stało to, co się stać nie może, choćby nie wiem kto odważył się zmieniać raz przekazaną wiarę, niech będzie wyklęty. (13) A może te słowa niebacznie wyrzekł, może je wyrzucił raczej w ludzkiej popędliwości, niż w Bożym natchnieniu? Nie! W dalszym ciągu tę samą myśl wyraża z ogromnym naciskiem, znamionującym powtórzone zwroty: “Jakeśmy przedtem powiedzieli, tak i teraz powtórnie mówię: jeśliby wam ktoś inną Ewangelię głosił, niż którą przyjęliście, niech będzie wyklęty”. Nie powiedział: jeśliby wam ktoś zwiastował co innego, niż coście przyjęli, niech będzie błogosławiony, chwalony i przyjęty, lecz wyraźnie: wyklęty, to jest: odosobniony, wyłączony, wykluczony, by jedna owca swym zgubnym wpływem nie zaraziła niewinnej owczarni Chrystusa.

IX.

A może tylko Galatom dano te nakazy? To, w takim razie także do nich tylko odnosiłyby się nakazy, o których wzmianka w dalszym ciągu listu; na przykład ten: "Jeśli żyjemy w duchu, postępujmy też w duchu. Nie bądźmy próżnej chwały, chciwi, nie drażnijmy się wzajem i nie zazdrośćmy sobie wzajem" i tym podobne. A ponieważ to niedorzeczność, bo te nakazy zwracają się jednako do wszystkich, więc z tego wniosek, że jak te przykazania moralne, tak też i owe przepisy, tyczące się wiary, wszystkich jednako obowiązują. Więc jak nie wolno wzajem się drażnić i wzajem zazdrościć, tak też nie wolno nikomu przyjmować nic poza tym, co zawsze głosi katolicki Kościół. (14) A może tylko wtedy nakazywano wyklinać głosicieli innych nauk, niż które ogłoszono, a teraz już nie? W takim razie i to, co również tam święty Paweł powiada: "Mówię zaś: postępujcie w duchu; pożądliwościom ciała nie dogadzajcie - miało tylko wtedy moc nakazu, a dzisiaj już nie. Ale pogląd taki jest i bezbożny, i zgubny; zatem wynika z tego koniecznie, że jak przez wszystkie wieki przestrzegać należy tego nakazu moralnego, tak i tamten wyrok o nieodmienności wiary rowniez obowiązuje po wszystkie czasy. Nie godziło się więc nigdy chrześcijaninowi-katolikowi głosić czegoś poza przyjętą nauką, nie godzi się czynić tego i dziś, a tak samo i w przyszłości; a potępiać tych, którzy głoszą inną naukę, niż raz otrzymaną, należało zawsze, należy i dziś, i w przyszłości.. Czy jest wobec tego ktoś tak zuchwały, by głosił co innego, niż co Kościół głosi, ktoś tak lekkomyślny, by przyjmował inną naukę, niż otrzymaną z rąk Kościoła? Woła, powtarza wołanie, woła do wszystkich, zawsze i wszędzie w swych listach to narzędzie wybrane, ten nauczyciel narodów, ten głos apostołów, ten kaznodzieja świata, ten powiernik Nieba, by każdego głosiciela nowego dogmatu wyklęto. A przeciwnie żaby, jakieś bąki, jednodniowe muchy - to jest pelagianie - tak się do katolików odzywają: Za naszą powagą, za naszym przewodem, za naszym wykładem potępcie to, czegoście się dotąd trzymali, chwyćcie się tego, coście potępiali, porzućcie dawną wiarę, postanowienia ojców, prawdę przez przodków powierzoną, a przyjmijcie... cóż takiego? Strach wypowiedzieć, bo taka z tych rzeczy bije pycha, że ich nie tylko przyjmować, ale nawet zbijać nie można bez skalania się.

X.

(15) Ale powie ktoś: Dlaczego to często dopuszcza Bóg, że niektóre wybitne, w Kościele działające osobistości głoszą katolikom nowe rzeczy? Słuszne to jest pytanie, godne starannego i obszernego roztrząśnięcia. Odpowiedź należy jednak oprzeć nie na własnym dowcipie, lecz na powadze Prawa Bożego i wskazówkach nauczycielskiego urzędu Kościoła. Posłuchajmy świętego Mojżesza. Niech nas pouczy, dlaczego uczeni mężowie, których dla daru wiedzy prorokami nawet Apostoł nazywa, z dopustu Bożego szerzą nowe dogmaty, które Stary Zakon zwykł nazywać alegorycznie "bogami cudzymi", dlatego, bo heretycy podobnie swoje mniemania czczą, jak poganie swoje bóstwa. Pisze więc błogosławiony Mojżesz w Deuteronomium: "Jeśli wystąpi wśród ciebie prorok albo taki, któryby mówił, że miał sen proroczy...", to znaczy działający w Kościele nauczyciel, który według przeświadczenia jego uczniów i słuchaczy naukę swą czerpie z jakiegoś objawienia; a dalej: “...i zapowiedziałby znak i cud, a stałoby się tak, jak powiedział.." Chodzi to naprawdę nie o byle jakiego nauczyciela, owszem o tak światłego, że wyda się zwolennikom swoim nie tylko znawcą rzeczy ludzkich, lecz i jasnowidzem nadludzkich, jakimi też według chwalby uczniów byli Walentyn, Donat, Fotyn, Apolinaris i tym podobni. A dalej? "I rzekłby ci: Pójdźmy, przystańmy do bogów obcych, których nie znasz, i służmy im..." Czymże są "obcy bogowie", jeśli nie cudzymi błędami, których nie znałeś, błędami nowymi i niesłyszanymi?; a "służmy im" znaczy: wierzmy im i przystańmy do nich. A zakończenie jakie? "Nie usłuchasz słów owego proroka albo marzyciela." A dlaczego, pytam, Bóg nie zabrania głosić tego, w co zabrania wierzyć? "Bo – rzecze –doświadcza was Pan Bóg wasz, aby jawne było, czy Go miłujecie czy nie, ze wszystkiego serca i ze wszystkiej duszy waszej." Przejasno wyłuszczono tu, z jakiej przyczyny niekiedy Opatrzność Boża niektórym kościelnym nauczycielom dozwala głosić nowe dogmaty: aby was, rzecze, doświadczył Bóg, Pan wasz. I rzeczywiście wielka to pokusa, gdy ten, którego uważasz za proroka, za ucznia proroków, za nauczyciela i rzecznika prawdy, którego najwyższym otaczasz uwielbieniem i miłością gdy ten nagle wprowadza ukradkiem szkodliwe błędy, a ty ich ani rychło wyłowić nie umiesz, bo tkwią w tobie przesądy czerpanej dotąd nauki, ani też z lekkim sercem potępić, bo nie dopuszcza przywiązanie do dawnego mistrza.

XI.

(16) Tu może będzie się ktoś domagał, żebym to, co stwierdzają słowa Mojżesza, unaocznił na przykładach z dziejów Kościoła. Słuszne to żądanie; niepodobna go na później odsunąć. Więc żeby od najbliższych i znanych rzeczy zacząć - małaż to była niedawno pokusa, kiedy ten nieszczęsny Nestoriusz, przedzierzgnąwszy się z owcy w wilka, począł szarpać owczarnię Chrystusa, a ci, których kąsał, mieli go jeszcze przeważnie za owcę i tym bardziej na kły jego byli narażeni? Bo któżby mógł przypuścić, że łatwo zbłądzi mąż, tak chlubnie wyrokiem władzy obrany, przez duchowieństwo z taką tęsknotą oczekiwany, cieszący się taką miłością świętych i wziętością u ludu; on, który codziennie wyłuszczał ludowi słowa Boże i zbijał wszystkie szkodliwe błędy żydów i pogan? Jak mógł nie wpoić w każdego tego przeświadczenia, że prawdy uczy, prawdę głosi, prawdą żyje on, co prześladował bluźnierstwa wszystkich herezji... niestety, aby wrota dla swojej otworzyć? Otóż mamy tu to, co Mojżesz mówi: "Doświadcza was Pan Bóg wasz, czy go miłujecie, czy nie." Ale dajmy pokój Nestoriuszowi; tego podziwiano więcej, niż zasłużył, sławiono ponad istotne znaczenie; tego w oczach tłumu wyolbrzymiła raczej ludzka łaska, niż boska. Zajmijmy się raczej tymi, którzy wyposażeni w liczne zalety i wielką dzielność, nabawili katolików niemałej pokusy. Tak miał Fotyn za naszych przodków kusić kościół w Sirmium, w Panonii: wśród ogromnej przychylności wszystkich wyniesiony tam na biskupstwo, przez jakiś czas piastował je w duchu katolickim, aż tu, jak ów zły prorok lub marzyciel, o którym mówi Mojżesz, począł powierzony sobie lud Boży namawiać, żeby poszedł za cudzymi bogami, to jest przyjął obce, nieznane mu dotąd błędy... Ale takie rzeczy bywają. Niebezpieczeństwo tkwiło w tym, że do tego niegodziwego celu służyły mu nieprzeciętne siły. Był to duch wybitny, w wiedzę zasobny, mocarz słowa; świetnie, poważnie rozprawiał i pisał w obu językach; dowodzą tego jego dzieła, napisane częścią po grecku, częścią po łacinie. Na szczęście powierzone mu owieczki Chrystusowe, bardzo około wiary katolickiej czujne i ostrożne, przypomniały sobie zawczasu przestrogi Mojżesza i mimo podziwu dla wymowy swego proroka i pasterza poznały się na pokusie. Przedtem szły za nim, jak owczarnia za barankiem, teraz zaczęły przed nim umykać, ja przed wilkiem. Nie tylko zresztą na przykładzie Fotyna, lecz i na Apolinarysie można poznać niebezpieczeństwo tej pokusy kościelnej i wziąć zachętę do troskliwszej ochrony wiary. Wtrącił on swoich słuchaczy w wielki zamęt i trudności: tu ciągnęła ich powaga Kościoła, tam przywiązanie do mistrza, i wahając się tak między jednym a drugim, nie umieli wyzwolić się z bezradności. A czy był to człowiek wart lekceważenia? Przeciwnie, bardzo wybitny, podbijający sobie niezmiernie szybko serca wszystkich! Któż go prześcignął bystrością, biegłością i wiedzą? Ile herezji stłumił w licznych księgach, ile wrogich wierze błędów zbił, wskazuje to jego sławne i iście wielkie, nie mniej, niż trzydzieści ksiąg liczące dzieło, w którym unicestwił niedorzeczne oszczerstwa Porfiriusza miażdżącymi dowodami. Za dużo czasu zabrałoby wyliczenie wszystkich jego dzieł: byłby on mógł przez nie dorównać zaprawdę największym budowniczym Kościoła; niestety lubowanie się w heretyckim węszeniu naprowadziło go na jakieś pomysły, którymi wszystkie swoje prace jak trądem oszpecił - i dlatego nauka jego nie nazywa się budowaniem Kościoła, lecz pokusą.

XII.

Tu zażąda ktoś ode mnie, bym wyłożył błędne nauki dopiero co wspomnianych mężów: Nestoriusza, Apolinarysa i Fotyna. To nie należy co prawda do rzeczy, o którą teraz chodzi. Nie postanowiliśmy przecież omawiać poszczególnych postaci błędu, lecz tylko kilku jego przedstawicieli wskazać, by na ich przykładzie jasno i przejrzyście unaocznić to, co mówi Mojżesz: że jeśli jakiś nauczyciel Kościoła - choćby to był prorok, wykładający tajemnicę proroków - usiłuje coś nowego wprowadzić do Kościoła, to dopuszcza tę rzecz Opatrzność Boża, aby nas doświadczyć. (17) Ale przyda się - przynajmniej mimochodem - wyłożyć w krótkości poglądy wspomnianych heretyków, Fotyna, Apolinarysa i Nestoriusza. Odszczepieństwo Fotyna takie jest: Bóg, twierdzi on, jeden w istocie i osobie; należy go pojmować po żydowsku. Nie przyjmuje pełni Trójcy; twierdzi, że nie ma ani osoby Słowa Bożego ani osoby Ducha Świętego. Chrystusa uważa za zwyczajnego tylko człowieka, biorącego początek z Maryi. To jedynie stanowczo dogmatyzuje, że powinniśmy czcić tylko osobę Boga-Ojca i tylko Chrystusa, ale jako człowieka. Tyle Fotyn. Apolinarys chlubi się, że w poglądzie na jedność Trójcy zgadza się z Kościołem, ale i tu wiara jego jest niezupełnie zdrowa; w sprawie zaś Wcielenia Pańskiego jawnie bluźni. Mówi, że w ciele Zbawiciela naszego albo w ogóle nie było duszy ludzkiej albo, jeśli była, to pozbawiona świadomości i rozumu. Zresztą według niego nawet i ciało Pańskie nie zostało wzięte z ciała Świętej Dziewicy Maryi. Lecz zstąpiło w Nią z nieba. Chwiejny zawsze i niepewny głosił raz, że jest ono współwieczne ze Słowem Bożym, to znowu, że zostało stworzone z bóstwa Słowa. Nie chciał bowiem uznać w Chrystusie dwóch istności, jednej boskiej, a drugiej ludzkiej, jednej z Ojca, a drugiej z matki, lecz uważał istność Słowa za rozszczepioną w sobie tak, że jedna jej część zostaje w Bogu, a druga zamieniła się w ciało. Więc gdy prawda głosi, że jeden Chrystus składa się z dwóch istności, to on na przekór prawdzie twierdzi, że z jednego bóstwa Chrystusa powstały dwie istności. Tyle Apolinarys. Nestoriusz zaś popada w błąd biegunowo przeciwny poprzedniemu. Rozróżniając niby dwie istności w Chrystusie, wprowadza niespodzianie dwie osoby i chce mieć - niesłychana rzecz - dwóch synów Bożych, jednego Boga, a drugiego człowieka, jednego zrodzonego z Ojca, drugiego z matki. I dlatego nie należy według niego nazywać Świętej Maryi Bogarodzicą, lecz Chrystarodzicą; z Niej bowiem nie ów Chrystus-Bóg, lecz Chrystus-człowiek się narodził. Jeśli zaś ktoś odniósł wrażenie, że on w pismach swoich głosi jednego Chrystusa, że sławi jedną osobę Chrystusa, to ostrzegam takiego przed łatwowiernością. Nestoriusz bowiem albo umyślnie, chytrze to wrażenie wywołuje, aby przez rzeczy dobre nakłonić do złego, jak to Apostoł mówi: "Przez dobro przyprawił mnie o śmierć"; innymi słowy: albo celem omamienia czytelników w niektórych miejscach swoich pism podkreśla swoją wiarę w jednego Chrystusa, w jedną osobę Chrystusa, albo tak rzecz rozumie, że już po dziewiczym porodzeniu zespoliły się w jednego Chrystusa dwie istności; że zatem w chwili poczęcia czy dziewiczego porodzenia i przez jakiś czas potem dwóch było Chrystusów. Według tego Chrystusa narodził się najpierw pospolitym, zwyczajnym człowiekiem i nie był jeszcze jednością osoby zespolony ze Słowem Bożym; potem osoba Słowa zstąpiła nań i przybrała go sobie. Więc chociaż teraz przez Słowo przybrany, żyje w chwale Bożej, to jednak przez jakiś czas nie było żadnej różnicy między nim a innymi ludźmi.

XIII.

