powrót

 
••••••
  • Rozmowa z prof. Johnem Laughlandem
  • Rekomendacje
     
    ••••••
    I. Obumierające Państwo
    II. Faszyści i Federaliści
    III. Utrzymanie Centrum
    IV. Ideologia europejska
    V. Zagadnienia pieniądza
    VI. Nowy Światowy Ład
    VII. Kontynent w Niemocy
  • Przypisy
  • Bibliografia
     
    ••••••
  • Zamówienie
     
    ••••••

  • VII. Kontynent w Niemocy

    We wspólnym oświadczeniu, opublikowanym w 1995 r., gru-pa francuskich i niemieckich parlamentarzystów utrzymywała, że "wprowadzenie unii ekonomicznej i monetarnej służy fundamental-nym politycznym i strategicznym celom, z których głównym będzie stworzenie nowego ekonomicznego i socjalnego światowego" ładu.1

    Już kiedyś słyszeliśmy nawoływania o nowy światowy ład. Ale faktycznie mało jest nowości w projekcie europejskiej unii mo-netarnej, z wyjątkiem odejścia od sposobu, w jaki państwa Wspól-noty Europejskiej dotychczas wzajemnie na siebie oddziaływały. W zakresie motywów, jakie leżą u podstaw projektu, uderzająca jest jego intelektualna bojaźliwość. W obliczu spadającej konkurencyj-ności, niskiego wzrostu, masowego bezrobocia, sklerotycznej i czę-sto skorumpowanej struktury politycznej, państwa europejskie podejmują kroki zmierzające do reprodukcji swego obecnego sys-temu na ponadnarodowym poziomie, zamiast zreformować go u siebie. Podobnie, zamiast zapytać, jak światowy system monetarny mógłby zostać zreformowany jako całość, aby globalizację gospo-darki uczynić uczciwszą i bardziej wolną, wolą one forsować ten wyłącznie wewnątrzeuropejski projekt, którego efektem będzie za-mknięcie się kontynentu w sobie.

    Powodem tego jest chęć złagodzenia wpływu światowej konkurencji na państwa europejskie przez stworzenie europejskiego "bloku", co staje się coraz ważniejszym motywem integracji europejskiej. Podczas gdy francuska niechęć do światowego rynku jest już legendarna, jej punkt widzenia staje się również coraz wyraźniejszy w Niemczech, gdzie unia monetarna jest potrzebna do osłonięcia kraju przed podwójnym niebezpieczeństwem: ze strony spadającej konkurencyjności i przewartościowanej waluty. "Jeżeli europejska unia monetarna nie dojdzie do skutku", powiada pewien jej zwolennik, "marka niemiecka będzie przewartościowana, co spowoduje bardzo poważne trudności dla naszego eksportu i przyniesie na przestrzeni paru lat masowy odpływ miejsc pracy za granicę. W średniookresowej perspektywie ucierpi nasza konkurencyjność. Będziemy musieli prawdopodobnie stawić czoło bardziej napiętej sytuacji społecznej".2

    Niemiecka przedsiębiorczość coraz lepiej widzi, że potrze-buje dewaluacji za pomocą transformacji marki w euro, jeśli Niem-cy mają pozostać na dotychczasowym poziomie eksportu europejskiego. W obliczu bardzo wysokiego poziomu niemieckich inwestycji odpływających na zewnątrz Niemiec - a nawet na ze-wnątrz kontynentu europejskiego - niemieccy politycy wiedzą, że tylko zamknięcie reszty Europy w tym samym obszarze walutowym pozwoli niemieckiemu przemysłowi zaspokoić swe potrzeby eksportowe. Ten rodzaj podejścia jednak w sposób nieunikniony doprowadzi do mniej lub bardziej zamkniętej kontynentalnej przestrzeni ekonomicznej.

    Europejscy przedsiębiorcy wiedzą, że są dławieni przez nadmiernie rozbudowane przepisy socjalne, ustanowione w imię bezpieczeństwa systemu socjalnego, który się rozpada. Niemiecka przedsiębiorczość w stosunkach z robotnikami musi obecnie stoso-wać się do 1000-stronicowych przepisów dotyczących personelu, a przedsiębiorstwo potrzebuje pisemnej zgody miejscowych władz, ilekroć chce zatrudnić robotników w niedzielę. Jednocześnie poli-tyczny system państw europejskich nie jest zdolny do jakichkolwiek odważnych reform w inny sposób niż tylko biurokratyczno-księgowy. Kurs na załamanie finansowe, podjęty aby wypełnić kry-teria Maastricht w 1998 r., był jak każda dieta: bez fundamentalnej zmiany mentalności kraje te, z chwilą gdy niebezpieczeństwo prze-minie, znów pogrążą się w starych przyzwyczajeniach. Jedyną al-ternatywą, jaką widzą rządy europejskie, jest stworzenie jednego ekonomicznego obszaru, w którym każdy jest obarczony tą samą słabością i nadzieja, że Europa potrafi jakoś pokuśtykać przez pe-wien czas, broniąc się przed zewnętrznym naporem.