(18) Tak to przeciwko wierze katolickiej Nestoriusz, Apolinarys i Fotyn - te wściekłe psy - szczekają. Fotyn nie uznaje Trójcy, Apolinarys uważa naturę Słowa za przemienną, nie uznaje dwóch istności w Chrystusie, przeczy albo w ogóle istnieniu duszy w Chrystusie albo w najlepszym razie odmawia jej świadomości i rozumu, twierdzi, że miejsce świadomości zajęło Słowo Boże. Nestoriusz głosi, że zawsze - czy że przez jakiś czas - dwóch było Chrystusów. Natomiast Kościół katolicki posiada prawdziwą wiedzę i o Bogu, i o Zbawicielu naszym; więc ani o tajemnicy Trójcy, ani o Wcieleniu Chrystusa bluźnierstw nie wygłasza. Uwielbia bowiem jedno bóstwo w pełni Trójcy i równość Trójcy w jednym i tym samym majestacie, wyznaje jednego Jezusa Chrystusa - nie dwóch - jako Boga i człowieka zarazem. Wierzy, że w Nim jedna tylko jest osoba, ale dwie istności; dwie istności, ale jedna osoba: dwie istności, bo Słowo Boże nie jest zmienne, by się mogło na ciało przemienić; jedna osoba, bo przyjmując dwóch synów, czciłby Kościół nie Trójcę, lecz cztery bóstwa. (19) Przyda się ten przedmiot jeszcze szczegółowiej i dokładniej rozwinąć. W Bogu jedna jest istność, ale trzy osoby, w Chrystusie dwie istności, ale jedna osoba. W Trójcy jest: inny ten, a inny ten, ale nie: inna ta, a inna ta; w Zbawicielu zaś jest: inna ta, a inna ta, ale nie: inny ten, a inny ten. Dlaczego mówię: "w Trójcy jest: inny ten a inny ten, ale nie: inna ta a inna ta"? Bo inny jest co do osoby Ojciec, inny Syn, inny Duch Święty, a jednak i Ojciec, i Syn, i Duch Święty mają nie różną, lecz tę samą naturę. Dlaczego znowu mówię: "w Zbawicielu zaś jest: inna ta, a inna ta, ale nie: inny ten, a inny ten"? Bo inna jest istność bóstwa a inna istność człowieczeństwa, a mimo to bóstwo i człowieczeństwo to nie dwaj, lecz jeden i ten sam Chrystus, jeden i ten sam Syn Boży, jedna i ta sama osoba Chrystusa, Syna Bożego. Podobnie w człowieku co innego ciało, a co innego dusza, lecz dusza i ciało tworzą jednego i tego samego człowieka. W Piotrze czy Pawle co innego dusza, a co innego ciało; a przecież ciało i dusza to nie dwa Piotry; nie ma też i dwóch Pawłów; jeden dusza, a drugi ciało, lecz istnieje tylko jeden i ten sam Piotr, jeden i ten sam Paweł, każdy z nich złożony z dwóch rożnych istności: z duszy i ciała. Tak samo więc w jednym i tym samym Chrystusie są dwie istności, ale jedna boska, druga ludzka; jedna z Ojca, druga z Matki- Dziewicy; jedna współwieczna i równa Ojcu, druga z czasu i mniejsza od Ojca; jedna współistotna z Ojcem, druga równa co do istoty matce; - a jednak w tych obu istnościach jest jeden i ten sam Chrystus. Nie ma więc dwóch Chrystusów: jeden Chrystus-Bóg, a drugi - człowiek; jeden niestworzony, a drugi stworzony; jeden niecierpiętliwy, a drugi cierpiętliwy; jeden równy Ojcu, a drugi mniejszy od Ojca; jeden z Ojca, a drugi z matki; - lecz jeden i ten sam Chrystus jest zarazem Bogiem i człowiekiem, ten sam jest niestworzony i stworzony, ten sam niezmienny i niecierpiętliwy, a zarazem zmienny i cierpiętliwy, ten sam i równy Ojcu, i mniejszy od Ojca, ten sam przed wiekami z Ojca zrodzony, ten sam w czasie narodzony z matki: doskonały Bóg, doskonały człowiek. W Bogu zupełność bóstwa, w człowieku pełnia człowieczeństwa. Pełnia, powtarzam człowieczeństwa, bo posiada ono i duszę i ciało zarazem; ciało prawdziwe, nasze, z matki wzięte, duszę zaś wyposażoną w intelekt, obdarzoną świadomością i rozumem. Jest więc w Chrystusie Słowo, dusza i ciało, ale wszystko to razem stanowi jednego Chrystusa, jednego Syna Bożego, jednego Zbawiciela i Odkupiciela naszego. Jednego zaś nie wskutek jakiegoś nietrwałego zmieszania się pierwiastka boskiego i ludzkiego, lecz wskutek jakiejś nierozerwalnej i wyjątkowej jedności osoby. To bowiem połączenie nie obróciło, nie przemieniło jednego pierwiastka w drugi - jest to błąd arian - lecz raczej tak oba w jedno zespoliło, że jednocześnie z trwaniem w Chrystusie jednej i tej samej osoby trwa zarazem na wieki i właściwość każdej istności z osobna, że Bóg nigdy nie zaczyna być ciałem, ani ciało nie przestaje być sobą. Można to sobie unaocznić na przykładzie ludzkiej natury. Wszak nie tylko w teraźniejszości, lecz i w przyszłości każdy człowiek składać się będzie z duszy i ciała, i nigdy nie zamieni się ciało na duszę, ani dusza na ciało; każdy człowiek bez końca żyć będzie; w każdym koniecznie trwać będzie bez końca różnica tych istności. Tak i w Chrystusie również obu istnościom przyznać trzeba wieczyste trwanie ich właściwości bez uszczerbku dla jedności osoby.

XIV.

(20) Wobec tego, że często posługujemy się słowem "osoba" i głosimy, że Bóg przez osobę (per personam) uczłowieczył się, - poważnie obawiamy się wrażenia, jako byśmy twierdzili, że Bóg-Słowo tylko przez naśladowanie ludzkiego działania wziął naszą naturę na siebie i wszystkie czynności ludzkie wykonywał nie jako prawdziwy, lecz pozorny człowiek. Tak dzieje się w teatrze, gdzie jeden człowiek gra kilka osób po kolei, nie będąc żadną z nich. Przecież zawsze przy naśladowaniu cudzego działania tak się wykonuje czyny i prace innych, że grający nie utożsamia się z tym, którego przedstawia. Gdy aktor tragiczny - że sięgnę po przykład do gier świeckich - gra kapłana lub króla, nie jest sam ani kapłanem ani królem. Bo po przedstawieniu zrzuca z siebie osobę, w którą się przyodział. Nie mamy nic wspólnego z tymi niegodziwymi, zbrodniczymi drwinami! Zostawmy te brednie Manichejczykom, tym majaczycielom, głoszącym, że Syn Boży-Bóg nie przyjął osoby człowieka istotnie, lecz udawał ją tylko grą pozornych działań życiowych. Natomiast według wiary katolickiej Słowo Boże w taki sposób stało się człowiekiem, że wzięło na siebie nasze właściwości nie złudnie i pozornie, lecz prawdziwie i rzeczywiście; więc nie naśladowało człowieczeństwa jako czegoś obcego, lecz raczej nosiło je jako swoje, i było istotnie tym, kim się w działaniu przedstawiało. Podobnie przecież i my przez to, że mówimy, myślimy, żyjemy i istniejemy, nie naśladujemy ludzi, lecz nimi jesteśmy. I tak Piotr i Jan - weźmy ich jako przykład - nie przez naśladowanie byli ludźmi, lecz w rzeczywistości; Paweł nie udawał apostoła, nie grał Pawła, lecz był apostołem i istniał jako Paweł. Tak też i Bóg-Słowo, przyodziawszy się w ciało, nauczając, działając i cierpiąc w ciele - bez najmniejszego jednak skażenia swojej boskiej natury - wszystko to czynić raczył nie na to, aby doskonałego człowieka naśladować i grać, lecz go urzeczywistnić, nie na to, by wydawać się i uchodzić za prawdziwego człowieka, lecz nim być istotnie. Jak dusza z ciałem spleciona, a jednak w ciało nie zamieniona, nie naśladuje człowieka, lecz stanowi człowieka, i to człowieka nie z pozoru, lecz z rzeczywistej istności, tak i Słowo-Bóg, jednocząc się, bez żadnej zmiany swej istności, z człowieczeństwem, ale nie zlewając się z nim, stało się człowiekiem nie przez naśladowanie, lecz rzeczywiste istnienie. Odrzućmy więc całkowicie to znaczenie słowa "osoba", które odnosi się do naśladowczej gry, gdzie zawsze co innego jest, a co innego się naśladuje, gdzie ten, co gra, nigdy nie jest tym, którego przedstawia. Nie wolno wierzyć, że Bóg-Słowo tym złudnym sposobem przybrał osobę ludzką, lecz raczej tak, że przyjąwszy na się, przy niezmiennym trwaniu własnej istności, naturę doskonałego w sobie człowieka, sam stał się ciałem, człowiekiem, osobą ludzką - nie pozorną, lecz prawdziwą, nie udaną, lecz rzeczywistą, nie taką, która wraz ze swą czynnością ustaje, lecz taką, która zawsze w swej istności trwa.

XV.

Ta tedy jedność osoby w Chrystusie zawiązała się i dokonała nie dopiero po dziewiczym narodzeniu, lecz już w łonie Dziewicy. (21) Powinniśmy bardzo przestrzegać tego, byśmy wyznawali nie tylko jednego, lecz zawsze jednego Chrystusa. Nieznośne to bowiem bluźnierstwo przyznawać wprawdzie, że teraz jest On jednym, a zarazem upierać się, że był kiedyż nie jednym lecz dwoma, mianowicie jednym po chrzcie, dwoma zaś w czasie narodzenia. Tego strasznego bluźnierstwa unikniemy jedynie pod warunkiem, jeśli wyznamy, że człowiek zjednoczony został z Bogiem jednością osoby, nie od wniebowstąpienia dopiero czy zmartwychwstania, czy chrztu, lecz już w Matce, już w łonie matczynym, co więcej już w samym dziewiczym poczęciu. Dzięki tej jedności osoby przypisuje się łącznie, bez rozróżniania boskie właściciwości człowiekowi, a właściwości ludzkie Bogu. Stąd pochodzą owe zwroty Pisma świętego: "Syn Człowieczy zstąpił z Nieba", "Pan chwały został ukrzyżowany" na ziemi. Stąd tez pochodzi, że chociaż ciało tylko Pana uczynione zostało, chociaż ciało tylko Pana stworzone zostało, mimo to powiedziane jest, że Słowo Boże uczynione zostało, że Mądrość Boża sama napełniona, a Wszechwiedza stworzona została, jak to też i w przepowiedni mowa jest o przebiciu Jego rąk i nóg. Następstwem tej jedności osoby jest podobna tajemnica, dzięki której jest czymś arcykatolickim wierzyć, że gdy ciało Słowa narodziło się z przeczystej Dziewicy, tedy i sam Bóg-Słowo z Dziewicy się narodził, a bezbożnością przeczyć temu. Wobec tego nie wolno nikomu odmawiać świętej Maryi przywilejów łaski Bożej i wyjątkowej chwały. Dzięki szczególnemu darowi Pana i Boga naszego, a Jej Syna, najprawdziwiej zasługuje ona na to błogosławione wyznanie, że jest theotokos; lecz nie w tym znaczeniu, jakie dopuszcza pewna bezbożna herezja, twierdząca, że należy ją nazywać Bogarodzicą tylko przenośnie jako matkę człowieka, który potem stał się Bogiem. Tak nazywamy jakąś kobietę matką księdza czy biskupa nie dlatego, że zrodziła go już jako księdza czy biskupa, lecz że na świat wydała człowieka, który potem został księdzem czy biskupem. Nie w tym znaczeniu zasługuje święta Maryja na nazwę: theotokos; lecz dlatego, że, jak się wyżej rzekło, w Jej świętym łonie ta przenajświętsza dokonała się tajemnica, iż wskutek jakiejś szczególnej i wyjątkowej jedności osoby, jak Słowo w ciele jest ciałem, tak człowiek w Bogu-Bogiem.

XVI.

(22) A teraz powtórzmy to, cośmy krótko powiedzieli o wyżej wspomnianych herezjach i o wierze katolickiej, dla utrwalenia w pamięci, jeszcze krócej i zwięźlej; przez to zostaną te rzeczy lepiej zrozumiane i silniej w myśli utkwią. Więc klątwa na Fotyna, który nie przyjmuje pełności Trójcy i Chrystusa uważa za zwyczajnego człowieka tylko. Klątwa na Apolinarysa, który przyjmuje spowodowane przemianą skażenie boskości i znosi swoistość doskonałego człowieczeństwa. Klątwa na Nestoriusza, który przeczy narodzeniu się Boga z Dziewicy, przyjmuje dwóch Chrystusów, i zarzuciwszy wiarę w Trójcę, wprowadza na cztery bóstwa. Natomiast błogosławiony jest Kościół katolicki, który uwielbia jednego Boga w pełni Trójcy i równość Trójcy w jednej boskości tak, że ani pojedynczość natury nie zaciera swoistości osób, ani rozróżnienie Trójcy nie rozrywa jedności bóstwa. Błogosławiony jest Kościół, który wierzy, że w Chrystusie są dwie prawdziwe i doskonałe natury, ale jedna osoba, tak, iż ani rozróżnienie natur nie znosi jedności osoby ani jedność osoby nie zaciera różnicy natur. Błogosławiony jest Kościół, który by móc wyznać, że jeden zawsze Chrystus i jest, i był, głosi zespolenie się człowieka z Bogiem nie po narodzeniu, lecz już w samym łonie Matki. Błogosławiony jest Kościół, który rozumie, że Bóg stał się człowiekiem nie przez zmianę swojej natury lecz przez spójnię osoby, i to osoby nie pozornej i przemijającej, lecz istotnej i trwałej. Błogosławiony jest Kościół, który tę jedność osoby za tak silną uważa, iż ze względu na nią na podstawie dziwnej i niewysłowionej tajemnicy, przypisuje znamiona boskie człowieku, a ludzkie Bogu. Więc ze względu na nią nie przeczy, że człowiek, jak Bóg, z Nieba zstąpił, ze względu na nią wierzy, że Bóg sposobem człowieczym urodził się na ziemi, że cierpiał i ukrzyżowany został; ze względu na nią wreszcie wyznaje człowieka Synem Bożym, a Boga synem Dziewicy. Jest to błogosławione i czcigodne, chwalebne i przenajświętsze wyznanie, zupełnie godne porównania z owym niebiańskim pieniem aniołów, które jednego Pana i Boga jako trzykroć świętego wysławia. Bo przecież przede wszystkim dlatego Kościół głosi jedność Chrystusa, by nie wyjść poza tajemnicę Trójcy. Co tutaj mimochodem rzekłem, gdzie indziej, jeśli Bóg pozwoli, szerzej omówię i wyłuszczę. Teraz wróćmy do głównego wątku.

XVII.

(23) Powiedzieliśmy wyżej, że w Kościele Bożym pokusą dla ludu jest błąd nauczyciela, pokusą tym większą, im uczeńszy jest twórca tego błędu. Poparliśmy to najpierw powagą pisma, następnie przykładami z dziejów kościelnych, przywodząc na pamięć tych mężów, którzy przez pewien czas żyli zdrową wiarą, a jednak w końcu albo do cudzej sekty przystali, albo sami zapoczątkowali własne odszczepieństwo. Jest to naprawdę rzecz ważna, wielce pouczająca i godna rozważenia; powinniśmy ją często jaskrawymi przykładami oświetlać i w dusze wrażać, by wszyscy prawdziwi katolicy wiedzieli, że mają z Kościołem nauczycieli przyjmować, broń Boże z nauczycielami wiarę Kościoła porzucać. Wskazać mógłbym wielu, którzy w ten sposób kusili; żaden z nich jednak, jestem przekonany, równać się nie może pod tym względem Orygenesowi. Miał ten mąż tyle świetnych, wyjątkowych i cudownych zalet, że w początkach każdy sądził, iż poglądom Orygenesa można na ślepo zawierzyć. Bo jeśli życie jest tym, co nadaje powagę, to odznaczał się mąż ten dzielnością, wielką czystością duszy, cierpliwością, nieugiętością – jeśli natomiast pochodzenie lub wiedza, to któż był wyższy odeń? Pochodził z rodziny, opromienionej męczeństwem; dla Chrystusa stracił nie tylko ojca swego lecz i mienie całe; wśród cieniów zaś świętego ubóstwa tak się udoskonalił, że często, jak wiadomo, katusze cierpiał za wyznawanie Pana. Ale to nie wszystko! Inne jeszcze jego zalety miały się potem przyczynić do pokusy: posiadał potężny umysł, tak głęboki, bystry, wykwintny, że niemal wszystkich o całe niebo przewyższał; posiadał wiedzę i wykształcenie tak wszechogarniające, że w zakresie filozofii boskiej niewiele było przedmiotów, w zakresie zaś ludzkiej prawie że żadnych, których by całkowicie nie opanował. Nie zadowoliła go sama wiedza grecka, więc wziął się i do hebrajszczyzny. Po co wspominać o jego wymowie? Potok jej był tak uroczy, miły, wdzięczny, iż rzekłbyś, nie słowa, lecz sama słodycz płynie z jego ust. Jakiego zagadnienia trudnego nie wyświetlił bystrym rozumowaniem? Jaka rzecz trudna do wykonania nie okazała się łatwą w jego oświetleniu? A może tylko splotami logicznych dowodów powiązał on swoje twierdzenia? Przeciwnie, nie było nigdy nauczyciela, który by się częściej posługiwał przykładami z Prawa Bożego. Czy może napisał mało? Nikt ze śmiertelnych nie napisał więcej; wszystkich jego dzieł nie tylko przeczytać, ale nawet odszukać niepodobna. Żeby mu zaś nie brakło niczego do ogarnięcia wiedzy, dane mu było długie życie. Więc może do uczniów nie miał szczęścia? Kto w tym względzie miał większe? Wszak z jego ducha wyszedł niezliczony zastęp nauczycieli, kapłanów, wyznawców i męczenników? Tego już zaś chyba nikt nie zdoła opisać, jaki podziw, jaką sławę, jaką wziętość u wszystkich sobie zjednał. Kogo tylko żywiej poruszały zagadnienia religijne, zlatywał do niego choćby z najdalszych stron świata. Który chrześcijanin nie uwielbiał go nieledwie jak proroka? Który filozof - jak mistrza? Jakiej zaś czci zażywał nie tylko u osób prywatnych, ale nawet na dworze cesarskim, o tym dzieje mówią. Wszak matka cesarza Aleksandra zaprosiła go do siebie, zachwycona widocznie tą niebieską mądrością, której światłem jaśniał, a którą i ona gorąco umiłowała. Świadczą o tym także listy, które napisał z powagą przedstawiciela nauki chrześcijańskiej do cesarza Filipa, pierwszego chrześcijanina w szeregu rzymskich władców. Co się zaś tyczy jego wprost niewiarygodnej wiedzy, to kto by nie chciał polegać na moim świadectwie jako chrześcijańskim, niech przynajmniej nie odmówi wiary głosom filozofów pogańskich. I tak mówi ów bezbożny Porfiriusz, że pociągnięty sławą Orygenesa wybrał się w chłopięcych prawie latach do Aleksandrii i poznał go tam już jako starca, ale robiącego jeszcze wrażenie człowieka, który dźwignął twierdzę wszechnauk. Nie starczyłoby mi czasu, gdybym chciał świetności tego męża, chociażby po części, omówić: a jednak one wszystkie przyczyniły się nie tylko do chwały religii, lecz niestety także do spotęgowania pokusy, kto by bowiem łatwo oderwał się od męża tak genialnego, uczonego i uwielbianego i nie postąpił raczej według owego powiedzenia: "Wolę błądzić z Orygenesem, niż z innymi prawdę znać"? Po co dużo mówić? Doszło do tego, że narzucona przez wybitną osobistość tego mistrza i proroka nie byle jaka, lecz, jak się z następstw okazuje, arcyniebezpieczna pokusa odwiodła bardzo wielu od czystości wiary. I dlatego ten wielki Orygenes, ponieważ niepowściągliwie nadużywał łaski Bożej, a swemu geniuszowi zbytnio hołdując, za wiele na sobie budował; ponieważ lekceważył sobie dawną prostotę wiary chrześcijańskiej, ponieważ nad innych rozumem się wynosił, ponieważ gardząc podaniem Kościoła i naukami przeszłości, pewne miejsca Pisma w nowy sposób wykładał - dla tych wszystkich powodów zasłużył, by i do niego odnosiły się słowa, wyrzeczone do Kościoła: "Jeżeli wystąpi wśród ciebie prorok...", a nieco dalej: "to nie słuchaj słów tego proroka;" a potem: "bo doświadcza was Pan, Bóg wasz, czy go miłujecie czy nie." Zaprawdę była to, mało powiedzieć, pokusa, lecz wielkie kuszenie, gdy Orygenes zaczął Kościół, tak mu całkowicie oddany, tak podziwem dla jego geniuszu, wiedzy, wymowy oraz czarem jego osoby ujęty, a od wszelkich podejrzeń i obaw wolny - niespodzianie od dawnej wiary przeciągać zwolna w nowe błędy. Ale może ktoś powie, że książki Orygenesa zostały sfałszowane. Nie sprzeczam się; bodaj tak było! Wielu nie tylko katolików, lecz i heretyków donosi, że tak jest. Lecz w takim razie musimy stwierdzić, że jeśli nie on sam, to książki pod jego imieniem wydane są wielką pokusą. Roi się w nich od bluźnierczych zdań, a czyta się je nie jako cudze, lecz jako jego dzieła. Więc jeśli nawet błąd nie począł się w głowie Orygenesa, to jednak jego powaga ujemnie zaciążyła przy szerzeniu błędu.

XVIII.

(24) Podobnie rzecz się ma z Tertulianem. Jak tamten u Greków, tak ten u Rzymian uchodzi za postać czołową. Kto był od niego uczeńszy, kto bieglejszy w rzeczach boskich i ludzkich? Przecież objął on swoim dziwnie pojemnym umysłem całą filozofię, wszystkie prądy filozoficzne, wszystkie poglądy ich twórców i zwolenników, objął całą różnorakość wypadków dziejowych i badań naukowych. Odznaczał się zaś taką głębią i potęgą ducha, że co tylko zbić postanowił, to i bystro przenikał i mocarnie kruszył. A dalej - kto zdołałby godnie wychwalić jego wymowę, złożoną z tak zniewalających rozumowań, że nawet tych, których przekonać trudno, zmusza do przyzwolenia. U niego ile słów, tyle myśli; ile zdań, tyle zwycięstw. Wiedzą to Marcjon, Apelles, Prakseasz, Hermogenes, żydzi, poganie i wszyscy inni; on to ich bluźnierstwa w swych licznych i wielkich książkach niby piorunami pogromił. A jednak po tym wszystkim i on, ten wielki Tertulian, nie utrzymał się należycie przy dogmacie katolickim, to jest przy powszechnej i starej wierze, i okazał się więcej wymownym, niż wiernym, bo zmienił zapatrywania i uczynił w końcu to, co o nim błogosławiony wyznawca Hilary w jednym miejscu pisze: "Późniejszym zbłąkaniem poderwał powagę swych chwalebnych pism". I on także stał się wielką pokusą w Kościele. Nie chcę jednak o nim więcej mówić, wspomnę tylko to, że wbrew przestrodze Mojżesza pojawiające się w Kościele obłędne nowinki Montana i chorobliwe majaczenia szalonych kobiet uznał za prawdziwe proroctwa i zasłużył na to, by i do niego, i do jego pism odnosiły się słowa: "Jeśli wystąpi wśród ciebie prorok", a zaraz potem: "nie będziesz słuchał słów proroka tego". Dlaczego? "Ponieważ doświadcza was Pan, Bóg wasz czy miłujecie go czy nie".

XIX.

Z tych licznych i innych tym podobnych, a ważkich przykładów z dziejów Kościoła, oraz ze słów Deuteronomium powinniśmy z bezwzględną jasnością wyrozumieć, że jeśli kiedykolwiek jakiś nauczyciel kościelny od wiary zboczy, to dzieje się to z dopustu Bożego dla doświadczenia nas, czy miłujemy Boga z całego serca i z całej duszy naszej czy tez nie.

XX.

(25) Wobec tego prawdziwym i szczerym katolikiem jest ten, kto prawdę Bożą, kto Kościół, kto Ciało Chrystusa miłuje, kto nad Boską religię, kto nad wiarę katolicką niczego wyżej nie ceni, ani niczyjej powagi, ani miłości, ani geniuszu, ani wymowy, ani filozofii, lecz gardzi tym wszystkim, i niewzruszenie trwa przy wierze, a postanawia tego tylko się trzymać i w to wierzyć, czego się powszechnie z dawien dawna Kościół trzyma. Prawdziwy katolik, jeśli spostrzeże, że ktoś później jakąś nową i nieznaną naukę zaprowadza, poza wszystkimi albo wbrew wszystkim świętym, to pouczony szczególnie słowami błogosławionego Pawła apostoła, widzi w tym nie nową religię, lecz pokusę. O tym bowiem pisze Apostoł w pierwszym liście do Koryntian: "Muszą być herezje, aby utwierdzeni ukazali się wśród was; dlatego Bóg nie wykorzenia natychmiast twórców herezji, aby utwierdzeni na jaw wypłynęli, to znaczy, aby się pokazało, w jakim stopniu każdy jest wytrwałym, wiernym i niezachwianym miłośnikiem wiary. I rzeczywiście, jak tylko jakaś nowość wypłynie, zaraz odróżnisz ciężkie ziarno od lekkiej plewy; wtedy bez trudu wywiewa wszystko z klepiska, co na nim lekkiego leżało. Jedni natychmiast całkowicie odlatują; inni odwiani tylko, lękają się zagłady, ale wstydzą się wrócić, zranieni, półmartwi, półżywi, bo napili się trucizny w takiej ilości, że ich ani nie zabija ani się strawić nie daje; ani o śmierć nie przyprawia, ani żyć nie pozwala. Smutny to stan! Jakie fale niepokojów, jakie odmęty nimi miotają! To pędzą w wirze błędu, dokąd ich wiatr ponosi; to wszedłszy w siebie, niby fale odbite odskakują! Raz z lekkomyślną pewnością siebie rzeczy niepewne przyjmują; to znowu wzdrygają się z nierozumnym lękiem nawet przed tym, co pewne, niezdecydowani którędy iść, którędy wrócić; czego chcieć, czego unikać; czego się trzymać, a czego poniechać. Ale ta udręka zwątpiałego i chwiejnego serca może się stać dla nich lekarstwem z miłosierdzia Bożego, jeśli się opamiętają. Bo na to nimi poza bezpieczną przystanią wiary katolickiej miotają, smagają i niemal nie uśmiercają burze sprzecznych myśli, by rozpięte swobodnie żagle swej pychy, które rozdął wiatr nowości, zwinęli; by wycofali się w zaciszną przystań łagodnej i dobrej Matki i tam pozostali; by wyrzucili wprzód z siebie gorzkie męty błędów i mogli pić zdroje żywej i tryskającej wody. Niech więc ku swemu zbawieniu oduczą się tego, czego się ku zgubie nauczyli, a z całego dogmatu Kościoła niech to, co da się pojąć, pojmują, a co nie, w to niech wierzą.

XXI.

(26) Dlatego, gdy często do tych rzeczy myślą wracam, zdumiewa mnie wprost to szaleństwo, to bezbożne zaślepienie, ta namiętność błądzenia, znamionująca niektórych ludzi. Nie zadowalają się oni prawidłem wiary, w przeszłości raz przekazanym i przyjętym, ale ustawicznie czegoś nowego szukają, zawsze usiłują coś do religii dodać, cos zmienić lub ująć, jakby to nie był niebieski dogmat, raz na zawsze objawiony, lecz jakiś ziemski pomysł, który trzeba udoskonalać ciągłymi poprawkami, a raczej ciągłą krytyką. A przecież boskie wyrocznie głoszą: "Nie przesuwaj granic, które założyli ojcowie twoi", "Nie prawuj się ze sędzią","Kto rozrzuca płot, tego wąż ukąsi"; zwłaszcza owo słynne powiedzenie apostolskie, którym niby jakimś duchowym mieczem często już wycinano i w ogóle wycinać trzeba zbrodnicze nowości wszelakich herezji: "Tymoteuszu, strzeż powierzonej prawdy (depositum), unikając bezbożnych nowinek i sprzeczności błędnie tak zwanej wiedzy; bo oto niektórzy, wyznając ją, od wiary odpadli." I mimo tych słów są jeszcze ludzie tak bezczelni, tak bezwstydni, tak uparci, że nie uginają się pod ciężarem tylu słów Bożych, nie łamią się pod takim naciskiem, nie kruszą pod takim młotem - że ich nawet takie gromy nie miażdżą! "Unikaj", rzecze, "bezbożnych nowinek". Nie mówi: unikaj starożytności, nie mówi: unikaj dawności; owszem zgoła cos przeciwnego z tamtych słów wynika. Jeśli bowiem należy unikać nowinek, to trzymać się trzeba dawności; jeśli bezbożna jest nowość, to święta jest dawność. "I sprzeczności" ciągnie dalej "błędnie tak zwanej wiedzy". Zaprawdę błędną nazwę noszą nauki heretyków: nieuctwo podaje się tu za naukowość, mglistość za jasność, mroki za światło. "Te oto", rzecze, "niektóre wyznając, odpadli od wiary". Co takiego wyznając, odpadli, jeśli nie jakąś nową i nieznaną naukę? Posłuchaj, co niektórzy z nich mówią: "Przyjdźcie, wy nierozumni i nędzni, których powszechnie nazywają katolikami, i nauczcie się wiary prawdziwej, której oprócz nas nikt nie zna, która przez wiele wieków przedtem ukryta była, teraz zaś została objawiona i odsłonięta; lecz uczcie się ukradkiem i cichaczem, bo tak wam będzie miło. A dalej: Gdy się sami nauczycie, uczcie drugich potajemnie, by świat nie słyszał, a Kościół nie wiedział. Tylko nielicznym dane jest pojąć głębie tak wielkiej tajemnicy." Czyż nie są to słowa owej nierządnicy, która w przypowieściach Salomona "przywołuje do siebie przechodniów, spieszących drogą swoją"? "Kto z was", mówi ona, "jest najgłupszy, niech zawróci do mnie". Niespełna zaś rozumu będących zaprasza tymi słowy: "Po chleb kryjomy z rozkoszą sięgajcie i wodę słodką ukradkiem pijcie." Co następuje dalej? "Ale ów nie wie, że synowie ziemi marnie giną u niej." Któż to są ci synowie ziemi? Niech wyłoży Apostoł: "Co", rzecze, "od wiary odpadli".

XXII.

(27) Ale opłaci się sowicie cały ten wyjątek z Apostoła dokładniej omówić. "Tymoteuszu", mówi, "strzeż powierzonej prawdy, unikając bezbożnych nowinek." O! Wykrzyk ten dowodzi zarówno jasnowidztwa, jak i miłości. Przewidywał on przyszłe błędy i wprzód nad nimi ubolewał. Kto jest dziś Tymoteuszem? Czyż nie albo w ogóle cały Kościół, albo w szczególności cały stan przełożonych, który i sam powinien posiadać doskonałą znajomość służby Bożej i drugim jej udzielać? Co zaś znaczy: "Strzeż powierzonej prawdy"? "Strzeż", powiada, z powodu złodziei, z powodu wrogów, żeby, gdy ludzie spać będą, nie wsiali kąkolu między dobre ziarno pszeniczne, które posiał Syn Człowieczy na roli swojej. "Strzeż", mówi, "powierzonej prawdy". Co znaczy: powierzona prawda? Nic innego, jeno to, co ci poruczono, a nie to, co sam wynalazłeś; to, coś otrzymał, a nie to, coś wymyślił; rzecz nie genialności, lecz nauki; nie własnego widzimisię, lecz społecznego podania; rzecz do ciebie dosnutą, a nie od ciebie wychodzącą, której nie twórcą masz być, lecz stróżem; nie założycielem, lecz zwolennikiem; nie wodzem, lecz szeregowcem. "Strzeż powierzonej prawdy". Talent wiary katolickiej zachowaj w nieskażonym i nienaruszonym stanie. Co ci powierzono, to i zachowaj u siebie, i dalej podawaj. Złoto otrzymałeś, złoto oddaj. Nie chcę, byś mi coś innego podrzucił; byś zamiast złota bezwstydnie i chytrze podsunął ołów lub miedź. Nie połysku, lecz istoty złota żądam. O Tymoteuszu, kapłanie, kaznodziejo i nauczycielu! Jeśli cię łaska Boża przez talent, ćwiczenie i naukę do tego uzdolniła, bądź Bezeleem duchowego przybytku, rzeźbij drogocenne gemmy boskiego dogmatu, sumiennie je zestawiaj, mądrze oprawiaj, dorzucaj im blasku, wdzięku, powabu. W co przedtem nieco mętnie wierzono, to niechaj wykład twój rozświetli. Dzięki tobie niechaj potomność wglądnie w to, co przeszłość, nie pojmując, uwielbiała. Tego samego jednak ucz, czegoś się nauczył, byś, mówiąc w nowy sposób, nowych rzeczy nie mówił.

XXIII.