    Niezdolność państw do przeprowadzenia reform jest natury politycznej. Europejczycy często uważają swój system socjalny za istotny element ich politycznego życia: Niemcy obawiają się, że ich powojenny konsensus zawali się, gdy wyczerpie się państwowa jałmużna, francuski prezydent zaś określił zbankrutowany system socjalny swojego kraju jako "kamień węgielny paktu Republiki". Oznacza to, że ich systemy polityczne są systemowo unitariańskie i niezdolne do prawnego uporania się z jakimkolwiek żywotnym konfliktem, który jest sednem systemu liberalnego. Przeciwnie, wolą rozproszyć konflikt w fałszywą dobrotliwość i socjalny "konsensus".

    Taki unitarianizm odzwierciedla się również w neokorpora-cyjnej ekonomicznej strukturze tych krajów. We Francji państwo i przemysł w znacznym stopniu przenikają się wzajemnie: wysoki urzędnik publiczny po Naczelnej Szkole Administracji albo Poli-technice zajmuje się raz zarządzaniem w organie rządowym innym razem w strukturach przemysłu, jak gdyby nie było żadnej różnicy pomiędzy tymi zajęciami. W Niemczech przemysł jest w znacznym stopniu kontrolowany przez sektor bankowy, który z kolei jest pod kontrolą banku centralnego, będącego istotną częścią konstrukcji konsensusu pomiędzy rządem i "partnerami socjalnymi". Wpływo-wy człowiek, który zasiada w radach wielkich niemieckich banków, zajmuje wiele stanowisk wielkiego niemieckiego biznesu, a same banki posiadają bardzo znaczące portfele akcji niemieckich wiel-kich przedsiębiorstw.

    Ten neokorporacjonizm jest sednem "reńskiego kapitalizmu", który tak bardzo odwołuje się do lewicy po upadku modelu sowieckiego i socjaldemokratycznego. To właśnie z tego powodu niemieccy politycy, począwszy od Bundesbanku w dół,, wyrażają tak dużo pogardy dla "kapitalizmu hazardowego", który istnieje w bardziej liberalnych, anglosaskich systemach własności kapitału: wolny rynek ich przecież krępuje. Ponieważ poziom europejskich podatków jest o wiele wyższy niż w Azji i Stanach Zjednoczonych; ponieważ europejskie pastwa konsumują ogromną część dochodu narodowego (we Francji 55 %); ponieważ poziom europejskich płac jest znacznie wyższy niż jej prawdziwa wartość z powodu kosztów socjalnych, niemiecka siła robocza jest obecnie najbardziej kosztowna na świecie; i z powodu coraz większego rozwoju "kultury zależności" (tylko 28% populacji Belgów pracuje) liberalne tendencje wewnątrz tych państw są strukturalnie zakładnikiem systemu i jego nienaruszalnych praw.

    Zjednoczenie Europy wokół jednej waluty, z całą kontrolą polityki monetarnej, finansowej i przemysłowej, co jest efektem zaadoptowania niemieckiego modelu, jest nie tylko upolitycznia-niem tego, co powinno być najbardziej neutralne - pieniędzy - jest też uczynienie z nich politycznego łomu, za pomocą którego forsuje się bieg historii całego kontynentu. Jest to również przeniesienie systemu, który upada w poszczególnych państwach, na poziom eu-ropejski, przy braku kontroli parlamentarnej albo instytucji nie-zbędnych dla demokratycznych debat. Takie intelektualne lenistwo i brak wyobraźni może być tylko symptomem całkowitego upadku kulturalnego w Europie. Nic dziwnego, że europejski udział w han-dlu światowym zmniejszył się o 25% w przeciągu jednej dekady. Ten upadek nie zostanie zatrzymany, lecz przyspieszony przez bu-dowanie zamków w na piasku.