(28) Może jednak ktoś zapyta: Jak to? Więc nie będzie w Kościele Chrystusowym żadnego postępu religii? Owszem, powinien być i to jak największy. Bo kto by tak źle ludziom życzył, a Boga tak nienawidził, żeby usiłował nie dopuścić do tego? Ale ten postęp niech będzie naprawdę postępem wiary, a nie zmianą. Boć przecież istota postępu na tym polega, że rzecz jakaś rozrasta się w sobie; istota zaś zmiany na tym, że rzecz jakaś przechodzi w zupełnie inną. Niechże więc wzrasta i olbrzymie nawet postępy czyni zrozumienie, wiedza, mądrość tak w każdym z osobna, jak u ogółu, tak w jednostce, jak w całym Kościele , według poziomu lat i wieków, ale koniecznie w swojej jakości, to jest w obrębie tego samego dogmatu, w tym samym duchu, w tym samym znaczeniu. (29) Duchowa dziedzina religii niech się wzoruje na rozwoju ustrojów; te chociaż z postępem lat roztulają i rozwijają swoje składniki, to jednak zostają tym samym, czym były. Wielka jest różnica między rozkwitem młodości a starczą dojrzałością, a przecież starcy są tymi samymi ludźmi, jakimi byli jako młodzieńcy. Zmienia się wprawdzie stan i powierzchowność człowieka, ale trwa niemniej jedna i ta sama natura, jedna i ta sama osoba. Małe są członki niemowląt, wielkie zaś dorosłych, a jednak są te same. Dorośli mają tę samą ilość członków, co dzieci; a chociaż niektóre z nich pojawiają się dopiero w dojrzalszym wieku, to istniały one już przedtem w stanie zarodkowym tak, że istotnie organizmy starcze nie wykazują później nic tak nowego, co by już przedtem nie taiło się w organizmach dziecięcych. Nie ulega wątpliwości, że wtedy tylko ziszcza się rozumna i zdrowa zasada postępu, a rozrost ma prawidłowy i piękny przebieg, gdy czas uwydatnia zawsze w starszych organizmach te składniki i formy, które w organizmach zarodkowych zawiązała mądrość Stwórcy. Bo gdyby z czasem postać ludzka zamieniała się na jakiś twór innego rodzaju lub gdyby liczba członków wzrastała, lub malała, to musiałoby całe ciało albo zniszczeć, albo spotwornieć albo przynajmniej osłabić się. Tych prawideł postępu przestrzegać również musi dogmat wiary chrześcijańskiej. Krzepnąc z biegiem lat, rozrastając się w czasie, rozświetlając w toku wieków powinien jednak pozostać nieskażony i nienaruszony, powinien być zupełny i doskonały we wszystkich wymiarach swoich składników, we wszystkich niby członkach i narządach swoich, a ponadto nie dopuszczać żadnej przemiany, żadnego uszczerbku swoistości i nie uznawać żadnej płynności granic. (30) Na przykład: Przodkowie nasi zasiali niegdyś na roli Kościoła pszeniczne ziarna wiary. Byłoby to czymś niesłusznym i nieodpowiednim, byśmy my, ich potomkowie, zamiast zboża szczerej prawdy zbierali podrzucony kąkol błędu. Przeciwnie, wymaga tego konsekwencja, żeby początek nie kłócił się z końcem, by się z posiewu pszenicznej nauki żęło kłosy również pszenicznego dogmatu. Jeżeli więc z owych pierwiastków naziemnych coś z postępem czasu się rozwija, a w obecnej chwili bujnie rozkwita, to niechże przy tym właściwość zarodka nie ulega zmianie. Można przyczyniać wdzięku, kształtu, zróżnicowania, ale jakość rzeczy musi pozostać ta sama. Uchowaj Boże, by owe różane szczepki czucia katolickiego miały wyrodzić się w osty i ciernie, uchowaj Boże, by w owym duchowym ogrójcu z krzewów cynamonu i balsamu wyrosnąć miały nagle chwasty i trujące zioła. To samo więc, co na tej roli Kościoła Bożego zasiała wiara ojców, powinni synowie pracowicie hodować i pielęgnować, to samo powinno rozkwitać i dojrzewać, to samo wzrastać i wydoskonalać się. Godzi się bowiem owe prastare dogmaty niebieskiej filozofii z postępem czasu pielęgnować, szlifować, gładzić, ale nie godzi się ich zmieniać, obcinać, kaleczyć. Mogą nabierać wyrazistości, jasności i zróżnicowania, ale muszą zachować zupełność, nieskażoność i swoistość. (31) Bo gdyby raz dopuszczono do tej świętokradzkiej swawoli, strach pomyśleć, jakie by za tym poszło niebezpieczeństwo wykorzenienia i zniweczenia religii. Po odrzuceniu bowiem jakiejkolwiek cząstki dogmatu katolickiego, już jakby z nałogu i swawoli, odrzucać się będzie dalsze: to tę, to ową, znowu jakąś inną. A takie odtrącanie jednej cząstki po drugiej czyż inny może mieć skutek ostateczny, niż odtrącenie całości? Z drugiej zaś strony, gdy się zacznie mieszać rzeczy nowe ze starymi, obce ze swojskimi świeckie ze świętymi, to zwyczaj ten musi zakraść się we wszystko, i nie pozostanie potem w Kościele nic nietkniętego, nic nienaruszonego, nic niezachwianego, nic nieskażonego, a jaskinia bezbożnych i szkaradnych błędów będzie tam gdzie, przedtem była świątynia czystej i niepokalanej prawdy. Oby miłosierdzie Boże uchroniło serca wiernych od tej zbrodni; ten szał niech raczej przy bezbożnych zostanie! (32) Chrystusowy zaś Kościół, sumienny i przezorny stróż powierzonych mu dogmatów, niczego w nich nigdy nie zmienia, niczego nie uszczupla, niczego nie dodaje, nie odcina rzeczy koniecznych, nie dokłada zbytecznych, nie traci swoich, nie przywłaszcza sobie cudzych, lecz z wszelką usilnością stara się o to jedno, by dawnymi prawdami wiernie i mądrze zawiadywać; by to, co przeszłość pozostawiła w postaci nierozwiniętej i zaczątkowej, opracować i wygładzić; by to, co było już wyrażone i wyłuszczone, skrzepić i utrwalić; a to, co było już utrwalone i określone, ochronić. Wreszcie do czegóż innego zmierzał Kościół przez orzeczenia soborów, jeśli nie do tego, by wierni odtąd gorliwiej wierzyli w to, co przedtem prostodusznie tylko przyjmowali; by głosili dobitniej to, czego dotychczas dość opieszale nauczano; a zakrzątali się teraz z większą troskliwością około rzeczy, spokojnie dotąd uprawianych? Reagując na nowinki heretyków, to jedynie, i nic poza tym, Kościół przez orzeczenia soborów osiągał, że prawdy otrzymane od przodków jedynie drogą ustnego podania jeszcze ponadto pisemnie utrwalał, zamykając bogatą treść w kilku słowach lub oznaczając częstokroć, dla tym większej jasności , odpowiednią nową nazwą jakieś nie nowe pojęcia religijne.

XXIV.

(33) Wróćmy do Apostoła. "Tymoteuszu", rzecze, "strzeż powierzonej prawdy, unikając bezbożnych nowinek". Unikaj, mówi, jak żmii, niedźwiadka, bazyliszka, by cię nie tylko dotknięciem, ale nawet wzrokiem i oddechem nie poraziły. Co znaczy tu: unikać? Z ludźmi takimi nawet posiłku nie brać. Co znaczy: unikaj? "Jeśli ktoś", rzecze, "do was przychodzi i tej nauki nie przynosi... Jakiej nauki? Oczywiście katolickiej i powszechnej, która dzięki nieskażonemu przekazywaniu prawdy trwa w tożsamości wśród toku wieków i trwać będzie do końca. "Nie przyjmijcie go", rzecze, "do domu i nie mówcie doń: witaj. Bo kto mówi doń: witaj, uczestniczy w jego przewrotnych czynach." "Bezbożnych", rzecze, "nowinek..." Co znaczy: bezbożne? W których nie ma nic świętego, nic Bożego, które są wewnętrznej istocie Kościoła, tej świątyni Boga, zupełnie obce. "Bezbożne", rzecze, "nowinki..." Nowinki są to nowe dogmaty, rzeczy, pojęcia, przeciwne dawności i starożytności; przyjęcie ich pociągnęłoby z konieczności naruszenie całkowite lub co najmniej bardzo poważne wiary błogosławionych ojców i równałoby się twierdzeniu, że wszyscy wierzący wszystkich wieków, wszyscy święci, wszyscy czyści, powściągliwi, dziewiczy, wszyscy klerycy, lewici i kapłani, tyle tysięcy wyznawców, takie zastępy męczenników, takie mnóstwo miast i narodów, tyle wysp, prowincji, królów, ludów, państw i szczepów, słowem że cały prawie okrąg ziemski, przez katolicką wiarę w Chrystusa, swą Głowę, wcielony przez tak długi przeciąg wieków tonął w nieświadomości i błędach, bluźnił i nie wiedział, w co wierzyć. (34) "Bezbożnych", rzecze, "nowinek unikaj". Przyjmowanie ich i przejmowanie się nimi nie znamionowało nigdy katolików, a zawsze heretyków. W rzeczy samej, która kiedy herezja wynurzyła się inaczej, niż pod jakimś określonym imieniem, w określonym miejscu i w określonym czasie? Kto kiedy wszczął jakąś herezję, nie zerwawszy pierw z jednomyślnością, przejawiającą się w powszechności i starożytności Kościoła katolickiego? Dowodzą tego fakty z jasnością bezwzględną. Kto kiedy przed owym bezbożnym Pelagiuszem przyznawał wolnej woli taką dzielność, żeby mógł nie uznać, iż przy każdym czynie w zakresie rzeczy dobrych konieczna jest łaska Boża dla jej wsparcia? Kto przed jego dziwacznym uczniem Celestiuszem przeczył, że cały ród ludzki uczestniczy w winie przestępstwa adamowego? Kto przed bluźniercą Ariuszem śmiał rozrywać jedność Trójcy; kto przed zbrodniczym Sabeliuszem zacierać Trójcę w jedności? Kto przed okrutnym Nowacjanem Boga okrutnym nazywał, bo według niego woli śmierć ginącego, niż by się nawrócił i żył? Kto przed porażonym wyrokiem Apostoła magiem Szymonem, od którego aż do ostatniego Pryscyliana odmęt plugastw nieprzerwanym i tajnym tokiem płynie, śmiał nazwać Boga-Stwórcę sprawcą zła: naszych zbrodni, bezbożności i zdrożności? Twierdzi on, że Bóg sam, własnymi dłońmi tak urobił istotę ludzką, że sama z siebie, wskutek jakiegoś koniecznego pędu woli nic innego nie umie, nic innego nie chce, tylko grzeszyć: więc rozdrażniona i rozpłomieniona szałem wszelakich namiętności z nieugaszoną żądzą rzuca się na oślep we wszystkie otchłanie hańby. Tym podobnych pomysłów jest mnóstwo, ale pomijamy je dla krótkości: dowodzą one wszystkie z dostateczną przejrzystością, iż znamiennym rysem wszystkich prawie heretyków jest to, że kochają się zawsze w bezbożnych nowościach, a brzydzą sądem starożytności, że z powodu sprzeczności błędnie tak zwanej wiedzy stają się rozbitkami w wierze. Przeciwnie zaś to jest istotną właściwością katolików, że przechowują powierzone im przez świętych ojców prawdy, że potępiają bezbożne nowości zgodnie z tym, co ciągle powtarza Apostoł: "Jeśliby ktoś głosił coś innego, niż co przyjęto, wyklnijcie go."

XXV.

(35) Tu może zapyta ktoś, czy i heretycy posługują się świadectwem Pisma świętego. Owszem, posługują się, i to gorliwie. Zauważyć możesz, jak przebiegają wszystkie księgi świętego Zakonu: Księgi Mojżesza, Księgi Królów, Psalmy, Apostołów, Ewangelie i Proroków. Czy wśród swoich czy obcych, czy prywatnie czy publicznie, czy w rozmowach czy książkach, czy na biesiadach czy na ulicach nie wygłoszą żadnego poglądu swojego, nie okrasiwszy go słowami Pisma świętego. Czytaj dzieła Pawła z Samosaty, Pryscyliana, Eunomjusza, Jowiniana i innych uwodzicieli, a znajdziesz jeden wielki dowód na to, że oni ani jednej prawie stronicy nie przeoczą, żeby jej nie upstrzyć, nie ubarwić zdaniami ze Starego Testamentu lub Nowego Testamentu. Lecz tym bardziej strzec się ich i obawiać trzeba, im skryciej czają się za zasłoną Prawa Bożego. Wiedzą oni, że ich cuchnące wyziewy, same przez się, niczym nie przytłumione, nikogo nie przynęcą: skrapiają je więc wonnościami niebieskich słów, żeby ludzie, którzyby łatwo mogli wzdrygnąć przed ludzkim błędem, nie tak łatwo oparli się słowu Bożemu. Czynią więc, jak ci, którzy chcąc umilić dzieciom jakiś gorzki napój, brzegi naczyńka wprzód miodem pomazują, żeby te niepodejrzliwe duszyczki, poczuwszy słodycz, nie odtrąciły goryczy. Do tego samego zmierzają ci, którzy jadowite zioła i szkodliwe soki okraszają nazwami lekarstw, by nikt nie domyślił się trucizny, czytając napis: lekarstwa. (36) Dlatego to Zbawiciel nawoływał: "Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w odzieniu owiec, a wewnątrz są wilkami drapieżnymi." Co oznacza tu: odzienie owiec? To głosy proroków i apostołów; ze szczerością owiec uprzędli oni z tych słów owemu Barankowi niepokalanemu, który gładzi grzechy świata, coś w rodzaju runa. A co oznaczają: wilki drapieżne? Dzikie i wściekłe instynkty heretyków, którzy wciąż dobywają się do zagród Kościoła i owczarnie Chrystusową szarpią, jak mogą. Żeby zaś chytrzej wkraść się między niebaczne owce, zatrzymują wściekłość, ale zzuwają z siebie postać wilczą i obwijają się w zdania z Prawa Bożego, jak w runo, by nikt, poczuwszy mięciutką wełnę, nie uląkł się ostrych kłów. Lecz co mówi Zbawiciel? "Z owoców poznacie ich." Znaczy to: dopiero gdy zaczną owe słowa Boże nie tylko przytaczać, lecz także wykładać, już nie tylko nimi rzucać, ale i oświetlać, wtedy da się odczuć owa gorycz, cierpkość i wścieklizna, wtedy nowinkarski jad wypryśnie, wtedy wychylą się bezbożne nowości." Będziesz miał widowisko, jak się zrywa płot, przesuwa granice ojców, jak się niweczy wiarę katolicką, jak się dogmat katolicki na strzępy drze. (37) Takimi byli ci, których apostoł Paweł smaga w drugim liście do Koryntian tymi oto słowy: "Bo tego rodzaju pseudoapostołowie to zdradliwi robotnicy, przebierający się na apostołów Chrystusa". Co znaczą słowa: przebierający się na apostołów Chrystusa? Podawali oto apostołowie przykłady z Zakonu Bożego - podawali i oni; powoływali się apostołowie na powagę psalmów - powoływali się i oni; przytaczali apostołowie zdania proroków - przytaczali i oni. Ale gdy to, na co się jednako powoływali, zaczęli rozbieżnie wykładać, zarysowała się różnica między prostymi, a podstępnymi, między szczerymi, a obłudnymi, między uczciwymi, a przewrotnymi, krótko: między prawdziwymi a rzekomymi apostołami. "I niedziw", rzecze, "sam bowiem szatan przebiera się na anioła światłości. Nic więc w tym nadzwyczajnego, jeżeli słudzy jego przebierają się jak słudzy sprawiedliwości." Zatem według nauki apostoła Pawła, ilekroć czy fałszywi apostołowie, czy fałszywi prorocy, czy fałszywi nauczyciele powołują się na zdania z Prawa Bożego, aby na ich mylnym wykładzie oprzeć swoje błędy, to niewątpliwie wzorują się na chytrych matactwach swego wodza; wszak ten nie byłby ich w ogóle knuł, gdyby nie wiedział, że nie ma łatwiejszego sposobu uwodzenia dusz, niż zasłaniać się powagą Słowa Bożego właśnie wtedy, gdy się zdradliwie wprowadza bezbożny błąd.

XXVI.

Lecz zapyta ktoś: Gdzie dowód, że szatan ma zwyczaj posługiwać się przykładami z Prawa Bożego? Ten niech czyta Ewangelie, w których napisano: "Wtedy wziął go szatan", to jest Pana naszego i Zbawiciela, "i postawił go na narożniku świątyni, i rzekł: Jeżeli jesteś Synem Boga, spuść się na dół. Napisano jest bowiem, że aniołom swoim polecił o tobie, by strzegli cię na wszystkich drogach twoich; na rękach będą cię nosili, byś przypadkiem nie obraził o kamień nogi swojej." Co uczyni on z biednymi ludźmi, jeśli w samego Pana chwały godzi cytatami z Pisma? "Jeżeli", rzecze, "jesteś Synem Boga, spuść się na dół". Dlaczego? "Bo napisano jest..." Powinniśmy żywo wziąć sobie do serca naukę, płynącą z tego miejsca, i już nie wątpić, przestrzeżeni tak poważnym ewangelicznym przykładem, że jeśli ktoś powołuje się przeciw wierze katolickiej na słowa apostołów i proroków, to szatan przez jego usta mówi. Bo jak wtedy głowa do Głowy, tak i teraz członki do członków przemawiają: członki szatana do członków Chrystusa, niewierni do wiernych, świętokradcy do bogobojnych, heretycy do katolików. A cóż takiego mówią? "Jeżeli", prawi, "jesteś Synem Boga, spuść się na dół." To znaczy: jeżeli chcesz być Synem Bożym i otrzymać dziedzictwo Królestwa Niebieskiego, spuść się na dół, to jest: porzuć naukę i podanie tego wzniosłego Kościoła, uważanego za świątynię Boga. A gdyby ktoś na takie podszepty zagadnął heretyka: jakim dowodem to popierasz, że powinienem porzucić powszechną i starożytną wiarę Kościół katolickiego? - natychmiast odpowie: "Napisano jest bowiem..." I już pod ręką ma tysiące dowodów, tysiące przykładów, tysiące uzasadnień z Prawa, z Psalmów, z Apostołów, z Proroków, aby przez nowy, a błędny, ich wykład strącić nieszczęsną duszę z twierdzy katolicyzmu w otchłań herezji. Zwykli nadto heretycy w dziwny sposób nieostrożnych ludzi takimi oto obiecankami łudzić: Odważają się przyrzekać i uczyć, że w ich Kościele , to jest w zborze ich wyznawców działa jakaś wielka, szczególna i wprost osobista łaska Boża; a tych, którzy należą do ich grona, bez wszelkiego z ich strony trudu, wysiłku i starania, chociażby nie prosili, nie szukali, nie kołatali, Opatrzność tak wiedzie (tamen ita divinitus dispensantur), że na rękach anielskich noszeni, anielską opieką chronieni, nie mogą nigdy nogi o kamień obrazić, nigdy się zgorszyć.

XXVII.

(38) Na to powie ktoś: Jeżeli Bożymi słowami, wyrokami i obietnicami szermuje i szatan, i uczniowie jego, z których jedni są fałszywymi apostołami, drudzy fałszywymi prorokami i nauczycielami, a wszyscy razem heretykami - to cóż począć mają katolicy, synowie Matki-Kościoła? Jak odróżnią przy wykładzie Pism świętych prawdę od fałszu? Oczywista rzecz, że będą się usilnie starali postępować według wyłuszczonych na początku tego pamiętnika wskazówek świętych i uczonych mężów: będą Pismo święte wykładali według podania Kościoła powszechnego i prawideł dogmatu katolickiego, w obrębie zaś tego katolickiego i apostolskiego Kościoła trzymać się muszą powszechności, starożytności i jednomyślności. A jeżeli jakaś część powstanie kiedyś przeciw powszechności, nowość przeciw dawności, niezgoda jednego lub kilku przeciw jednomyślności wszystkich lub poważnej większości katolików - to powinni przełożyć nieskażoną powszechność nad zepsutą część; w obrębie powszechności zbożną starożytność nad bezbożną nowość; również w obrębie starożytności powinni nad zuchwalstwo jednego lub niewielu ludzi przenieść w pierwszym rzędzie wszechobowiązujące orzeczenia powszechnego soboru, jeżeli takie istnieją; a dopiero w razie braku takich niech przyjmą to, co najbliższe, mianowicie zgodne zapatrywania wielkiej liczby wybitnych nauczycieli. Jeżeli z pomocą Bożą będziemy sumiennie, rozważnie i troskliwie tego przestrzegać, to bez wielkiej trudności wyłowimy wszystkie szkodliwe błędy lęgnących się herezji.

 

XXVIII.

(39) A teraz kolej na to, by zobrazować na przykładach, w jaki sposób można wyławiać i obalać bezbożne nowości heretyckie, wysuwając i gromadząc przeciw nim zgodne zapatrywania starych nauczycieli. Tę jednak starożytną jednomyślność świętych ojców należy z wielką starannością śledzić i uwzględniać nie przy każdym drobnym zagadnieniu z Prawa Bożego, ale głównie wtedy tylko, gdy chodzi o prawidło wiary. A przy tym nie zawsze i nie wszystkie herezje można w ten sposób zwalczać, lecz jedynie nowe, świeże, kiedy się dopiero lęgną, zanim, z samego już braku czasu, nie zdołają sfałszować prawideł dawnej wiary, zanim szerzej nie rozleją swego jadu i nie skażą pism ojców. Do rozprzestrzenionych zaś i zastarzałych herezji nie należy wcale w ten sposób się zabierać; chybiłoby to, bo herezje te miały przez długi przeciąg czasu za dużo sposobności do okradania prawdy. Wobec tego należy bezbożne zasady tych dawniejszych odszczepieństw czy herezji, gdy zajdzie potrzeba, zbijać jedynie powagą Pisma świętego lub w ogóle ich unikać jako dawno już zbitych i potępionych na powszechnych soborach katolickich kapłanów. Zatem w pierwszej chwili, gdy błąd zacznie zgnilizną ziać i na swoją obronę wykradać jakieś słowa z świętego Prawa oraz je błędnie i wykrętnie wykładać, niezwłocznie trzeba, celem należytego wyłożenia Pisma świętego, zebrać zdania przodków; by przez nie owe lęgnące się nowinki bez zachodu wyjawić i nieodwołalnie potępić. Należy jednak zbierać zdania tych tylko ojców, którzy w katolickiej wierze i społeczności świątobliwie, mądrze, niezachwianie żyli, uczyli i wytrwali - i na to zasłużyli, by albo z wiarą w Chrystusie umrzeć, albo szczęśliwie życie oddać za Niego. Ale i tym ojcom wierzyć należy według tej zasady, by za niewątpliwie pewne i obowiązujące uważać to, co albo wszyscy, albo ich większość w jednym i tym samym duchu wyraźnie, często i wytrwale jakby jakiś zgodny w sobie sobór nauczycieli przyjmowała, zachowywała i przekazywała, a tym samym i zatwierdziła. Cokolwiek by zaś któryś z nich, choćby to był święty i uczony, choćby to był biskup, choćby wyznawca i męczennik, przyjmował poza wszystkimi lub w przeciwieństwie do nich - wszystko to trzeba jako jego własne, tajemne i prywatne mniemania odgraniczyć od stanowiącego powagę, wspólnego i publicznego poglądu ogółu. W przeciwnym bowiem razie moglibyśmy z wielkim niebezpieczeństwem dla wiecznego zbawienia, według świętokradzkiego zwyczaju heretyków i odszczepieńców, porzucić starą prawdę powszechnego dogmatu i popaść w błędną nowinkę jednego człowieka. (40) Żeby zaś ktoś przypadkiem nie sądził, że wolno mu lekkomyślnie wzgardzić tą świętą i powszechną jednomyślnością błogosławionych ojców, mówi Apostoł w pierwszym liście do Koryntian: "Niektórych oto ustanowił Bóg w Kościele po pierwsze apostołami", - jednym z nich sam był - "po drugie prorokami" - takim był Agabus, o którym czytamy w Dziejach Apostołów - "po trzecie nauczycielami"; tych dziś nazywają kaznodziejami, a ten sam Apostoł nazywa niekiedy także prorokami, bo udostępniają narodom tajemnice proroków. Kto zatem mężami tymi, w Kościele Bożym opatrznościowo w rożnych miejscach i czasach rozmieszczonymi, kiedy ich w sprawie dogmatu katolickiego jakaś jedna myśl w Chrystusie ożywia, pogardza - ten nie człowiekiem już, ale Bogiem gardzi. Aby się nikt nie odchylił od ich prawdomównej jedności, upomina usilnie ten sam Apostoł tymi słowy: "Zaklinam zaś was bracia, byście to samo mówili wszyscy i nie było wśród was rozłamów, byście, owszem, doskonali byli w tym samym duchu i w tej samej myśli." Jeśliby jednak ktoś zerwał łączność z ożywiającą tych mężów myślą, usłyszy słowa tegoż Apostoła: "Nie jest On Bogiem rozterki, lecz pokoju", - to znaczy: Bogiem nie tego, który odpadł od jednomyślności, lecz tych, którzy wytrwali w pokoju porozumienia - "jak uczę we wszystkich kościołach świętych," to jest kościołach katolików, które dlatego są święte, bo trwają we wspólności wiary. Chcąc zaś zapobiec, by przypadkiem ktoś nie domagał się, żeby z pominięciem innych jego jedynie słuchano i jemu tylko wierzono, mówi nieco dalej: "Czy od was słowo Boże wyszło, albo do was jedynie dotarło?" Żeby tych słów lekko nie brano, dorzuca: "Jeśli się kto uważa za proroka lub człowieka duchowego, niech uzna, że te rzeczy, które wam piszę, są przykazaniami Pańskimi." Cóż to za przykazania? By ten, kto jest prorokiem lub człowiekiem duchowym, to jest nauczycielem rzeczy duchowych, był najgorliwszym zwolennikiem równości i jedności, by swoich zapatrywań nie stawiał nad inne i nie oddalał się od stanowiska ogółu. Tych przykazań "kto nie zna, tego też znać nie będą"; znaczy to: kto, nie znając ich, nie zaznajamia się z nimi lub znając je, nimi pogardza, ten nie będzie godzien, by go Bóg policzył do zjednoczonych wiarą i zrównanych pokorą, a gorszego nieszczęścia nie można sobie wyobrazić. Spotkało to jednak, jak wiemy, według pogróżki Apostoła owego pelagianina Juliana, który albo omieszkał przyłączyć się do stanowiska swoich współtowarzyszy albo nawet zuchwale z nim zerwał. Ale już czas na obiecanym przykładzie zobrazować, gdzie to i jak zebrano zdania świętych ojców, by na ich podstawie, mocą wyroku i powagi kościelnego soboru, ustalić prawidło wiary. Aby to zrobić z tym większą swobodą, zakończymy na tym ten pamiętnik, a dalszy ciąg snuć będziemy w innej księdze.

Drugi pamiętnik zaginął; i nic z niego więcej nie zostało oprócz ostatniej części, to znaczy samego streszczenia, które teraz następuje.

XXIX.

(41) Wobec tego już czas, byśmy to, co oba pamiętniki zawierają, krótko streścili na końcu tego drugiego. Mówiliśmy wyżej, że taki był zawsze i jest po dziś dzień zwyczaj katolików, że prawdziwą wiarę tymi dwoma sposobami stwierdzają: po pierwsze powagą Pisma świętego, po wtóre podaniem Kościoła katolickiego. Nie dlatego, żeby Pismo święte samo nie wystarczało sobie we wszystkim, lecz że niektórzy według swego widzimisię słowa Boże wykładają i błędy wszczynają. I dlatego trzeba rozumienie niebieskiego Pisma oprzeć na jednym prawidle czucia kościelnego, ale w tych tylko głównie zagadnieniach, na których spoczywają podwaliny całego dogmatu katolickiego. Mówiliśmy także, że w samym Kościele uwzględnić trzeba jednomyślność, przejawiającą się zarówno w powszechności, jak i starożytności, żeby z nieskażonej jedności nie popaść w odszczepieństwo i nie stoczyć się z wyżyny starożytnej religii w heretyckie nowości. Powiedzieliśmy również, że w obrębie dawności Kościoła bardzo bacznie przestrzegać trzeba dwóch zasad, którymi przejąć się winni wszyscy unikający herezji: po pierwsze zbadać, czy wszyscy kapłani Kościoła katolickiego w dawnych czasach nie wydali mocą powagi soboru powszechnego jakichś orzeczeń; po wtóre uciec się w razie pojawienia się jakiegoś nowego zagadnienia nie rozstrzygniętego jeszcze w taki sposób, do zapatrywań świętych ojców, ale tylko tych, którzy - każdy w swoim czasie i miejscu - przez wytrwanie w jedności obcowania i wiary stali się miarodajnymi nauczycielami, i uznać bez żadnych wątpliwości za prawdziwą katolicką naukę to, czego się ci ojcowie jednoznacznie i jednomyślnie trzymali. (42) By uniknąć zarzutu, że metodę tą opieramy raczej na podmiotowym przeświadczeniu, niż na powadze Kościoła, zobrazowaliśmy ją na przykładzie Świętego Soboru, który odbył się przed trzema prawie laty w Azji, w Efezie za konsulatu Dostojnych Mężów Bassusa i Antiocha. Gdy rozprawiano tam nad ustaleniem prawideł wiary, wszyscy kapłani, których się tam zeszło około dwustu, obawiając się, by bezbożna nowość nie wkradła się, jak przy owym odstępstwie w Ariminum - wszyscy uznali za najbardziej katolickie, niezawodne, za najlepsze pociągnięcie rozpatrzyć zdania tych ojców, którzy byli albo męczennikami albo wyznawcami, a przy tym zarazem aż do ostatniego tchu katolickimi kapłanami, oraz formalnie i uroczyście na podstawie ich jednomyślnego wyroku utwierdzić dawny dogmat religijny, a potępić bluźnierstwa bezbożnej nowinki. Gdy to nastąpiło, osądzono zupełnie słusznie Nestoriusza za wroga katolickiej dawności, a błogosławionego Cyryla za wyraziciela nietykalnej przeszłości. Żeby zaś do uwiarygodnienia tych rzeczy niczego nie brakowało, podaliśmy także imiona i liczbę ojców - co prawda zapomnieliśmy ich następstwo - według których całkowicie zgodnej nauki wyłożono słowa Prawa Bożego i ustalono prawidło świętego dogmatu. Nie będzie wcale rzeczą zbyteczną, dla wrażenia w pamięć, wymienić tych ojców i w tym streszczeniu.

XXX.

Oto mężowie, których pisma czy to jako sędziów, czy to jako świadków na owym Soborze odczytano: święty Piotr, biskup aleksandryjski, znakomity nauczyciel i błogosławiony męczennik; święty Atanazy, pasterz tego samego miasta, wierny mistrz i dostojny wyznawca; święty Teofil, również biskup tego miasta, mąż dość sławny ze swej wiary, życia i wiedzy, po którym nastąpił czcigodny Cyryl, opromieniający teraz kościół aleksandryjski. Żeby zaś może nie sądzono, że jest to nauka jednego miasta i prowincji, uwzględniono także owe gwiazdy Kapadocji, świętego Grzegorza, biskupa i wyznawcę z Nazjanzu, świętego Bazylego, świętego Grzegorza, biskupa Nyssy, dorównującego godnie wiarą, czynami, nieskazitelnością i mądrością swemu bratu Bazylemu. Na dowód zaś, że nie tylko Grecja i wschód, lecz także zachód i świat łaciński zawsze tak samo czuł, odczytano tam także niektóre listy świętego Feliksa męczennika i świętego Juliusza, biskupów miasta Rzymu. Nie tylko jednak stolica świata, lecz i wszystkie strony świata miały temu wyrokowi przyświadczyć: pociągnięto zatem z południa błogosławionego Cypriana biskupa kartagińskiego i męczennika, z północy zaś świętego Ambrożego, biskupa mediolańskiego. Tych to więc wszystkich - w świętej liczbie dekalogu - powołano na nauczycieli, doradców, świadków i sędziów. Święty Sobór usłuchał ich nauki, poszedł za ich głosem, uwierzył ich świadectwu, przyjął ich wyrok - i bez jakichkolwiek niechęci, uprzedzeń lub względów wypowiedział się w sprawie prawidła wiary. Można było wprawdzie uwzględnić znacznie większą liczbę przodków, ale nie było to konieczne: ani nie chciano mnożeniem świadków skracać czasu, przeznaczonego na obrady, ani w ogóle nie wątpiono, że stanowisko tych dziesięciu mężów nie różni się niczym od stanowiska wszystkich innych ich towarzyszy w urzędzie.

XXXI.