    I jakich zamków! W 1990 r. Jaques Delors - człowiek od-powiedzialny za realizację projektu (zachodniej) europejskiej inte-gracji - wyraził swoje "zaniepokojenie" wizją wypuszczenia przez sowieckie republiki własnej waluty, jak gdyby koniec dyktatu ko-munistycznego i wiosna dla narodów były powodem do niepokoju.3 W 1991 r., dzień po moskiewskim puczu - o którym pisał Le Figaro następnego dnia, że może mieć "pozytywne konsekwencje" - oświadczył Parlamentowi Europejskiemu, że "nie możemy jedno-czyć Zachodniej Europy i jednocześnie zachęcać do odłączania się republik sowieckich"4 - jak gdyby proces integracji Zachodniej Eu-ropy był w istocie tym samym, co rosyjski imperializm. Znowu w 1994 r. wyraził wielkie zdziwienie względem starego rosyjskiego urzędnika państwowego, gdy zniesiono oparty na rublu sowiecki system rozliczeniowy. Wykrzyknął: "ale jak można znieść coś ta-kiego, gdy my czerpiemy inspirację z waszego systemu, wprowa-dzając ecu? ! Nasze ecu jest europejską adaptacją tego, co wy uczyniliście w Układzie Warszawskim5. Konwergencja kapitalizmu i komunizmu - zamiast zwycięstwa jednego nad drugim - nie była, widocznie, tylko sowiecką ideą.

    Przeciwnicy europejskiej integracji są często oskarżani o to, że będąc nastawieni negatywnie, nie mają żadnej pozytywnej alter-natywy dla proponowanych europejskich planów. Ten zarzut jest częściowo pułapką: jego sformułowanie zawiera pytanie: "Czy jest w ogóle jakiś plan" Zgodnie z polityczną filozofią przedstawioną w tej książce, nie powinno być żadnego planu - przynajmniej "planu" w takim sensie, w jakim pytanie zostało postawione.

    Z pewnością istnieje ten czy inny projekt, który państwa eu-ropejskie mogą razem zrealizować; ale może być również wiele pro-jektów, które mogą zostać zrealizowane przez inne konstelacje państw. Ta oczywista prawda nijak się ma do fundamentalnego py-tania o integrację europejską. Jednym z największych intelektual-nych błędów jest mylenie współpracy pomiędzy państwami z ich polityczną integracją i obrona tej ostatniej w imieniu tej pierwszej.

    Życia jednak nie można zaplanować w taki sposób, jak su-geruje to powyższe pytanie. Wyobrażanie sobie, że problemy przed-stawione powyżej mogą zostać rozwiązane przez instytucjonalne, chaotyczne majstrowanie w Europie, bez stawiania podstawowych pytań - to próba zrobienia uniku. Znacznie większym wyzwaniem jest powrót do zasad, na których oparte jest wolne życie polityczne, i obwarowanie ich instytucjonalnymi umowami. Co więcej, euroscep-tycy powinni czerpać zachętę z Psalmu 118, werset 22 - "kamień, który odrzucili budowniczowie, stał się kamieniem węgielnym" - ponieważ ich zadaniem ma być przywrócenie odwiecznych zasad prawego społe-czeństwa, które są tak brutalnie odrzucane przez pro-Europejczyków.

    Zasadami tymi są: odpowiedzialny rząd (demokracja), rządy prawa i zdrowa waluta. Aby je zinstytucjonalizować, parlamenty narodowe Europy musiałyby zostać zreformowane, zanim utworzona zostanie jakakolwiek europejska konstrukcja. Niezbędnymi reformami byłoby obalenie proporcjonalnej ordynacji wyborczej - która w imię większej reprezentatywności faktycznie oddziela parlamenty od ludzi - i usunięcie nadmiernie silnego powiązania pomiędzy partiami politycznymi a państwem, co istnieje w wielu państwach europejskich, w znacznym stopniu w Niemczech. Oba te czynniki dławią obecnie demokrację europejską i czynią pośmiewisko z krajowych parlamentów na kontynencie. Uwolnione z twardych więzów prawdziwej odpowiedzialności - prostej więzi między człowiekiem z ulicy i jego posłem, która jest zerwana przez kontynentalne systemy list partyjnych - parlamenty nagle stały się groteskowymi cyrkami, które nie reprezentują nikogo za wyjątkiem interesów samoobsługującej się i cynicznej elity politycznej.

    Władza parlamentarna jest przeciwieństwem rządów biuro-kracji, które sprzyjają erozji rządów prawa. We Francji ustalenia podatkowe są często sabotowane przez grupy nacisku już po uchwa-leniu przez parlament: potężne ministerstwo może o tych uchwałach po prostu zapomnieć i pozwolić im uschnąć bez reakcji ze strony parlamentu. Gdy władza ustawodawcza dostaje się w ręce biurokra-tów, władza ucieka z terenu i cierpi na tym demokracja.