Po tym wszystkim dorzuciliśmy także słowa błogosławionego Cyryla, które znajdują się w aktach kościelnych. Po odczytaniu listu świętego Karpeola, biskupa Kartaginy, który jedynie o to gorąco błagał, by stłumiono nowości, a broniono dawnych zasad - przemówił biskup Cyryl i złożył oświadczenie, które nie od rzeczy będzie i tutaj także przytoczyć. Czytamy oto na końcu aktów: "I ten list czcigodnego i głęboko religijnego biskupa kartagińskiego Karpeola, który został odczytany, należy włączyć do aktów sprawy. Zdanie jego jest jasne: żąda, by wzmocniono dogmaty dawnej wiary i potępiono stanowczo nowe, zbyteczne, bezbożnie rozgłoszone wymysły. Wszyscy biskupi zawołali: To jest głos wszystkich, to wszyscy mówimy, to jest życzeniem wszystkich." Jakiż to jest głos wszystkich, jakie życzenie? Oczywista, by zatrzymano dawną tradycję, a wypleniono niedawne wymysły. Potem z podziwem wysławialiśmy wielką pokorę i świętość tego Soboru. Ci tak liczni kapłani, przeważnie metropolici, ludzie tak wykształceni i uczeni, że prawie wszyscy rozprawiać mogli o dogmatach, którym więc to zejście się w jednym miejscu mogło tylko dodać bodźca do śmiałych poczynań - ci mimo tego nic nowego nie głosili, żadnych zgoła ani uprzedzeń ani uroszczeń nie mieli; przeciwnie, wszelkimi sposobami o to tylko dbali, żeby potomności nic takiego nie przekazać, czego sami od ojców nie otrzymali; a pragnęli przy tym nie tylko na teraz dobrze sprawę załatwić, lecz i potomnym zostawić przykład, jak mają kochać dogmaty świętej dawności, a potępiać wymysły bezbożnych nowinek. Zgromiliśmy także niegodziwą zarozumiałość Nestoriusza, który się chełpił, że on pierwszy i jedyny Pismo święte rozumie, a nie pojmowali go ci wszyscy, którzy przed nim, piastując urząd nauczycielski, roztrząsali słowo Boże, zatem wszyscy kapłani, wszyscy wyznawcy i męczennicy, z których jedni Prawo Boże wykładali, drudzy zaś wykład ten z wiarą przyjmowali; zgromiliśmy Nestoriusza, który śmiał twierdzić, że Kościół i teraz bladzi i przedtem błądził, ponieważ jego zdaniem szedł zawsze za nieoświeconymi i omylnymi nauczycielami.

XXXII.

(43) Chociaż to wszystko aż nadto wystarcza do bezwzględnego obalenia wszelkich bezbożnych nowości, to jednak żeby nic nie brakowało do zupełności, dorzuciliśmy na samym końcu dwukrotny wyrok Stolicy Apostolskiej, mianowicie świętego papieża Sykstusa, który obecnie chwałą opromienia Kościół rzymski, i jego poprzednika, błogosławionej pamięci papieża Celsestyna. Nie od rzeczy będzie słowa ich i w tym miejscu przytoczyć. Mówi oto papież Sysktus w liście do biskupa Antiochii: "Ponieważ więc, jak mówi Apostoł, wiara jest jedna i jawnie zwycięstwo odniosła, przeto wierzmy w to, co trzeba wypowiedzieć, a wypowiedzmy to, czego się trzeba trzymać." W cóż to takiego wierzyć i co wypowiedzieć trzeba? Papież ciągnie dalej tymi słowy: "Na przyszłość na nic nowości nie pozwalać, bo nie godzi się nic dodawać do dawności. Świetlanej wiary i wierności przodków nie mącić domieszką błota!" Iście po apostolsku nazwał on wierność przodków świetlaną jasnością, a bezbożne nowinki napiętnował jako domieszkę błota. Lecz i święty papież Celestyn wyraża się w podobny sposób i w tym samym duchu. Wysłał on list do kapłanów galickich, w którym wyrzuca im patrzenie przez palce: przez przemilczanie bowiem zdradzają starożytną wiarę i pozwalają bujać bezbożnym nowościom. W liście tym mówi: "Słusznie na nas wina spada, jeżeli milczeniem sprzyjamy błędowi. Więc karcić takich trzeba; nie dozwalać im swobodnie wedle widzimisię mówić." Ale mógłby ktoś być niepewny, komu to właściwie zabrania papież mówić swobodnie wedle widzimisię: wielbicielom dawności czy wynalazcom nowinek? Niech sam to powie, niech sam rozwiąże wątpliwości czytelników. Następują słowa: "Niech przestanie, jeśli się rzecz tak ma", - to znaczy, jeśli tak jest, jak przede mną oskarżają wasze miasta i prowincje, że przez zgubne przymykanie oczu pozwalacie im lgnąć do nowinek - "niech przestanie, jeśli się rzecz tak ma, nowość zaczepiać dawność". Taki zatem był szczęśliwy wyrok błogosławionego Celestyna, że nie to, co dawne, powinno obalać nowość, lecz przeciwnie nowość powinna przestać zaczepiać dawność.

XXXIII.

Kto by się tym apostolskim i katolickim wyrokom sprzeciwiał, ten tym samym musiałby naprzód zbeszcześcić pamięć świętego Celestyna, który postanowił, żeby nowość przestała zaczepiać dawność; następnie wyszydzić określenia świętego Sysktusa, który orzekł, że nie należy na nic zgoła pozwalać nowości, bo do dawności nie godzi się nic dodawać; taki musiałby nadto odrzucić stanowisko błogosławionego Cyryla, który z wielki uznaniem wychwalał gorliwość czcigodnego Karpeola za to, że domagał się on wzmocnienia starożytnych dogmatów wiary, a potępienia nowych wymysłów; taki musiałby pogardzić także Soborem Efeskim, to jest podeptać postanowienia świętych biskupów prawie całego Wschodu. Biskupi ci przecież postanowili z natchnienia Bożego nic innego potomnym do wierzenia nie podawać nad to, czego się trzymała święta i zgodna ze sobą starożytność świętych ojców; oni też jednogłośnym okrzykiem zaświadczyli, że jest to wołanie wszystkich, że tego wszyscy pragną i to stanowią, by tak, jak wszystkich heretyków przed Nestoriuszem potępiono za ich pogardę dla dawności, a lgniecie do nowinek - by tak samo potępiono Nestroiusza, wynalazcę nowinek, a burzyciela dawności. Jeśli się komuś ta święta z natchnienia niebieskiego pochodząca jednomyślność biskupów nie podoba, to czy nie wynika z tego, iż według niego niesłusznie potępiono bezbożne nauki Nestoriusza? W końcu musiałby człowiek taki pogardzić całym Kościołem Chrystusowym, jego nauczycielami, apostołami, a zwłaszcza błogosławionym apostołem Pawłem, jakby śmieciami jakimiś: Kościołem dlatego, że nigdy nie odstąpił od piastowania i rozwijania raz mu przekazanej wiary; świętym Pawłem zaś dlatego, że napisał: "Tymoteuszu, strzeż powierzonej prawdy, unikając bezbożnych nowinek!" a także: "Gdyby wam kto zwiastował co innego, niż coście otrzymali, niech będzie wyklęty." Jeżeli więc nie wolno naruszać ani określeń apostolskich ani orzeczeń Kościoła, którymi na podstawie świętej jednomyślności, ożywiającej powszechność i starożytność, wszystkich zawsze heretyków, a ostatnio Pelagiusza, Celestiusza i Nestoriusza zupełnie słusznie potępiono - przeto wszyscy katolicy, którzy chcą okazać się prawowitymi synami Matki-Kościoła, muszą stanowczo całym sercem przylgnąć i nad życie pokochać świętą wiarę świętych ojców, a bezbożne nowości bezbożnych ludzi przekląć, odtrącić, zwalczać i prześladować.

Oto mniej więcej myśli, rozwinięte szerzej w obu pamiętnikach. Ująłem je w obecnym streszczeniu nieco krócej, aby tym łatwiej przez częste ich rozważanie pamięć odświeżać - co przecież było celem dziełka - a przy tym nie przytłacza jej zbytnią rozwlekłością.

Przełożył Jan Stahr

Seria “Ojcowie Kościoła”. Za zezwoleniem władzy duchownej. Poznań 1928

Wydanie drugie, Reprint, Komorów 1998, Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski

ANEKS II

PRZYMIERZE NOWOCZESNEJ TEOLOGII Z FILOZOFI¥

KU OBALENIU RELIGII CHRYSTUSOWEJ

Wprowadzenie

Poniższy nie tylko arcyciekawy, lecz wprost rewelacyjny tekst jest dosłownym przedrukiem. Nie chcemy dołączać żadnego komentarza do tekstu, który aż nadto wyraźnie i dobitnie mówi sam za siebie. Chcemy tylko zapewnić, że jest to tekst autentyczny, a stanowi jak gdyby protokół narady w sprawach bardzo istotnych wtedy, gdy się ta narada odbyła, i równie istotnych do dzisiaj.

Dzieło streszczone w Przeglądzie Katolickim (rocznik 1873), wyszło w Wenecji. Jest to naturalne, ponieważ z różnych podtekstów wynika, że ta narada "filozofów" i "teologów" musiała się odbyć we Włoszech, nie gdzie indziej, i to przed kasatą Jezuitów, którą papież Klemens XIV ogłosił w r. 1773. Skąd autor tego dziełka Przymierze nowoczesnej (podkreśl. - H.C.) teologii z filozofią ku obaleniu religii Chrystusowej zaczerpnął te z natury rzeczy poufne informacje? Niepodobna dziś na to odpowiedzieć. Któż wie, może należał do grona uczestników narady i zawartego w czasie niej przymierza, lecz z biegiem lat opuścił grono spiskowców i uznał za obowiązek sumienia tym anonimowym świadectwem ostrzec przynajmniej włoską opinię katolicką i władze Kościoła przed zagrożeniem, czającym się nie tylko w lożach "filozofów" (tj. wolnomularzy), ale i w podziemiach samego Kościoła, w których "teologowie" już wtedy prowadzili swą diabelską robotę.

Powyżej określiliśmy ten zamieszczony w Ankesie tekst jako arcyciekawy i rewelacyjny, jest to jednak określenie nieadekwatne. Tekst, który przedkładamy do bardzo uważnego przestudiowania, jest właściwie piorunujący, zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę czas jego powstania - ponad dwieście lat temu!

 

 

 

 

CIEKAWY DOKUMENT Z KOÑCA XVIII WIEKU

WYJĘTY Z "PRZEGL¥DU KATOLICKIEGO"

Rocznik 1873

W 1787 r. ukazała się we Włoszech niewielka książka pod tytułem Przymierze nowoczesnej teologii z filozofią ku obaleniu religii Chrystusowej. Do obecnej chwili nie wiadomo, kto jest autorem tego dzieła; że był to człowiek niepospolitego umysłu, każdy przyznać musi, komu książka ta w ręce się dostała.

Niedawno przełożył ją na język niemiecki biskup Paderborn, a poprzednio jeszcze wyszło tłumaczenie francuskie.

W krótkim wyciągu wziętym z Historisch-Politische Blätter (rok 1823, zeszyt 3) postaramy się przedstawić treść tego wielce pouczającego dziełka. Zwięzłość naszego sprawozdania będzie odbiciem zwięzłości wykładu samego autora.

 

Pewien rodzaj "filozofów", czytamy tam, już od dawna wszelkich środków nadaremnie próbował ku zaprowadzeniu ogólnej religii "czysto ludzkiej". Niestrudzonym zabiegom około szerzenia "oświaty, religijnej wolnomyślności i powszechnego braterstwa" zawsze stawała na przeszkodzie surowa i w żadne układy z doktrynami nie wdająca się religia Kościoła katolickiego. W walce z nią okazały się bezskuteczne nie tylko tak zwana nauka, lecz nawet podstęp i pochlebstwo, a do użycia siły "filozofowie" nie chcieli się jeszcze uciekać z tego niby powodu, że przywołanie siły na pomoc nie zgadza się z wzniosłymi zasadami filozoficznej mądrości.

Lecz istniała już wtedy pewna szkoła teologiczna, która nie mogła w żaden sposób pogodzić się z zasadami Kościoła Rzymskiego. Najwięcej nie przypadała do jej gustu niezmienność nauki, odpychająca od siebie wszelkie wymagania "ducha czasu". Owa szkoła teologiczna bowiem postawiła sobie za cel przeprowadzić "postępową reformę Kościoła", to jest jego dogmaty i urządzenia tak przykroić, aby w zupełności odpowiadały "potrzebom duchowym epoki". Na tak przygotowanym gruncie miało nastąpić połączenie wszystkich wyznań chrześcijańskich. Postępowe zabiegi nie odnosiły wszakże pożądanego skutku, jakkolwiek "nowoczesna szkoła teologiczna" większymi rezultatami szczycić się mogła od owoców zebranych przez całe zastępy "filozofów".

W tym zakłopotaniu obu stron powstała myśl połączenia się ze sobą i wspólnego dla jednej sprawy działania. Na propozycję przymierza "filozofowie" chętnie przystali. Wiedzieli oni wprawdzie, że tym sposobem naukę swoją na czas niejaki w poniżenie podają, lecz jasno i to rozumieli, że własnym siłom zostawieni niezbyt świetnych zdobyczy spodziewać się mogą. "Teologom" uśmiechała się nadzieja prędszego urzeczywistnienia swoich idei przy pomocy "filozofów" i potężnego zastępu ich popleczników.

Rozpoczęto więc układy celem obmyślenia planu wspólnej kampanii (książka wydana w 1787 r.!). Pierwszy głos dano "teologom", jako tym, którzy większymi triumfami niż "filozofowie" w walce przeciwko Kościołowi już się odznaczyli. "Filozofowie" zaś w słusznym poczuciu niższości względem swoich "teologicznych mistrzów" zgodzili się na odgrywanie roli wykonawców tego, co doświadczeńsi zalecą.

I. Nim przystąpiono do dalszych rokowań, przyjęto za maksymę, której nigdy spuszczać z uwagi nie mieli, żeby prace ich nie były jawne. Wszystkie bowiem zamachy na Kościół dlatego się nie udawały, że ich kierownicy zawsze występowali z podniesioną przyłbicą. Losy Wiklefa i Husa, Lutra i Kalwina przekonują o potrzebie odmiennej taktyki względem Kościoła.

II. Na jakie terytorium należy przenieść działania wojenne? Odpowiedź: na terytorium samego Kościoła. My wszyscy, głosi przywódca "teologów" (r. 1787!), nawet wy, "filozofowie", którzy w nic nie wierzycie, musimy tak rozprawiać i taką przybrać postawę, jak byśmy mieli głęboką i niewzruszoną wiarę w to wszystko, czego Kościół katolicki naucza. Niczym nie należy zdradzać zamiaru zerwania z Kościołem. "Pozostańmy na jego łonie, jakbyśmy dziećmi jego byli. Kościół nie może nas od siebie wyłączyć: dla tym skuteczniejszej zguby Kościoła trzymajmy się go tak, jak oset trzyma się ciała, do którego się przyczepi. Podobnie jak prawdziwi jego wyznawcy, ciągle powoływać się będziemy na Pismo św. i Tradycję, z jak największym namaszczeniem i ujmującym serca ludzkie zapałem. Głęboko opłakiwać będziemy upadek karności i wiary w Kościele. Konieczną jest rzeczą, abyśmy prześcigali samych katolików w utyskiwaniach nad coraz groźniejszym zamieraniem dobra w świecie, a to celem zamącenia w głowach ludziom, którzy w końcu nie będą wiedzieli, czego się trzymać należy. Ponieważ w powszechnym zamieszaniu walki obie wojujące strony używać będą jednakowej broni, jednakowych oznak i chorągwi, niepodobieństwem więc stanie się odróżnić przyjaciół od nieprzyjaciół. Burzyć tedy będziemy Kościół własną jego bronią. Zniszczymy fundamenty, przekonywając ludzi, że je tylko wzmacniamy. Obalimy cały budynek, byleśmy nie przestali głosić, że nam jedynie o naprawę jego chodzi. Powoli, jeden za drugim, przecinać będziemy węzły wiążące katolików z Kościołem, lecz ani na chwilę nie przestaniemy ich przekonywać, że pomimo to ciągle prawdziwymi są katolikami".

Oznaczywszy więc cel walki i terytorium, na którym zapasy toczyć się miały, zabrano się do wypracowania szczegółowego planu. "Filozofowie", choć ufni w przenikliwość swoich teologicznych kierowników, powątpiewać zaczęli o możności dopięcia zamierzonego celu, gdyż na sercu ich, niby ciężki kamień, zaległa myśl o władzy papieskiej. Z godną pochwały szczerością wypowiedzieli "teologom" troskę swoją pod tym względem.

III. Przywódca "teologów" ze zdumiewającym spokojem wysłuchał wątpliwości "filozofów", niezmiernie się dziwiąc ich naiwności. Zdaniem jego, właśnie pierwszy atak powinien być wymierzony przeciwko władzy papieża, gdyż usunięcie tej przeszkody, jakkolwiek bardzo trudne, decyduje wszakże o losie kampanii. Jeżeli się uda ten cios skutecznie zadać, reszta pójdzie bez trudności. Lecz przede wszystkim strzec się trzeba otwartej napaści! Tylko o tym nie wspominać, że postanowiono obalić władzę papieską! W początkach należy zachowywać wszystkie pozory posłuszeństwa względem papieża, później dopiero wystąpić z żądaniem usunięcia nadużyć, a następnie zbijać przesadzone pojęcia o jego dostojeństwie.

Trzy są sposoby zadania tego ciosu, które, umiejętnie stosowane, doprowadzą do zupełnego zniweczenia wszelkiej władzy w Kościele. W tym celu musi nastąpić podział pracy.

1) Wy "filozofowie" pierwsi ruszycie w ogień. Idzie bowiem głównie o to, aby rozszerzyć przekonanie, że władza papieska jest niebezpieczna dla społeczeństw cywilnych. Ponieważ macie wstęp do możnych, musicie więc przejąć na siebie tę część zadania. Kiedy ich już ostatecznie urobicie, pełni wątpliwości i wahania zwrócą się do nas "teologów" z żądaniem o radę. Wtedy my łatwo sobie poradzimy. Z pomocą teologicznych rozumowań (Pismo Święte dostarczy niewyczerpanego materiału, a reszta znajdzie się w historii kościelnej), potrafimy ich przekonać, że można pozostać dobrym katolikiem i jednocześnie opierać się władzy papieskiej. Nie dosyć na tym: wyłożymy im bowiem następnie, że obowiązkiem ich sumienia jest opierać się powadze papieskiej zarówno w interesie dobra oraz bezpieczeństwa publicznego, jak i w obronie prawdy objawionej.

“Nawiasem mówiąc i to dodać winienem, prawił dalej przywódca "teologów", że jednym z najskuteczniejszym środków do osiągnięcia naszego celu jest umiejętne korzystanie z historii Kościoła. Potrzeba tylko pewne wypadki w naszym świetle przedstawić, pewnych pisarzy naprzód wysunąć, przeciwników pokryć milczeniem, a następnie kwestie te wprowadzić do rodzin, na place publiczne i zgromadzenia ludowe, a rezultatów dla nas pomyślnych możemy być zupełnie pewni. Nic nie oddziaływa więcej na wpółwykształconych ludzi, jak takie historyczne wywody, i nie tylko świeccy ludzie stawać będą po naszej stronie, lecz nawet wielu z duchowieństwa do nas przejdzie.”

2) "Drugim środkiem będzie podburzanie biskupów przeciwko Stolicy Apostolskiej. Z nimi najłatwiej sobie poradzimy, drażniąc ich miłość własną i usiłując wzbudzić w nich jak największe pojęcie o władzy, którą sprawują. Im przychylniejsze ucho nadstawiać będą biskupi naszym radom, im więcej przywłaszczać sobie będą nieprzynależne im uprawnienia, tym większa stąd wyniknie szkoda dla przemożnej powagi papieskiej, tym pewniejszy i prędszy będzie upadek samej nawet władzy biskupiej, sztucznie przez nas rozdętej ku ich własnej zgubie".

3) "Podobnież powinniśmy się starać o podniecanie duchowieństwa, zwłaszcza parafialnego, przeciwko biskupom. To będzie trzeci i najskuteczniejszy środek obalenia dyscypliny Kościoła, gdyż tym sposobem uczynimy duchowieństwo przedmiotem pogardy w oczach ludu i pozbawionym woli narzędziem przewrotu religijnego.

Nie może być najmniejszej wątpliwości, że oględnie i roztropnie krocząc powyższymi trzema drogami, zdołamy zniszczyć wielką i na pozór nieprzezwyciężoną tamę Kościoła katolickiego, spójność jego hierarchii, a nade wszystko przewagę papieską".

IV. "Dlatego, mówił inny "teolog", gdy przywódca po wypowiedzeniu owych wzniosłych myśli, obsypany oklaskami, spoczął na krześle prezydialnym, dlatego jednocześnie zająć się winniśmy drugą częścią naszego zadania, a mianowicie obaleniem istniejącej karności urządzeń kościelnych. Drażliwa to wprawdzie materia, lecz wielkiego znaczenia".

I ze słodkim uśmiechem, właściwym tego rodzaju ludziom, zaproponował postępowy "teolog" także trzy drogi ku urzeczywistnieniu owej drugiej części zadania.

1) "Przede wszystkim należy odwołać się do cnót i dobrych stron natury ludzkiej. Jeżeli więc rozpowiadać będziemy, że naszym zamiarem jest przywrócić obyczaje i obrzędy pierwotnych czasów Kościoła, tak wysoko cenionych przez wszystkich prawdziwych katolików, to łatwo pojmiecie, czcigodni "filozofowie", że po naszej stronie będą wszystkie szlachetniejsze i bardziej religijne charaktery. Jak zaś tylko ich sobie zyskamy, rozpoczniemy cały szereg skarg i lamentacji nad ciągle rosnącymi nadużyciami współczesnego Kościoła, a z każdą taką skargą nad obecnym upadkiem połączymy porywające opowieści o dawnych świętych obyczajach. Przemawiać zaś będziemy zawsze językiem św. Hieronima lub Bernarda, przekonywając ludzi, że przyczyną wszystkiego złego jest istniejąca karność kościelna i że duch pierwszych czasów wygasnąć musiał wskutek wzmożenia się czysto zewnętrznej strony, różańców, nowenn, bractw, pielgrzymek, procesji itp. Taka metoda prowadzi do wytkniętego celu, jeżeli tylko zachowamy ostrożność, że ciągle powołując się na "pierwotne wspaniałe życie kościelne", unikać będziemy wszelkich bliższych objaśnień co do tej lub owej instytucji pierwotnego Kościoła. I to jest pierwsze.

2) Po drugie, powinniśmy ognistymi słowy proroków i świętych, gorliwych w sprawie Bożej, głosić i rozszerzać surową moralność. Nie powinniśmy szczędzić wyrażeń oburzenia i wzgardy ku tej nędznej, luźnej moralności jezuickiej, która zatruwa cały Kościół. Samą pobożność, wiarę i sumienie powołamy do walki przeciwko zgubnej moralności Kościoła. Będziemy przedstawiać częste spowiedzi, nie wywołujące widocznej poprawy, częste komunie, łatwe do odprawienia pokuty, jako przyczyny zguby dusz ludzkich. W majestatycznych obrazach kreślić będziemy grozę kar Bożych, konieczność zastąpienia niezliczonych nabożeństw, spowiedzi i komunii dziełami cnoty oraz miłości bliźniego i "miłym Bogu nabożeństwem". Nadto nie pominiemy żadnej sposobności, aby nie wygłaszać, że właśnie jezuicka ta moralność oplątała cały Kościół. W ten sposób, oprócz osłabienia powagi Rzymu, coraz więcej upadać będzie chrześcijańskie życie, przyjmowanie sakramentów, cześć dla służby Bożej. Jeżeliby zaś komu przyszło do głowy wystąpić do walki przeciwko nam na tym polu, to zdruzgoczemy go, wpośród oklasków ludzi najbogobojniejszych, tym jednym okrzykiem: "O, nędzny, przewrotny stronnik jezuitów! Uwodziciel dusz ludzkich, który zasiewa kąkol na roli Pana!"

Łatwo pojmiecie, że taka surowość, która wreszcie nas samych nie obowiązuje, pożądane musi przynieść owoce. Tym pewniej, jeżeli nie przestaniemy wzdychać i z goryczą napomykać: "A wszakże Rzym nie chce widzieć tego upadku w nauce i życiu Kościoła, nie chce słyszeć ostrzeżeń zewsząd się podnoszących, gdyż myśli on o jednym - o rozszerzeniu swojej potęgi politycznej."

Od spełnienia tych warunków zależy pomyślny koniec kampanii.

3) Jednakże, aby wymagania powyższe niezbyt ludziom ciążyły, musimy pozostawić im swobodę w pojmowaniu zasad i nauk religijnych. I będzie to trzeci środek ku obaleniu karności i urządzeń kościelnych! Środka tego należy wszakże z wielką ostrożnością używać. Nie trzeba bowiem zbyt dużo drew kłaść na gorejące ognisko, gdyż stąd zanadto straszny dla wszystkich pożar powstać może. Lecz działając oględnie, wytrwale, z pomocą słodkich frazesów, do świetnych dojdziemy rezultatów.

Cała więc tajemnica sposobu, w jaki ma być zadany ów drugi cios, spoczywa w tym, aby już to przez odwoływanie się do surowej moralności, już to przez szerzenie wolnomyślnych pojęć o wierze, najpierw w życiu i praktyce, odstręczyć katolików od Kościoła, gdyż potem jak najłatwiejszą będzie rzeczą umysły ich skierować, gdzie się nam spodoba".

Głęboko obmyślony plan nie zjednał wszakże mówcy gorących oklasków, którymi obsypano jego poprzednika, nie z tego wprawdzie powodu, aby "filozofowie" nie oceniali głębokości jego pomysłów, lecz że całkowite przeprowadzenie radykalnej przeciw Kościołowi kampanii niejaką trwogą ich przyjęło. "Filozofowie" bowiem są to ludzie roztropni, a więc omijający drogi, na których jakowy szwank spotkać ich może. Oblicza ich zachmurzyły się bardzo.

"Bardzo to wszystko dobre, zaczęli szeptać między sobą, lecz czy nie narazimy się na zbyt wielkie niebezpieczeństwa tak dalece się posuwając? A jeżeli przeciwnik, domyślając się naszych zamiarów, pierwszy nam wojnę otwartą wypowie, co wówczas nastąpi? Rzym już tyle razy rzucał klątwy i wyroki potępienia, a prawie zawsze rokoszanie do posłuszeństwa względem niego wracali".

V. Powyższa uwaga wprawiła mówcę w pewne zakłopotanie. "Rozumiem was, odrzekł podrażniony, piosenkę tę nie po raz pierwszy słyszymy. Lecz mamy niepłonną nadzieję, że i z trudnościami, o których wspominacie, łatwo sobie poradzimy. Toć przecież nasza "teologia" nie jest tak mizerna i ciasna! Potężne i zdumiewające znajdziemy w niej zasoby. Czyż więc możecie przypuszczać, że nie przygotowaliśmy się na wszelkie przygody, rozpoczynając walkę z Kościołem?

Zamiarem naszym nigdy nie było otwarcie i wprost występować przeciwko powadze Kościoła. Otwarty rokosz przeciwko Kościołowi był wielkim błędem dotychczasowych jego przeciwników. My w zupełnie odmienny sposób operować będziemy. Nie lękajcie się o to, że doprowadzi się nas do poddania się: posłuszeństwo jest cnotą właściwą tylko słabym umysłom. Jeżeliby Kościół powstał przeciwko nam, to użyjemy środków, które nieuniknioną jego zgubę sprowadzić muszą. Lecz i pod tym względem trojaką zmierzać będziemy drogą.

1) Najprostszym środkiem udaremniania wszelkich ataków Rzymu będzie powoływanie się na słynną różnicę "quaestio iuris et facti". Z tym orężem nie umiano się dotychczas obchodzić. Z pomocą qaestio iuris et facti" przyprawimy Kościół Rzymski o zupełną niemoc, nie ściągając na samych siebie zarzutu odstępstwa. Gromy Kościoła przeciwko nam miotane nie dotkną nas. Z najzupełniejszym spokojem przyznawać mu będziemy prawo wyklinania nas, a wszakże klątwom poddawać się nie będziemy. Opór nasz będzie wyraźny, a pomimo to Kościół nie będzie mógł nazwać nas opornymi. W najuroczystszych wyrazach i formach głosić będziemy, że Kościół posiada prawo i obowiązek karcenia błędu; jeżeli zaś tego prawa przeciwko nam użyje, z pokorą oświadczymy, że nagana i kara nie do nas się stosują, gdyż Kościół nie zrozumiał słów naszych.

To nam wystarczy. Taką drogą postępując, odrzucimy nawet Objawienie, jeżeli się tego okaże potrzeba, nie pozbywając się nazwy katolików. Pomimo wszelkich uchwał władz kościelnych będziemy mogli szerzyć nasze pojęcia w zupełnym spokoju i bezpieczeństwie do chwili, kiedy subiektywizm zasiądzie na tronie życia moralnego i dzieło przez nas przygotowane do pomyślnego końca doprowadzi.

2) Jednak nie poprzestajemy na wyżej podanym środku. Nie od dzisiaj pracujemy nad wykorzenieniem wiary w nieomylność papieską, do której taką wagę przywiązywały ciemnota i barbarzyństwo ubiegłych wieków. Od dawna wszelkich usiłowań dokładaliśmy ku rozszerzeniu przekonania, że można pozostać katolikiem, odrzucając wiarę Kościoła i będąc w wyraźnej sprzeczności ze Stolicą Apostolską.

Powoływać się będziemy np. na Kościół gallikański, który na jednym ze swoich zgromadzeń podobne zasady publicznie wygłosił, co nam wybornie się nadaje, bo możemy się nimi zasłaniać - i nikt nie będzie mógł robić zarzutu kacerstwa. Przeciwko powszechnej zgodzie wszystkich innych Kościołów świata: hiszpańskiego, włoskiego, belgijskiego, polskiego, niemieckiego - powoływać się będziemy na biskupów francuskich, których nauki, pobożności i znajomości historii Kościoła nie będziemy się mogli dosyć nawysławiać. Z pomocą pochlebstw uda nam się tego i owego biskupa zaślepić. Zyskani w ten sposób sprzymierzeńcy staną się w rękach naszych narzędziami do obalenia powagi papieskiej.

Dopiąwszy tego za pomocą uwiedzionych biskupów, zwrócimy się następnie przeciwko nim samym. Nasi sprzymierzeńcy mogą sobie rzucać gromy na nas w swoich odezwach i listach pasterskich: to wszystko najmniejszej szkody już nam nie przyniesie. Gdyż na tym, szanowni panowie, największa sztuka polega, aby przez czas niejaki zręcznie wyzyskiwać tych, którzy mogą nam być pomocni, a następnie, skoro zaczynają przeszkadzać, umieć łatwo się ich pozbyć.

Lecz nie na tym koniec. Pozostaje jeszcze jeden środek, który na zawsze bezpieczeństwo i bezkarność nam zapewni - sobór powszechny. Sobór powszechny! wołacie z przerażeniem? Tak, panowie "filozofowie". Właśnie sobór powszechny, ani mniej, ani więcej. Jeżeli inne drogi będą przed nami zamknięte, nie tylko bez obawy, lecz z największą ufnością odwołamy się do niego. Żadne niebezpieczeństwo z tej strony nam nie zagraża. Gdyż jeżeli papież niższy jest od soboru, jak tego naucza "zdrowa teologia", to możemy i powinniśmy od wyroków Rzymu odwoływać się do wyroków soboru. Powiadacie nam, że dostaniemy się wtedy z deszczu pod rynnę. Panowie "filozofowie", przenikliwość wasza pod tym względem niedaleko sięga. Każdemu wiadomo, że sobór powszechny nie tak łatwo przychodzi do skutku. I to już jest jeden bardzo ważny powód naszej apelacji do soboru. Tym sposobem najpierw wygrywamy w czasie, rzeczy wielce kosztownej, a po wtóre sprawę stawiamy na tym punkcie, że tymczasem nie będzie dla nas w Kościele widzialnego i stałego sędziego, który by stanowczo o nas mógł wyrokować.

Przypuśćmy nawet, że sobór powszechny przychodzi do skutku. Cóż wtedy? Zakłopotane oblicza wasze, lękliwi "filozofowie", rozjaśnią się, skoro usłyszycie o niewyczerpanych zasobach lekceważonej niekiedy przez was "zdrowej teologii". Pokażemy wam bowiem, jak ani jeden włos z głowy nam i wam nie spadnie, chociażby nawet sobór miał się rzeczywiście zebrać.