    Powinno powrócić prawo zdrowego pieniądza, w sposób opisany w Rozdziale V. Zasady prawne to, przedstawione w Roz-dziale IV, wzajemne zaufanie - jedyny sposób, na nieskrępowaną współpracę Europejczyków ze sobą. Jest nieuczciwością ze strony europejskich federalistów, że rozkolportowali ideę wspólnego rynku - która mogłaby zjednoczyć narody Europy za pomocą wolnej i spontanicznej współpracy - podczas gdy to, co naprawdę się wylę-gło, nie jest wcale żadnym wolnym rynkiem. Na porządku obrad jest zamiast tego centralnie sterowana przestrzeń ekonomiczna, któ-ra ma posłużyć jako podstawa unii politycznej. Nie podobna bronić jednego w imię tego drugiego, tak jak integracji w imię współdzia-łania. Jedno jest racją szlachetną, drugie nie.

    Przypadek Belgii, którym zaczyna się ta książka, ilustruje niebezpieczeństwo niepamiętania nauczki. Jeżeli Belgia pozostałaby liberalna, tak jak w większej części swej historii, jej wielonarodowość znaczyłaby niewiele. Flamandowie i Walonowie uważaliby siebie przede wszystkim za obywateli państwa prawa, a nie za pół-plemiennych członków "społeczności". Ale kiedy państwowe finanse i długi stają się tak rozdęte, jak to ma miejsce w Belgii (która ma największy dług na jednego mieszkańca w uprzemysłowionym świecie), państwo może działać tylko jak czynnik podziału, nie jedności. Życie polityczne może się sprowadzić do brudnej walki o to, kto otrzyma rządowe dotacje i komu darują długi. Jeżeli Europa podąży za modelem belgijskim i połączy wielonarodowość z antyliberalizmem - próbując utworzyć sfabrykowaną europejską tożsamość z pustymi obietnicami dobrobytu i odżegnując się od innych politycznych problemów - spotka ją ten sam los.

    Ten los związany jest z inflacją instytucji politycznych. Belgia ma sześć parlamentów, wszystkie wchodzą sobie w drogę i wprowadzają bałagan władz. Tak jak każda inflacja, również i ta obniża wartość indywidualnych elementów i wszystkie te parlamen-ty są z gruntu niekompetentne - fakt ten ilustrowała w lipcu 1996 r. spektakularna decyzja o zamknięciu federalnego parlamentu i przej-ściu na rządzenie za pomocą dekretów.

    Taki rozwój spraw był jednak nieunikniony. Tak jak w sa-mej Unii Europejskiej, chęć zastąpienia instytucji parlamentarnych takimi, które wymykają się spod parlamentarnej kontroli albo kon-troli elektoratu (jak Komisja Europejska, Bank Centralny, Rada Mi-nistrów), jest rzeczą naturalną, jeżeli te parlamentarne instytucje stały się oderwane i mało znaczące albo absurdalne, jak to się już stało w wielu miejscach kontynentu. Unia Europejska byłaby za-chwycona, gdyby Parlament Europejski walczył z parlamentami na-rodowymi o władzę: jest to niezawodna recepta na możliwość lekceważenia większości z nich i zaprowadzenia rządów autorytar-nych przy pomocy instytucji pozbawionych odpowiedzialności. Nie jest zbiegiem okoliczności, że władza parlamentarna została zawie-szona w wielu krajach Europy w latach trzydziestych, ponieważ par-lamenty stały się również oderwane i mało znaczące, a także doprowadzone do absurdu. Kto nie widzi niebezpieczeństwa zignoro-wania tych fundamentalnych zasad, wydaje się być niebezpiecznie śle-py.

    Ten "plan" powinien się zatem trzymać zasad wolnego społeczeństwa. Jest to trudne. Ale życie ludzkie jest niestabilne i niepewne. Jedynie prawo, demokracja i zdrowy pieniądz może pozwolić na to, że ta naturalna niepewność stanie się zrozumiała, a nawet stymulująca. Jakakolwiek natomiast próba usunięcia niepewności za pomocą sztucznych środków politycznych jest drogą do samozniszczenia i sprzeciwia się ludzkiej naturze. W końcu - jedynym miejscem ucieczki przed niepewnością jest cmentarz.

    Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone

    strona główna