Otóż wystawimy najpierw "teologiczne" warunki prawomocności soboru i jego uchwał. Wszyscy biskupi muszą w nim wziąć udział. Bez zupełnej jednomyślności albo raczej bez moralnej jednomyślności (termin "moralna jednomyślność" lepiej odpowiada celowi, jako nieokreślony) nie może być mowy o "prawomocnych" postanowieniach soboru. Im więcej zaś będzie głosujących, tym większa prawdopodobnie różnica zdań. Przypuszczając nawet, co najmniej jest prawdopodobne, że wszyscy zabiorą głos przeciwko nam, to wtedy wystąpimy z następującą argumentacją: że nauki i opinie starszych i znakomitszych Kościołów mają pierwszeństwo przed twierdzeniami wszystkich innych Kościołów, że zdarza się niekiedy, iż prawdę przechowuje mniejszość, kiedy tymczasem większość obstaje za błędem, że w każdej uchwale powszechnej zbadać należy wewnętrzną wagę dowodów, a przede wszystkim, że potrzeba pilnie rozważyć wartość i znaczenie każdego członka soboru. Argumenty powyższe można porównać do wałów, murów i wysuniętych naprzód fortyfikacji, które nawet wobec powszechnego soboru pozycję naszą czynią niemożliwą do zdobycia.

Oprócz tego na rozmaitych innych drogach możemy stawiać skuteczny opór. I tak, jeżeliby nas wyrugowano z warowni, co jest prawie niemożliwe, to oświadczymy krótko i stanowczo, że przecież biskupi nie są panami Kościoła, że i pozostałe duchowieństwo ma swoje prawa z Bożego ustanowienia, że i jemu przysługuje prawo świadczenia o wierze Kościoła, że i świeccy ludzie są świadkami tradycji, a w końcu, że prawomocność soboru zależy od zgody i przychylenia się wiernych.

Jeżeli najprzód takie warunki postawimy sobie, jeżeli postaramy się o ich rozszerzenie między katolikami (a szczególniej między duchowieństwem), to niechaj wtedy zwołują sobie choćby najpowszechniejszy i najdostojniejszy sobór, wszystko to na niczym spełznie.

I czy po tym wszystkim, co wyłożyliśmy wam, dostojni "filozofowie", mamy się jeszcze czego obawiać ze strony Kościoła? A choćby nas zaczepił, to zobaczycie dopiero, jakim triumfem okryje się nasza sprawa.

Całe więc nasze rozumowanie można ująć w następującą formułę: "Prawiąc o Kościele, soborach, życiu kościelnym, moralności, pierwotnych prawach biskupów, Bożym ustanowieniu proboszczów, tradycji, historii Kościoła i Piśmie Świętym, pozbędziemy się w końcu i Pisma Świętego i historii Kościoła, tradycji i proboszczów, biskupów i papieży, życia kościelnego i moralności, soborów i samego Kościoła".

"Filozofowie", zawsze miłością prawdy odznaczający się, nie mogli oprzeć się przekonywającym dowodom "teologów". Z pokorą więc wyznali, że wszystkie ich pisma i zabiegi nie doprowadziłyby do niczego, gdyby "teologowie" nie wsparli ich umiejętną pomocą. Czynili nawet sobie wyrzuty, że tak późno przejrzeli prawdę, i aby nieudolność dotychczasową choć w części wynagrodzić, w sposób uroczysty zobowiązali się popierać i rozszerzać wszystkimi środkami "zdrową i postępową teologię".

VI. "Właśnie tego pragniemy, odrzekł przywódca "teologów", na nowo zabierając głos, aby wyłożyć, jak należy zapewnić owoce kampanii. "Gdyż jeżeli my, "teologowie", z wielkim mozołem i niebezpieczeństwem do tego doprowadzimy, że sami katolicy z soboru naigrawać się będą, to już wtedy zostanie odniesione stanowcze zwycięstwo. Ze zwycięstwa tego trzeba wszakże pospiesznie wszelkie pożytki wyciągnąć, obawiać się bowiem należy, aby w przeciwnym razie nie wymknęło się z rąk naszych.

Idzie więc teraz o wyjaśnienie czwartego i ostatniego punktu, a mianowicie o to, aby przezornie rozważyć, jak postępować po odniesieniu zwycięstwa.

1) Nie potrzebujemy się rozwodzić nad tym, jak pośpiech jest nieodzownie potrzebny w podobnych sprawach. Jeżeli w sposób wyżej podany Kościół w swoich podstawach zachwiany zostanie, to trzeba, o ile można jak najprędzej, składowe części owych podstaw wyrywać i na bok uprzątać, gdyż w przeciwnym razie przebiegły i wytrwały Kościół Rzymski nie omieszkałby zebrać nagromadzone przez nas ruiny i wznieść nową budowlę, być może mocniejszą jeszcze od poprzedniej. Ani na chwilę nie należy go więc pozostawiać w pokoju, lecz wszyscy przeciwnicy ze wszystkich stron wszystkimi siłami uderzyć nań powinni.

2) Aby zaś przeciąć Kościołowi wszelkie drogi do odzyskania utraconego stanowiska, głosić będziemy nieustannie zasadę powszechnej religijnej wolności i tolerancji. Stąd wielkie wypłyną korzyści. Mówić będziemy: "Religia jest kwestią przekonania. Kościół nie ma prawa w jaki bądź sposób przynaglać ludzi do wyznawania swojej nauki i wolno mu przekonywać, lecz nie zmuszać". Tym sposobem zyskujemy zupełną swobodę do rozszerzania naszych nauk. Lecz nie możemy się sami trzymać tych zasad w stosunku do Kościoła! Tak dalece nieodzownie potrzebna jest nam siła dla utrzymania Kościoła w karbach posłuszeństwa, że bez niej wszystkie nasze przewyborne zasady mało skutkowałyby.

3) Wy zaś "filozofowie", starać się macie, aby Kościół swoich przekonań nie był w możności przeprowadzić. Pracować więc winniście nad przeprowadzeniem zasady, że jeżeli wyłącznie sługom Kościoła powierza się nauczanie wiary i moralności, pomyślność społeczeństwa na ciężkie bywa narażona niebezpieczeństwa i spokój społeczny dotkliwie na tym cierpi. Jest to ustanowieniem "państwa w państwie", co koniecznie prowadzi do zawichrzeń i nieporządków. Następnie będziemy dowodzić, że "władza Kościoła rozciąga się tylko na rzeczy czysto duchowe i wewnętrzne, pod żadnym zaś pozorem nie rozciąga się na żadne sprawy zewnętrzne".

4) Największe usługi przyniesie nam zasada, że "Chrystus nie po to przyszedł na świat, aby społeczny porządek naruszać, a niektóre nauki Kościoła katolickiego zakłócają ten porządek. Nie od Chrystusa więc biorą one swój początek i nie mogą stanowić przedmiotu wiary".

Powtarzam, że takim rozumowaniem zupełnie pobijecie przeciwników. Katolicy bowiem jednozgodnie przyjmują pierwszą część powyższego rozumowania. Zaprzeczają tylko drugiej części tj. twierdzeniu, jakoby niektóre nauki Kościoła rzeczywiście zagrażały porządkowi społecznemu. Należy więc umieć argumentować. Jeżeli się będziecie powoływać na zasady, z pewnością przegracie całą sprawę, gdyż mają oni na swoją obronę liczne dowody. Trzeba wam tedy, co do tego twierdzenia, opierać się więcej na sile waszego przemawiania. Nie dozwalajcie im więc zapuszczać się w objaśnienia i dowody, utrzymujcie, że ponieważ zasada wasza wszystkim je znana i przez wszystkich przyjęta, byłoby więc czystą stratą czasu dłużej się nad nią rozwodzić, a gdyby ktoś i na to zgodzić się nie chciał, zamknijcie mu usta wykrzyknikiem: "Jesteś wrogiem porządku publicznego!"

Tu jeszcze raz zakłopotali się "filozofowie". Uciekanie się do gwałtu czy nie okaże się szkodliwe i uwłaczające sprawie oświaty i wolności, której jesteśmy przedstawicielami? Czy godzi się wyrywać z serc ludzkich najdroższe dla nich przekonania?

Na te słowa "teologowie" nie mogli się powstrzymać od uśmiechu politowania. "Nigdy nie przypuszczaliśmy, rzekli, aby wasza wzniosła filozofia mogła taką delikatnością się odznaczać. Jeżeli mówimy o sile, to czyż przez to rozumieć się ma otwartą i grubą siłę? Czyż więc to tylko użyciem siły się nazywa, jeżeli chwytamy kogo za gardło, a następnie dusimy go i zabijamy? Tak pojmowano te rzeczy w czasach barbarzyństwa. Czyż nie ma delikatnego użycia siły? Czy nie można w sposób przyjacielski w złotym pucharze zatruty napój podawać naszym nieprzyjaciołom? Pewna będzie, choć powolna ich śmierć, a co najważniejsza, nikt, nawet ci, których o powolne konanie przyprawimy, nie będą mogli nam o zabójstwo czynić zarzutów. Tak można i należy postępować. Oczywiste jest wszakże, że nie należy mówić, iż dzieje się to z powodu religii, lecz z przyczyny dobra społecznego i postępu świata!

5) Z pomocą więc dobrej, rozumnej, a nawet katolickiej zasady, że jedność nauk jest konieczna i że niezgodność pod tym względem jest wielce szkodliwa, można ułatwić sobie robotę. Katedry dogmatyki i innych teologicznych przedmiotów obsadzi się ludźmi naszej partii, stosując w obiorze wielką oględność, aby nie dopuścić nikogo, kto nie złożył licznych dowodów swego usposobienia. Niewiele będzie wtedy potrzeba czasu na to, aby duchowieństwo i wykształceńsza część społeczeństwa przejęły się naszymi teoriami.

6) Jest jeszcze wiele innych środków, których na przemiany używać trzeba dla dopięcia naszych zamiarów. Patrzeć powinniśmy, z kim mamy do czynienia. Do tego lub owego środka uciekać się będziemy w miarę różnego usposobienia osób.

Słabym umysłom twierdzić będziemy, że niestety Kościół dzisiejszy odstąpił od ducha łagodności i słodyczy swego Założyciela. Taka argumentacja bardzo szybko sprowadza religijny indyferentyzm w ludziach, w których rozum niezbyt daleko sięga.

Jeżeli będziemy mieli przed sobą ludzi wątpliwych obyczajów i moralności, to pamiętajmy na zdanie, że każdy tym chętniej podejrzewa innych o zdrożności, im więcej sam im ulega, i że więcej zawsze zabieramy się do poprawy innych niż siebie samego. Będziemy tedy gadać na księży, zakonników i zakonnice i w jaskrawych kolorach przedstawiać ich ułomności, ospalstwo i hipokryzję. W słuchaczach naszych znajdziemy grunt, na który rzucony posiew obfite wyda nam owoce. Mowa wasza będzie słodką ochłodą dla ich serca.

W ludziach, którzy nienawidzą wszelkich praktyk religijnych i nie lubią, aby zaglądano do ich sumienia, najłatwiej wzbudzimy zaufanie, występując przeciwko jakimkolwiek praktykom religijnym. Będziemy powtarzali słowa Ewangelii: "Duchem jest Bóg, a ci, którzy Go chwalą, potrzeba, aby Go chwalili w duchu i prawdzie" (Jan 4, 24).

Później uda nam się odstręczyć od Kościoła sam lud prosty, tak rozmiłowany w religii i jej praktykach. Do tego nie będzie potrzeba wielkich wysileń. Po co te nabożeństwa, ta służba Boża, które tyle pieniędzy kosztują? Czyż nie lepiej byłoby użyć tych pieniędzy na filantropijne cele? Kościół pod tym względem zostaje w sprzeczności z duchem nauki chrześcijańskiej, gdyż samo Pismo Święte mówi, że Bóg chce miłosierdzia, a nie ofiary (Mat. 12, 7). W miarę zaś tego, jak służba Boża tracić będzie na okazałości, jak domy Boże coraz będą uboższe, zamierać będzie w ludzie prostym przywiązanie do religii.

Przede wszystkim oburzać się trzeba na dotychczasowe przywileje księży i wszelkimi sposobami odstręczać młodych ludzi od wstępowania do stanu duchownego. Im mniej będzie księży, tym lepiej.

7) Jeszcze raz przypominamy, że jeżeli chcecie najskuteczniej działać przeciwko Kościołowi i zupełnie przytłumić wiarę w jego niezmienność i nieomylność, to nie przestawajcie wyrzekać przeciwko najgorliwszym obrońcom Kościoła - "jezuitom". Rozumie się, mówić należy, że jezuitów jest bardzo wielu, daleko więcej, niż powszechnie się sądzi. Tym sposobem podacie w podejrzenie każdego, kto by cokolwiek śmielej przeciw wam wystąpił, obudzicie więc niedowierzanie jednocześnie i do osób, i do nauki, które przedstawiają. Jeżeli zaś bez ustanku głosić będziemy, w wyrażeniach o ile można jak najbardziej uderzających (najlepiej do tego posługiwać się cytatami z Pisma Świętego, a szczególnie z Proroków), że jezuici zawładnęli Kościołem, duchowieństwem i biskupami, że Kuria Rzymska od już od dawna myśli i robi to tylko, na co jej pozwolą lub co jej rozkażą, to można z całą pewnością stwierdzić, że wiara w Kościół wytępiona zostanie do szczętu nawet z serc najwierniejszych jego synów".

"Oto, zakończył mówca, ogólny zarys planu naszej kampanii przeciwko Kościołowi, owoc głębokich studiów i długiego rozważania, rezultat naszych spostrzeżeń nad biegiem rzeczy ludzkich. Co nie się udało wszystkim naszym poprzednikom, którzy zbyt wyraźnie przeciwko Kościołowi występowali, tego możemy i musimy dopiąć z pomocą subtelności. Kościół uważa nas za swoje podpory, lecz właśnie przez to upadnie.

Na ustach mieć będziemy najpiękniejsze słowa i zapewnienia, w sercu zaś szydzić będziemy z niego. Cytatami z Objawienia wyprzemy się całego Objawienia, bronią z wiary wziętą wytępimy wiarę na ziemi, wracając do pierwotnego Kościoła, obalimy Kościół.

Skończyłem."

"Filozofowie" już ani słówka dodać nie mogli do tego, co im "teologowie" wyłożyli. Dziwili się tylko w duszy, jak mogli tak długo uważać "teologię" za swoją nieprzyjaciółkę. Ze szczerym żalem za swą pomyłkę, zawarli serdeczny, wieczny sojusz z "teologami". Obie strony zobowiązały się udzielać sobie wszelkiej pomocy w obopólnych pracach i zabiegach, a przede wszystkim wspierać się w zyskiwaniu korzystnych miejsc i urzędów, oraz w zjednywaniu sobie rozgłosu i znaczenia. Następnie uroczyście przyjęto plan nakreślony przez "teologów" i postanowiono natychmiast zabrać się do wprowadzenia go w życie.

***

To nam przedstawia mała książeczka z r. 1787 w prostych i pełnych treści wyrazach.

Tu wspomnieć należy, że owi "teologowie" i "filozofowie", których nieporównaną charakterystykę podaje książeczka, postarali się o całkowite jej zniszczenie zaraz po ukazaniu się w druku, tak że oryginał należy teraz do bibliograficznych rzadkości.

Ten sam los spotkał francuskie tłumaczenie z 1825 r. Okazuje się stąd, że owi "teologowie" i "filozofowie", o których tu mowa, wcale nie byli tylko "straszydłem dla dzieci", lecz że byli to ludzie z ciała i kości, i że istotnie wielki wpływ wywierali oraz rozporządzali niepospolitymi środkami. "Teologowie" ci odżyli teraz w starokatolikach niemieckich (po Soborze Watykańskim I - uw. H.C.).

Ażeby dopełnić wiadomości o losach tej pouczającej książeczki, dodam, że wydawca Analecta Juris Pontificii umieścił na swoich szpaltach francuski jej przekład (Analecta, 1868, seria X, zeszyt 84, s. 1-32), aby ją ocalić od zupełnej zagłady.

Tekst powyższy jest dosłownym przedrukiem owych dwudziestu stronic podanych za dziełem Kilka słów o Masoneryi przez F.E., Warszawa, Wydawnictwo "Kroniki rodzinnej", 1901; s. 73-94.

Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone
strona główna